Witam, witam
Świeżo napisane, świeżo sprawdzone... pomysł narodził się przed
świętami i zarys wyglądał zupełnie inaczej, jednak wcześniej nie chciało
mi się tego napisać, a że tematycznie już by nie pasowało, zmieniłam
trochę i wyszło jak wyszło Osobiści mi się podoba, nie wiem jak wam. Uprzedzam, że jest to tematyka Twincest :D
Sprawdzała Pe, której bardzo dziękuję, że musiała patrzeć na moje okropne błędy
PS. zakochałam się w piosence, która jest gdzieś tam w tekście *.* Była moim natchnieniem i szatańskim głosem dla mojej mamy, która musiała jej wysłuchiwać przez pół dnia xD
Zapraszam
Sprawdzała Pe, której bardzo dziękuję, że musiała patrzeć na moje okropne błędy
PS. zakochałam się w piosence, która jest gdzieś tam w tekście *.* Była moim natchnieniem i szatańskim głosem dla mojej mamy, która musiała jej wysłuchiwać przez pół dnia xD
Zapraszam
Wasza Suns :)
Bill, ty
cholerny…
Zawsze
wiedziałeś, co robisz… Nawet, kiedy zostałeś sam, nie chciałeś pozwolić, żeby
zabrali ci Blake’a. A potem zostawiłeś go mnie. Wiedziałeś, że będę chciał
zrobić coś głupiego, a on mnie przed tym powstrzymał. Przysięgłem ci, że będę
go chronił, że nigdy nie pozwolę go skrzywdzić… Uwierzyłeś mi. I powiedziałeś… Powiedziałeś…
- Cholerne schody…
Cholerna winda… Cholerny mechanik, któremu nie chce się jej naprawić…
Po całej klatce
schodowej roznosił się chłopięcy głos. Zaśmiałem się, kiedy kolejny raz zmierzył
mnie rozeźlonym wzrokiem. Naprawdę, ten dzieciak nie miał w sobie żadnych
zahamowań!
- Przestań tak
mówić, bo sąsiedzi usłyszą. - Ponagliłem go, żeby wchodził szybciej.
- I dlatego się
śmiejesz? Że głupia winda nie działa, a ja się przez to wkur…
- Blake!
Rozejrzałem się
wokoło, czy aby nikt go nie usłyszał i nie chciał sprawdzić, kto się tak źle
wysławia. Już nie raz miałem z tym kłopoty, a tym razem dzieciak był ze mną,
więc jeszcze bardziej oberwałoby mi się od tych wścibskich bab, które uważają,
że powinni mnie wsadzić do więzienia, a nie pozwalać jeszcze zajmować się
Blake’m.
Westchnąłem i
kopnąłem go lekko w łydkę. Nawet się nie odwrócił, tylko założył rękę za głowę.
- Naprawdę nie
rozumiem, dlaczego za każdym razem, kiedy powiem coś nie tak, ty od razu na
mnie krzyczysz. W domu nawet uczysz mnie, że powinienem dosadnie wyrażać, co
myślę, a jak jesteśmy na klatce, każesz mi się zamknąć. Zdecyduj się w końcu.
- Prosisz się o
manto, dzieciaku…
- Tak, tak. I tak
zanim dojdziemy do mieszkania, już o tym zapomnisz… - Pomachał na mnie dłonią
na „odczep się”. Bezczelny dzieciak.
- A nie
pomyślałeś, że może za każdym razem po prostu ci darowałem?
Odwrócił się
nagle, aż prawie na niego wpadłem. Ponad jego ramieniem dostrzegłem drzwi od
naszego mieszkania i odetchnąłem w duchu z ulgi, że żywy dotarłem na samą górę.
Blake spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, który w mgnieniu oka zmienił się w
złość.
- Jeżeli chciałeś
mi wpieprzyć, trzeba było to zrobić. Nie potrzebuję niczyjej łaski…
Odwrócił się na
pięcie i chciał szybko odejść, ale zdążyłem złapać go za nadgarstek.
Przystanął. Szarpnąłem go, aby zwrócił się twarzą do mnie, co uczynił z
niemałym oporem.
- O co ci znowu
chodzi? Chcesz, żebym zaczął karać cię na poważnie? Bo wydaje mi się, że od dłuższego
czasu na to zasługujesz…
- Nie! Chcę, żebyś
zaczął w końcu TRAKTOWAĆ mnie poważnie! Jak dorosłego!
- Żebym zaczął cię
tak traktować, musisz najpierw STAĆ SIĘ dorosłym, Blake. Na razie zachowujesz
się jak dziecko, a daleko ci do dorosłości…
- Nie jestem
dzieckiem!
- Ale tak się
zachowujesz! - krzyknąłem na niego, aż zachwiał się niebezpiecznie. Sam
zdziwiłem się, że to zrobiłem. Jeszcze nigdy nie podniosłem na niego głosu poza
mieszkaniem, ale od jakiegoś czasu nie idzie z nim wytrzymać. Wziąłem głęboki
oddech. - Nie należę do grona ludzi, którzy aby wychować dzieci, muszą je bić.
Wolę inne środki karania czy nauki i dobrze o tym wiesz, więc nie rób scen...
- NIE JESTEM
DZIECKIEM! - Tym razem to on krzyknął. Zmarszczyłem brwi.- A już na pewno nie
twoim!
Wyrwał się z
mojego słabnącego uścisku i szybko podbiegł do drzwi, za którymi zniknął w
przeciągu sekundy. A ja nadal stałem jak
sparaliżowany z roztwartymi ustami i niedowierzaniem w oczach.
Blake wypowiedział to, czego jeszcze nigdy mi nie
mówił. Czego starałem się unikać, nie myśleć o tym. Nigdy jednak nie sądziłem,
że dotknie mnie to tak bardzo. Wiedziałem, że kiedyś musiało do tego dojść,
przygotowywałem się do tego, jednak w teorii wyglądało to zupełnie inaczej, niż
okazało się być w praktyce.
Zabolało. Zabolało
mnie to. Mocno.
Spuściłem głowę i
z głośnym westchnieniem doszedłem do drzwi. Złapałem za klamkę i otworzyłem je
mocnym szarpnięciem, wchodząc do środka. W środku panowała idealna cisza,
jakbym mieszkał tu zupełnie sam. Jednak doskonale wiedziałem, co się zaraz
stanie…
Nagle całe
powietrze przeszył przeraźliwy dźwięk. Dzieciak włączył wieżę stereo i puścił
swoje ulubione utwory, które tak boleśnie wbijały szpilki w moje uszy. Gust
muzyczny miał całkowicie odmienny od mojego, przez co nie raz musiałem wyjść,
aby nie paść trupem przez te tortury. Jednak to dopiero miał być początek…
Zdjąłem buty i
ustawiłem je tam, gdzie zawsze było ich miejsce. Spojrzałem na kupkę obok,
składającą się z kilku par adidasów i jednych wyjściowych, należących do
Blake’a. On nigdy nie dbał o porządek. Był doskonałym typem bałaganiarza, dla
którego im większy nieład i syf, tym lepiej. Nie miałem pojęcia, po kim to
odziedziczył…
Pokręciłem głową i
wszedłem do kuchni, gdzie położyłem torbę z zakupami na stół. Dobrą chwilę
zajęło mi rozprowadzenie każdego kartoniku, każdej puszki i opakowania do
odpowiednich szafek czy lodówki. Spojrzałem na zegar. Było pół do czternastej.
Nie było sensu gotować nic na obiad, lepiej zamówić pizzę. Sięgnąłem po telefon
i wykonałem odpowiednie połączenie. Świetnie, za pół godziny obiad dojedzie. W
tym czasie mógłbym…
Westchnąłem.
Najwyższy czas ratować to, co zostało z moich uszu. W końcu trochę życia mi
jeszcze zostało, a słuch mimo wszystko jest mi potrzebny, więc… Czas wejść do
jaskini lwa.
Przeszedłem przez
korytarz i stanąłem przed drzwiami do pokoju Blake’a. Nie było sensu pukać. I
tak by nie usłyszał. Wszedłem więc tak, jak stałem i natychmiast zatrzymałem
się zszokowany.
Dzieciak siedział
na swoim łóżku bokiem do drzwi. Z głośników leciała teraz jedyna jego piosenka,
jaką lubiłem. A on…
On płakał.
Siedział pochylony do przodu, trzymając w ręce ramkę
ze zdjęciem i zakrywał dłonią oczy. Doskonale zdawałem sobie sprawę, co się na
nim znajduje i jak ważne jest dla każdego z nas. Dokładnie takie samo
znajdowało się w mojej sypialni. Zajmowało tam główne, najważniejsze miejsce.
Co wieczór, kiedy kładę się spać, uprzednio na nie spoglądam.
Na niego.
- Blake… - szepnąłem, ledwie poruszając ustami.
Chłopak natychmiast odwrócił twarz w przeciwną stronę.
- Wyjdź stąd. Nie chce, żebyś tu był…
- Ale ja chcę. Muszę…
Niepewnym, powolnym krokiem ruszyłem w jego stronę.
Stanąłem tuż przy skraju łóżka i wpatrywałem się we włosy bratanka, który
uparcie wiercił dziurę w ścianie naprzeciwko.
- Spójrz na mnie. - Nie zareagował. - Blake…
- Powiedziałem WYJDŹ STĄD!
Jego krzyk był inny niż zazwyczaj. Momentalnie
odwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie piorunującym wzrokiem. Cofnąłem się
o krok, jednak po daniu sobie mentalnego liścia w policzek, chrząknąłem cicho i
z wyraźnym wahaniem usiadłem tuż obok niego. Uniosłem głowę i natychmiast
natknąłem się na parę czekoladowo-brązowych oczu, teraz przepełnionych łzami.
Zaczerpnąłem ze świstem powietrza, nie mogąc się ruszyć. Tym jednym spojrzeniem
całkowicie przejął nade mną kontrolę.
Te oczy… Takie same miał jego ojciec. Mój bliźniak,
Bill.
W ciągu sekundy miałem ochotę natychmiast opuścić to
pomieszczenie. Chciałem zniknąć, wyparować, spalić się w popiół, byleby tylko
nie musieć już dłużej znosić tego ciężkiego, obarczającego winą spojrzenia. W
umyśle już widziałem, jak te same oczy niemo wykrzykują obelgi w moim kierunku
i jak bardzo chcą wyrazić swoją nienawiść. Oczy takie same, lecz inne. Należące
do kogoś innego, inne, ale identyczne. Teraz przepełnione bólem. Moje oczy.
Oczy Billa i Blake’a.
To był impuls. Uczucie jakby silny przepływ prądu
opanował moje ciało i zmusił do poruszenia się. W ułamku sekundy przechyliłem
się do przodu i objąłem ciasno dzieciaka, nie pozwalając mu się wyrwać. Jednak
on próbował. Bezskutecznie. W całym ciele poczułem niewyobrażalną siłę, która
przyciągała mnie do tego hałaśliwego, bezczelnego chłopaka. Wdychałem jego
zapach łapczywie, jakbym miał poczuć zapach kogoś innego. CHCIAŁEM poczuć
zapach kogoś innego.
Nie -
odezwał się głosik w mojej głowie. - Nie
możesz, nie teraz. Zapomnij. Wymaż z pamięci, wyrzuć, spal. Zapomnij.
Tylko jak? Jak mam zapomnieć, skoro jego oczy patrzą
na mnie każdego dnia? Skoro jego usta wypowiadają moje imię, a zapach przeszywa
moje nozdrza przypominając to, co chcę zapomnieć? Jak…?
- Puść mnie… - syknął, kiedy już zaprzestał wyrywać
się z mojego uścisku. W jego głosie doskonale można było wyczuć gorycz, żal i
smutek. Ten sam, który od jakiegoś czasu często gości w wypowiadanych przez
niego słowach.
Mrugnąłem, a przed oczami pojawił mi się zupełnie
inny obraz niż ten, który powinienem zobaczyć.
Odejdź. Zostaw mnie w spokoju, odejdź. Proszę, nie
chcę już tak dłużej…
Zacisnąłem
mocno powieki, nie chcąc widzieć dłużej jego
twarzy.
Ale on pojawił
się również w moim umyśle, a kiedy to zrobił, w okolicy serca poczułem dziwny
ucisk. Lodowato zimny i nieprzyjemny. Nie chciałem go czuć. Nie chciałem, by był
przy mnie. Chciałem, żeby odszedł, zostawił mnie w spokoju. Nas…
Jak za porażeniem prądu, momentalnie puściłem
Blake’a i otarłem oczy. Nie powinienem się rozklejać. Nie tu. Nie przy nim.
Uśmiechnąłem się blado i wziąłem w swoje ręce ramkę
ze zdjęciem, które tak wiele dla nas obu znaczyło. Przyjrzałem się uważnie
trzem osobom, które na nim były. Dwoje mężczyzn stojących ramię w ramię,
objętych po bratersku i uśmiechających się szczęśliwie. Jeden z nich miał
długie, czarne warkoczyki i kolczyk w dolnej wardze. Drugi za to miał
platynowe, krótkie włosy nastroszone pod dziwnym kątem. Miał kolczyki w nosie,
wargach, brwi i uszach. Oboje mieli kilkudniowy zarost, który - mimo ich
młodego wieku - nadawał im dorosły i męski wygląd. Jedyną rzeczą, po której
można było poznać, że są braćmi, były niespotykanej barwy oczy, iskrzące się w
promieniach słonecznych.
Po środku stał mały chłopiec. Mógł mieć nie więcej
niż trzy lata. Jedną dłoń miał zaciśniętą na palcu jednego z braci, a drugą na
przegubie ręki drugiego z nich. Jego blond włosy zdawały się nadal powiewać na
wietrze tak, jak w momencie robienia zdjęcia. Miał taki sam uśmiech jak
mężczyźni i takiej samej barwy kolor oczu. Wszyscy zdawali się emanować
szczęściem, a szczególnie chłopiec…
Jednak…
- Pamiętam, jak zostało zrobione.
Uniosłem głowę patrząc na Blake’a. Dzieciak
wpatrywał się tępo w zdjęcie, a jego pięści były zaciśnięte na narzucie łóżka.
- Dokładnie tydzień przed…
- Tak. - Przerwałem mu. Spojrzał na mnie zamglonym
wzrokiem.
- I dokładnie szesnaście lat temu…
Skrzywiłem się. Nie sądziłem, że w ogóle o tym
wspomni. Jeszcze ani razu przez cały ten czas, kiedy nadchodził szesnasty
kwietnia, Blake nawet słowem nie wspominał o rocznicy. Od rana do wieczora
chodził po mieszkaniu, o ile w ogóle wychodził z pokoju, i nie odzywał się ani
słowem. Dopiero dzisiaj zdołałem nakłonić go do zakupów, lecz wyszło jak
wyszło. Mimo moich starań, nie mogłem zapełnić jego myśli innym zajęciem,
skierować ich na inny tor, pokazać, że ten dzień jest dniem jak każdy inny…
Nie jest. Nie oszukujmy się. Nawet mi zajęło ponad
dziesięć lat uporanie się ze wspomnieniami i pogodzenie z prawdą. Niechcianą
prawdą. A Blake? Blake ma dopiero dziewiętnaście lat. Jest jeszcze dzieckiem,
które nadal zmaga się z koszmarem rzeczywistości. Od szesnastu lat…
Przygryzłem nerwowo wargę.
- Nie rozpamiętuj tego, co dalekie. Zachowaj, co
dobre. Zachowaj jego, resztę wymaż z
pamięci. Ja tak zrobiłem.
Blake pokręcił powoli głową.
- Nie potrafię, nie chce. Nie mogę…
Westchnąłem i poklepałem go po ramieniu. Trzeba dać
mu czas, to najlepsze lekarstwo na wszystko. Szczególnie, kiedy ma się do
czynienia z czymś tak bolesnym.
Wstałem i podszedłem bez słowa do drzwi. Odwróciłem
się jeszcze w jego stronę nim wyszedłem z pokoju.
- Zamówiłem pizzę. Jak będziesz chciał zjeść, będzie
w kuchni.
Nie zareagował. Nadal tępo wpatrywał się w leżące na
pościeli zdjęcie. Zaczerpnąłem głęboko powietrza i zamknąłem za sobą drzwi. Po
chwili muzyka ucichła.
- Biedny, głupi dzieciak… - szepnąłem do siebie i
poszedłem do salonu. Z białego słoiczka wyciągnąłem mały srebrny kluczyk i
otworzyłem nim szafkę usadzoną tuż pod samym telewizorem. Nikt nie miał do niej
prawa. Nawet Blake nie wiedział, co się w niej znajduje. Zresztą myślę, że
byłby niemile zaskoczony. Nie zawierała ona niczego cennego. Żadnych pieniędzy,
złota, czy innych badziewi, które ludzie trzymają w tajnych skrytkach. W środku
były… płyty z filmami. Filmy niemieckie, amerykańskie, angielskie… Wszystkie,
które razem z Billem tak bardzo lubiliśmy oglądać.
Wyciągnąłem cztery z nich i zamknąłem szafkę.
Spojrzałem na okładki i po dogłębnym przeanalizowaniu, na pierwszy ogień
wybrałem „Labyrinth”. W tym momencie usłyszałem dzwonek do drzwi, a po chwili
mój portfel uszczuplił się o kilka euro.
Tym razem już z talerzem i z pięcioma kawałkami
pizzy rozsiadłem się przed telewizorem i włączyłem film. Czas zaczął płynąć dwa
razy szybciej. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wokół mnie cały dźwięk jakby
się wyłączył, a za oknem świat zmienił się nie do poznania. Wszystko wydało się
mroczniejsze, ciemniejsze, bardziej złowrogie. Kilka razy poczułem na różnych
częściach ciała nieprzyjemny chłód, jakby ktoś w tych miejscach mnie dotknął.
Blake ani razu nie wyszedł z pokoju. Raz usłyszałem, jak coś w jego pokoju
huknęło, ale równie dobrze mógł to być efekt dźwiękowy w filmie.
Kiedy już czwarty raz ukazały się napisy końcowe,
wyłączyłem telewizor całkowicie i poszedłem do łazienki wziąć kąpiel. W całym
mieszkaniu tak, jak przez ostatnie kilka godzin, panowała idealna, mroczna
cisza. Każdy mój krok wydawał się robić niewyobrażalny hałas, co doprowadzało
moje uszy na skraj załamania. Po raz pierwszy się tak czułem. Tak, jakbym już
nigdy nie miał być szczęśliwy…
Po jakimś czasie leżałem umyty we własnym łóżku i
wpatrywałem się w sufit. Zastanawiałem się, kiedy umknął mi między palcami cały
ten czas, od kiedy jego już nie ma.
Szesnaście lat. Całe długie szesnaście lat tkwię w tej skorupie samego siebie i
próbuję żyć. Muszę żyć. Mam dla kogo. Blake mnie potrzebuje, jestem jego jedyną
rodziną, jedynym wsparciem i tylko ja znam go tak, jak nikt nigdy go nie pozna.
Jest taki sam. Dokładnie taki sam jak jego ojciec.
Ma jego nos, jego usta, jego oczy i ten jego wredny charakter. Sprawia wiele
problemów, nie uczy się dobrze, myśli, że jest pępkiem świata, ale… Ale jest
też dobry. Pomaga mi, stara się nie dostawać najgorszych ocen, no i… jest.
Bill wiedział, co robi, powierzając go mnie… To nie
ja miałem się nim zająć. To on miał się zająć mną…
Bill, ty
cholerny… Zawsze wiedziałeś, co robisz… Nawet, kiedy zostałeś sam, nie chciałeś
pozwolić, żeby zabrali ci Blake’a. A potem zostawiłeś go mnie. Wiedziałeś, że
będę chciał zrobić coś głupiego, a on mnie przed tym powstrzymał. Przysięgłem
ci, że będę go chronił, że nigdy nie pozwolę go skrzywdzić… Uwierzyłeś mi. I
powiedziałeś… Powiedziałeś…
Drzwi się otworzyły. Bardzo powoli odwróciłem głowę
w tamtym kierunku, chociaż doskonale wiedziałem, kto to.
Do środka wszedł niewyraźny cień dość wysokiej
osoby. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, przez chwilę patrząc
w moim kierunku. Wyglądał, jakby wahał się, czy podejść, czy nie.
Westchnąłem.
- Chodź…
Poruszył się niespokojnie, ale leniwym krokiem
podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju. Przez dobrą minutę panowała cisza,
przerywana jedynie naszymi oddechami. Blake zakrył twarz dłońmi.
- Przepraszam.- wyszeptał drżącym głosem. Podniosłem
się do siadu.
- Za co?
Zawahał się.
- Za to, jaki jestem… - Westchnąłem. Objąłem go
ostrożnie wokół pasa i pociągnąłem do siebie.
- Jesteś wyjątkowy, Blake…
- Nie o to chodzi! - Odwrócił twarz w prawą stronę
tak, że stykaliśmy się policzkami. Zacisnąłem wargi. - Wiem, że go kochałeś…
Billa.
-To… nieprawda. - Przymknąłem oczy. Skąd wiedział…?
- Nie kłam. Możesz mówić co chcesz, ale ja znam
prawdę. - Zacisnął palce na moich dłoniach. - Nie mogłeś znieść, że on bawi się
z jakimiś dziwkami, a ty nie możesz mu powiedzieć, co czujesz.
- Nie… mów… tak…
- A kiedy przypadkowo spłodził dzieciaka jakiejś
przydrożnej szmacie, całkowicie się poddałeś…
- Przestań…
- No i się urodziłem. Mel nie było na rękę mieć
bachora, więc Bill mnie wziął. On mnie przynajmniej chciał… A zaledwie tydzień
później ktoś ją potrącił i zmarła.
- Zasłużyła na to… - wyszeptałem przygnębionym, ale
przepełnionym jadem głosem. Blake kiwnął twierdząco głową.
-I od tego czasu pomagałeś Billowi. A wiem, że nie
było łatwo. Opieka społeczna przyczepiła się do was, ale Bill nie pozwolił im
mnie zabrać…
-Kochał cię. Kiedy się urodziłeś, wtedy, gdy robili
nam tamto zdjęcie i do ostatniej chwili życia. Zawsze.
Mocniej przycisnąłem go do siebie. Czułem na nagiej
skórze ciepło bijące od jego ciała i zapach jabłkowego płynu do kąpieli. To
było takie przyjemne uczucie. Takie… ludzkie.
Blake odwrócił się do mnie przodem, siadając na
kolanach między moimi nogami i złapał dłońmi moje policzki. Zbliżył swoją twarz
i bez wahania złączył nasze wargi. Od razu rozwarł je językiem i, nie czekając
na moją reakcję, wtargnął nim do moich ust. Dopiero po chwili zorientowałem
się, co się wokół mnie dzieje. Objąłem chłopaka w pasie i odwzajemniłem
pocałunek. Czułem, że tym razem było nieco inaczej. Blake był pewniejszy
siebie, wydawało się, że wie czego chce. Badał palcami mój brzuch, barki i
plecy, nie przestając łapczywie mnie całować. Po chwili już leżałem na
pościeli, a on lizał, ssał i pieścił moje ciało, dysząc przy tym głośno.
A kiedy zjechał z pocałunkami na moje podbrzusze,
stwierdziłem, że na pewno coś jest nie tak. Nigdy nawet nie próbował tego
zrobić.
- Blake, co się…?
- Zamknij się i leż. - wychrypiał, nawet na mnie nie
patrząc. Jego twarz przybrała intensywnie czerwony odcień.
Jęczałem w rękę, starając się powstrzymać przed
wybuchem, kiedy czułem na swoim członku głąb jego ust. W ostatniej chwili
odepchnąłem go od siebie, nie chcąc, aby pierwszy raz, kiedy robił to
komukolwiek był dla niego nieprzyjemny. W zamian za to spuściłem się na
pościel, a Blake przyglądał mi się z zainteresowaniem.
- Dlaczego mi nie pozwoliłeś? - zapytał bez wyrazu.
- Bo tak mi się podobało. - wysapałem, próbując
przywrócić się do stanu użytkowego.
- Rozumiem.
Nie zdążyłem zapytać, co takiego z tego zrozumiał,
bo prawie że rzucił się na mnie i przywarł wargami do moich ust. W tym czasie
złapał palcami mojego penisa i pocierał go, dopóki nie stał znowu naprężony do
granic. Wtedy w szybkim tempie nabił się na niego, a z jego gardła wydarł się
chrapliwy jęk.
- Idiota. Chcesz się uszkodzić?! - syknąłem do
niego. Poruszył się ostrożnie i spuścił głowę, a ręce oparł o mój brzuch.
- Mówiłem… ci… Zamknij… się. - jęknął jeszcze
głośniej, kiedy próbował na siłę poruszać się gwałtowniej.
Złapałem go za biodra i przytrzymałem, aby nie
zrobił sobie krzywdy. Bez żadnego przygotowania, nawilżacza, ani lubrykantu
mogło w każdej chwili wystąpić krwawienie. Zwłaszcza, że dzieciak tak nagle się
nabił.
Na szczęście postawiłem na swoim i Blake odczekał
chwilę nim zaczął się poruszać. Wtedy jednak przestał się hamować i wyglądał,
jakby wziął sobie za punkt honoru pobić rekord w szybkości stosunku. Nie
musiałem długo czekać. W krótkim czasie i ja i on doszliśmy do punktu
kulminacyjnego i padliśmy na łóżko wykończeni.
- Tom… kocham cię. - wyszeptał przez ciszę, a w jego
głosie dosłyszałem podwójny dźwięk. Jakby mówiły to dwie osoby jednocześnie…
Przyciągnąłem go do siebie i wtuliłem jego głowę w
zagłębienie mojej szyi. Wdychałem jego zapach, nic nie mówiąc. On też dobrze
wiedział, że teraz nie potrzeba już więcej słów. Uwieńczyliśmy ten dzień
barbarzyńskim, jak dla mnie, aktem. W dzień śmierci mojego brata, a ojca
Blake’a, dopuściliśmy się czegoś, co od pewnego czasu stało się dla nas
codziennością, a dzisiejszego dnia pozostawiło nasze sumienia pełne żalu,
skruchy i nadziei, że zostanie nam to wybaczone.
Mrugnąłem i przed sobą, zamiast twarzy Blake’a,
zobaczyłem uśmiechniętą twarz własnego bliźniaka. Jego oczy mówiły więcej, niż
ktokolwiek chciałby wiedzieć.
- Przepraszam, Bill…- szepnąłem i zamknąłem oczy, a
po moim policzku popłynęła pierwsza od szesnastu lat łza.
„- Nie mogę.
- Tom, proszę
cię. To jedyne, czego chcę…
- Zrobię
wszystko, tylko nie to. Proś mnie o co chcesz, ale nie wymagaj ode mnie, żebym
zajął się Blake’m. Nie mogę, nie potrafię…
- Tom. -
Spojrzał na mnie wymuszenie ostrym wzrokiem. Widziałem, jak trudno jest mu
wykonywać najmniejszy ruch.
- Nie, Bill.
Nie mogę…
- To mój syn.
Wiem, że w przeszłości robiłem wiele złych rzeczy. Byłem głupi, zadawałem się z
nieodpowiednimi ludźmi i widzisz, jak to do mnie wróciło…- Wskazał ręką na
siebie. Odwróciłem wzrok. Nie mogłem na niego patrzeć.
- To nie ma z
tym nic wspólnego…
- Ma, Tom. Ma
wszystko wspólnego. Tu chodzi o mnie i o ciebie.
Przestąpiłem z
nogi na nogę i oparłem się o parapet, patrząc bezwiednie w przestrzeń przed
sobą.
- Jesteś moim
bratem. Przepraszam, że dopiero niedawno to zauważyłem. Straciłem cię lata temu
i teraz chcę, żebyś mi wybaczył…
- Przecież już
ci wybaczyłem…
- Nie to, Tom.
Chcę, żebyś wybaczył mi, że nie potrafiłem cię pokochać tak, jak ty pokochałeś
mnie. Próbowałem pogodzić się ze świadomością, że czujesz do mnie coś więcej
niż braterską miłość, ale przez długi czas nie mogłem.
- To… nic…
- Dopiero
teraz… Kiedy Blake… Tom, spójrz na mnie.
Nie
spojrzałem. Nie mogłem znieść ciężaru tego spojrzenia.
Bill
westchnął.
- Dopiero
Blake otworzył mi oczy, Tom. - Przygryzłem nerwowo wargi. - Kocham cię.
Zamknąłem
oczy. Spod powiek wyciekła cienka strużka łez, która popłynęła wzdłuż mojej
twarzy, skapując na ubranie. Nie chciałem, żeby mnie okłamywał, nie teraz. Było
już za późno. Niech mnie już nie rani. Niech przestanie!
- Wiem, że
byłem złym bratem i nie zasłużyłem, żeby o cokolwiek cię prosić, ale to jedyna
rzecz, której nie mogę pozostawić na pastwę losu. To mój syn, Tom…
Załkałem
cicho. Nie chciałem słyszeć jego głosu, a mimo to wdzierał się do mojej głowy
ze zdwojoną siłą.
- Jesteś teraz
jego jedyną rodziną. Kiedy mnie przy nim zabraknie, nie chcę, żebyś stał się
dla niego ojcem.
Otworzyłem
oczy ze zdumienia i gwałtownie, wbrew wewnętrznemu głosowi, spojrzałem na
niego.
-To kim mam
dla niego być?! Już dawno przywykłem do myśli, że stanie się moim synem i to mi
pozostanie opieka nad nim! Nagle zmieniłeś zdanie?!
Bill
przeszywał mnie wzrokiem, jakby chciał poznać wszystkie moje myśli. Trwaliśmy tak
przez chwilę, aż w końcu mój bliźniak westchnął.
-Nie mogłem
być dla ciebie nikim innym, jak bratem. To jedyna rzecz, jaką mogę dla ciebie
zrobić. - Rozszerzyłem oczy zszokowany. On chyba nie mówił poważnie…?- Daję ci
moje pozwolenie w zamian za to, że przyrzekniesz, że będziesz go chronił i
nigdy nie pozwolisz nikomu go skrzywdzić.
- Oszalałeś,
Bill…
Spojrzał na
mnie z taką miną, że nikt nigdy nie ośmieliłby się stwierdzić, że kłamie.
- To zależy od
ciebie. W nim jest cząstka mnie. Również ta, która cię pokochała. Jeżeli on
jest moim synem, jest również mną. Przyrzeknij, Tom.
Zacisnąłem
dłonie w pięści.
-Przyrzekam…”
Bill, ty
skurwielu… Nigdy nie wiedziałeś, co robisz… Nawet, kiedy zostałeś sam,
próbowałeś robić rzeczy niemożliwe, a jednak udało ci się. Miałeś Blake’a. A
potem, kiedy leżałeś przykuty do łóżka, twoim ostatnim życzeniem było
zostawienie go mnie. Wiedziałeś, że będę musiał całkowicie zmienić swoje życie.
I zmieniłem. Dla ciebie. Dla niego. Znowu ci się udało. No i chciałeś dać mi
siebie. Nie mogłeś za życia, więc zrobiłeś to później. Nawet po śmierci ci się
udało. I mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo teraz moje serce przeskoczyło tę
przepaść, którą wybudowaliśmy dawno temu, żeby oddać się komuś innemu. Takiemu
samemu, ale całkowicie innemu.
Cząstce ciebie
i mnie…