sobota, 19 stycznia 2013

Powiedziałeś...



Witam, witam Smile Świeżo napisane, świeżo sprawdzone... pomysł narodził się przed świętami i zarys wyglądał zupełnie inaczej, jednak wcześniej nie chciało mi się tego napisać, a że tematycznie już by nie pasowało, zmieniłam trochę i wyszło jak wyszło Smile Osobiści mi się podoba, nie wiem jak wam. Uprzedzam, że jest to tematyka Twincest :D
Sprawdzała Pe, której bardzo dziękuję, że musiała patrzeć na moje okropne błędy Smile
PS. zakochałam się w piosence, która jest gdzieś tam w tekście *.* Była moim natchnieniem i szatańskim głosem dla mojej mamy, która musiała jej wysłuchiwać przez pół dnia xD
Zapraszam Smile
 
Wasza Suns :)


Bill, ty cholerny…
Zawsze wiedziałeś, co robisz… Nawet, kiedy zostałeś sam, nie chciałeś pozwolić, żeby zabrali ci Blake’a. A potem zostawiłeś go mnie. Wiedziałeś, że będę chciał zrobić coś głupiego, a on mnie przed tym powstrzymał. Przysięgłem ci, że będę go chronił, że nigdy nie pozwolę go skrzywdzić… Uwierzyłeś mi. I powiedziałeś… Powiedziałeś…

                - Cholerne schody… Cholerna winda… Cholerny mechanik, któremu nie chce się jej naprawić…
                Po całej klatce schodowej roznosił się chłopięcy głos. Zaśmiałem się, kiedy kolejny raz zmierzył mnie rozeźlonym wzrokiem. Naprawdę, ten dzieciak nie miał w sobie żadnych zahamowań!
                - Przestań tak mówić, bo sąsiedzi usłyszą. - Ponagliłem go, żeby wchodził szybciej.
                - I dlatego się śmiejesz? Że głupia winda nie działa, a ja się przez to wkur…
                - Blake!
                Rozejrzałem się wokoło, czy aby nikt go nie usłyszał i nie chciał sprawdzić, kto się tak źle wysławia. Już nie raz miałem z tym kłopoty, a tym razem dzieciak był ze mną, więc jeszcze bardziej oberwałoby mi się od tych wścibskich bab, które uważają, że powinni mnie wsadzić do więzienia, a nie pozwalać jeszcze zajmować się Blake’m.
                Westchnąłem i kopnąłem go lekko w łydkę. Nawet się nie odwrócił, tylko założył rękę za głowę.
                - Naprawdę nie rozumiem, dlaczego za każdym razem, kiedy powiem coś nie tak, ty od razu na mnie krzyczysz. W domu nawet uczysz mnie, że powinienem dosadnie wyrażać, co myślę, a jak jesteśmy na klatce, każesz mi się zamknąć. Zdecyduj się w końcu.
                - Prosisz się o manto, dzieciaku…
                - Tak, tak. I tak zanim dojdziemy do mieszkania, już o tym zapomnisz… - Pomachał na mnie dłonią na „odczep się”. Bezczelny dzieciak.
                - A nie pomyślałeś, że może za każdym razem po prostu ci darowałem?
                Odwrócił się nagle, aż prawie na niego wpadłem. Ponad jego ramieniem dostrzegłem drzwi od naszego mieszkania i odetchnąłem w duchu z ulgi, że żywy dotarłem na samą górę. Blake spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, który w mgnieniu oka zmienił się w złość.
                - Jeżeli chciałeś mi wpieprzyć, trzeba było to zrobić. Nie potrzebuję niczyjej łaski…
                Odwrócił się na pięcie i chciał szybko odejść, ale zdążyłem złapać go za nadgarstek. Przystanął. Szarpnąłem go, aby zwrócił się twarzą do mnie, co uczynił z niemałym oporem.
                - O co ci znowu chodzi? Chcesz, żebym zaczął karać cię na poważnie? Bo wydaje mi się, że od dłuższego czasu na to zasługujesz…
                - Nie! Chcę, żebyś zaczął w końcu TRAKTOWAĆ mnie poważnie! Jak dorosłego!
                - Żebym zaczął cię tak traktować, musisz najpierw STAĆ SIĘ dorosłym, Blake. Na razie zachowujesz się jak dziecko, a daleko ci do dorosłości…
                - Nie jestem dzieckiem!
                - Ale tak się zachowujesz! - krzyknąłem na niego, aż zachwiał się niebezpiecznie. Sam zdziwiłem się, że to zrobiłem. Jeszcze nigdy nie podniosłem na niego głosu poza mieszkaniem, ale od jakiegoś czasu nie idzie z nim wytrzymać. Wziąłem głęboki oddech. - Nie należę do grona ludzi, którzy aby wychować dzieci, muszą je bić. Wolę inne środki karania czy nauki i dobrze o tym wiesz, więc nie rób scen...
                - NIE JESTEM DZIECKIEM! - Tym razem to on krzyknął. Zmarszczyłem brwi.- A już na pewno nie twoim!
                Wyrwał się z mojego słabnącego uścisku i szybko podbiegł do drzwi, za którymi zniknął w przeciągu sekundy.  A ja nadal stałem jak sparaliżowany z roztwartymi ustami i niedowierzaniem w oczach.
Blake wypowiedział to, czego jeszcze nigdy mi nie mówił. Czego starałem się unikać, nie myśleć o tym. Nigdy jednak nie sądziłem, że dotknie mnie to tak bardzo. Wiedziałem, że kiedyś musiało do tego dojść, przygotowywałem się do tego, jednak w teorii wyglądało to zupełnie inaczej, niż okazało się być w praktyce.
                Zabolało. Zabolało mnie to. Mocno.
                Spuściłem głowę i z głośnym westchnieniem doszedłem do drzwi. Złapałem za klamkę i otworzyłem je mocnym szarpnięciem, wchodząc do środka. W środku panowała idealna cisza, jakbym mieszkał tu zupełnie sam. Jednak doskonale wiedziałem, co się zaraz stanie…
                Nagle całe powietrze przeszył przeraźliwy dźwięk. Dzieciak włączył wieżę stereo i puścił swoje ulubione utwory, które tak boleśnie wbijały szpilki w moje uszy. Gust muzyczny miał całkowicie odmienny od mojego, przez co nie raz musiałem wyjść, aby nie paść trupem przez te tortury. Jednak to dopiero miał być początek…
                Zdjąłem buty i ustawiłem je tam, gdzie zawsze było ich miejsce. Spojrzałem na kupkę obok, składającą się z kilku par adidasów i jednych wyjściowych, należących do Blake’a. On nigdy nie dbał o porządek. Był doskonałym typem bałaganiarza, dla którego im większy nieład i syf, tym lepiej. Nie miałem pojęcia, po kim to odziedziczył…
                Pokręciłem głową i wszedłem do kuchni, gdzie położyłem torbę z zakupami na stół. Dobrą chwilę zajęło mi rozprowadzenie każdego kartoniku, każdej puszki i opakowania do odpowiednich szafek czy lodówki. Spojrzałem na zegar. Było pół do czternastej. Nie było sensu gotować nic na obiad, lepiej zamówić pizzę. Sięgnąłem po telefon i wykonałem odpowiednie połączenie. Świetnie, za pół godziny obiad dojedzie. W tym czasie mógłbym…
                Westchnąłem. Najwyższy czas ratować to, co zostało z moich uszu. W końcu trochę życia mi jeszcze zostało, a słuch mimo wszystko jest mi potrzebny, więc… Czas wejść do jaskini lwa.
                Przeszedłem przez korytarz i stanąłem przed drzwiami do pokoju Blake’a. Nie było sensu pukać. I tak by nie usłyszał. Wszedłem więc tak, jak stałem i natychmiast zatrzymałem się zszokowany.
                Dzieciak siedział na swoim łóżku bokiem do drzwi. Z głośników leciała teraz jedyna jego piosenka, jaką lubiłem. A on…
On płakał.
Siedział pochylony do przodu, trzymając w ręce ramkę ze zdjęciem i zakrywał dłonią oczy. Doskonale zdawałem sobie sprawę, co się na nim znajduje i jak ważne jest dla każdego z nas. Dokładnie takie samo znajdowało się w mojej sypialni. Zajmowało tam główne, najważniejsze miejsce. Co wieczór, kiedy kładę się spać, uprzednio na nie spoglądam.
Na niego.
- Blake… - szepnąłem, ledwie poruszając ustami. Chłopak natychmiast odwrócił twarz w przeciwną stronę.
- Wyjdź stąd. Nie chce, żebyś tu był…
- Ale ja chcę. Muszę…
Niepewnym, powolnym krokiem ruszyłem w jego stronę. Stanąłem tuż przy skraju łóżka i wpatrywałem się we włosy bratanka, który uparcie wiercił dziurę w ścianie naprzeciwko.
- Spójrz na mnie. - Nie zareagował. - Blake…
- Powiedziałem WYJDŹ STĄD!
Jego krzyk był inny niż zazwyczaj. Momentalnie odwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie piorunującym wzrokiem. Cofnąłem się o krok, jednak po daniu sobie mentalnego liścia w policzek, chrząknąłem cicho i z wyraźnym wahaniem usiadłem tuż obok niego. Uniosłem głowę i natychmiast natknąłem się na parę czekoladowo-brązowych oczu, teraz przepełnionych łzami. Zaczerpnąłem ze świstem powietrza, nie mogąc się ruszyć. Tym jednym spojrzeniem całkowicie przejął nade mną kontrolę.
Te oczy… Takie same miał jego ojciec. Mój bliźniak, Bill.
W ciągu sekundy miałem ochotę natychmiast opuścić to pomieszczenie. Chciałem zniknąć, wyparować, spalić się w popiół, byleby tylko nie musieć już dłużej znosić tego ciężkiego, obarczającego winą spojrzenia. W umyśle już widziałem, jak te same oczy niemo wykrzykują obelgi w moim kierunku i jak bardzo chcą wyrazić swoją nienawiść. Oczy takie same, lecz inne. Należące do kogoś innego, inne, ale identyczne. Teraz przepełnione bólem. Moje oczy. Oczy Billa i Blake’a.
To był impuls. Uczucie jakby silny przepływ prądu opanował moje ciało i zmusił do poruszenia się. W ułamku sekundy przechyliłem się do przodu i objąłem ciasno dzieciaka, nie pozwalając mu się wyrwać. Jednak on próbował. Bezskutecznie. W całym ciele poczułem niewyobrażalną siłę, która przyciągała mnie do tego hałaśliwego, bezczelnego chłopaka. Wdychałem jego zapach łapczywie, jakbym miał poczuć zapach kogoś innego. CHCIAŁEM poczuć zapach kogoś innego.
Nie - odezwał się głosik w mojej głowie. - Nie możesz, nie teraz. Zapomnij. Wymaż z pamięci, wyrzuć, spal. Zapomnij.
Tylko jak? Jak mam zapomnieć, skoro jego oczy patrzą na mnie każdego dnia? Skoro jego usta wypowiadają moje imię, a zapach przeszywa moje nozdrza przypominając to, co chcę zapomnieć? Jak…?
- Puść mnie… - syknął, kiedy już zaprzestał wyrywać się z mojego uścisku. W jego głosie doskonale można było wyczuć gorycz, żal i smutek. Ten sam, który od jakiegoś czasu często gości w wypowiadanych przez niego słowach.
Mrugnąłem, a przed oczami pojawił mi się zupełnie inny obraz niż ten, który powinienem zobaczyć.
Odejdź. Zostaw mnie w spokoju, odejdź. Proszę, nie chcę już tak dłużej…
 Zacisnąłem mocno powieki, nie chcąc widzieć dłużej jego twarzy.
Ale on pojawił się również w moim umyśle, a kiedy to zrobił, w okolicy serca poczułem dziwny ucisk. Lodowato zimny i nieprzyjemny. Nie chciałem go czuć. Nie chciałem, by był przy mnie. Chciałem, żeby odszedł, zostawił mnie w spokoju. Nas…
Jak za porażeniem prądu, momentalnie puściłem Blake’a i otarłem oczy. Nie powinienem się rozklejać. Nie tu. Nie przy nim.
Uśmiechnąłem się blado i wziąłem w swoje ręce ramkę ze zdjęciem, które tak wiele dla nas obu znaczyło. Przyjrzałem się uważnie trzem osobom, które na nim były. Dwoje mężczyzn stojących ramię w ramię, objętych po bratersku i uśmiechających się szczęśliwie. Jeden z nich miał długie, czarne warkoczyki i kolczyk w dolnej wardze. Drugi za to miał platynowe, krótkie włosy nastroszone pod dziwnym kątem. Miał kolczyki w nosie, wargach, brwi i uszach. Oboje mieli kilkudniowy zarost, który - mimo ich młodego wieku - nadawał im dorosły i męski wygląd. Jedyną rzeczą, po której można było poznać, że są braćmi, były niespotykanej barwy oczy, iskrzące się w promieniach słonecznych.
Po środku stał mały chłopiec. Mógł mieć nie więcej niż trzy lata. Jedną dłoń miał zaciśniętą na palcu jednego z braci, a drugą na przegubie ręki drugiego z nich. Jego blond włosy zdawały się nadal powiewać na wietrze tak, jak w momencie robienia zdjęcia. Miał taki sam uśmiech jak mężczyźni i takiej samej barwy kolor oczu. Wszyscy zdawali się emanować szczęściem, a szczególnie chłopiec…
Jednak…
- Pamiętam, jak zostało zrobione.
Uniosłem głowę patrząc na Blake’a. Dzieciak wpatrywał się tępo w zdjęcie, a jego pięści były zaciśnięte na narzucie łóżka.
- Dokładnie tydzień przed…
- Tak. - Przerwałem mu. Spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
- I dokładnie szesnaście lat temu…
Skrzywiłem się. Nie sądziłem, że w ogóle o tym wspomni. Jeszcze ani razu przez cały ten czas, kiedy nadchodził szesnasty kwietnia, Blake nawet słowem nie wspominał o rocznicy. Od rana do wieczora chodził po mieszkaniu, o ile w ogóle wychodził z pokoju, i nie odzywał się ani słowem. Dopiero dzisiaj zdołałem nakłonić go do zakupów, lecz wyszło jak wyszło. Mimo moich starań, nie mogłem zapełnić jego myśli innym zajęciem, skierować ich na inny tor, pokazać, że ten dzień jest dniem jak każdy inny…
Nie jest. Nie oszukujmy się. Nawet mi zajęło ponad dziesięć lat uporanie się ze wspomnieniami i pogodzenie z prawdą. Niechcianą prawdą. A Blake? Blake ma dopiero dziewiętnaście lat. Jest jeszcze dzieckiem, które nadal zmaga się z koszmarem rzeczywistości. Od szesnastu lat…
Przygryzłem nerwowo wargę.
- Nie rozpamiętuj tego, co dalekie. Zachowaj, co dobre. Zachowaj jego, resztę wymaż z pamięci. Ja tak zrobiłem.
Blake pokręcił powoli głową.
- Nie potrafię, nie chce. Nie mogę…
Westchnąłem i poklepałem go po ramieniu. Trzeba dać mu czas, to najlepsze lekarstwo na wszystko. Szczególnie, kiedy ma się do czynienia z czymś tak bolesnym.
Wstałem i podszedłem bez słowa do drzwi. Odwróciłem się jeszcze w jego stronę nim wyszedłem z pokoju.
- Zamówiłem pizzę. Jak będziesz chciał zjeść, będzie w kuchni.
Nie zareagował. Nadal tępo wpatrywał się w leżące na pościeli zdjęcie. Zaczerpnąłem głęboko powietrza i zamknąłem za sobą drzwi. Po chwili muzyka ucichła.
- Biedny, głupi dzieciak… - szepnąłem do siebie i poszedłem do salonu. Z białego słoiczka wyciągnąłem mały srebrny kluczyk i otworzyłem nim szafkę usadzoną tuż pod samym telewizorem. Nikt nie miał do niej prawa. Nawet Blake nie wiedział, co się w niej znajduje. Zresztą myślę, że byłby niemile zaskoczony. Nie zawierała ona niczego cennego. Żadnych pieniędzy, złota, czy innych badziewi, które ludzie trzymają w tajnych skrytkach. W środku były… płyty z filmami. Filmy niemieckie, amerykańskie, angielskie… Wszystkie, które razem z Billem tak bardzo lubiliśmy oglądać.
Wyciągnąłem cztery z nich i zamknąłem szafkę. Spojrzałem na okładki i po dogłębnym przeanalizowaniu, na pierwszy ogień wybrałem „Labyrinth”. W tym momencie usłyszałem dzwonek do drzwi, a po chwili mój portfel uszczuplił się o kilka euro.
Tym razem już z talerzem i z pięcioma kawałkami pizzy rozsiadłem się przed telewizorem i włączyłem film. Czas zaczął płynąć dwa razy szybciej. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wokół mnie cały dźwięk jakby się wyłączył, a za oknem świat zmienił się nie do poznania. Wszystko wydało się mroczniejsze, ciemniejsze, bardziej złowrogie. Kilka razy poczułem na różnych częściach ciała nieprzyjemny chłód, jakby ktoś w tych miejscach mnie dotknął. Blake ani razu nie wyszedł z pokoju. Raz usłyszałem, jak coś w jego pokoju huknęło, ale równie dobrze mógł to być efekt dźwiękowy w filmie.
Kiedy już czwarty raz ukazały się napisy końcowe, wyłączyłem telewizor całkowicie i poszedłem do łazienki wziąć kąpiel. W całym mieszkaniu tak, jak przez ostatnie kilka godzin, panowała idealna, mroczna cisza. Każdy mój krok wydawał się robić niewyobrażalny hałas, co doprowadzało moje uszy na skraj załamania. Po raz pierwszy się tak czułem. Tak, jakbym już nigdy nie miał być szczęśliwy…
Po jakimś czasie leżałem umyty we własnym łóżku i wpatrywałem się w sufit. Zastanawiałem się, kiedy umknął mi między palcami cały ten czas, od kiedy jego już nie ma. Szesnaście lat. Całe długie szesnaście lat tkwię w tej skorupie samego siebie i próbuję żyć. Muszę żyć. Mam dla kogo. Blake mnie potrzebuje, jestem jego jedyną rodziną, jedynym wsparciem i tylko ja znam go tak, jak nikt nigdy go nie pozna.
Jest taki sam. Dokładnie taki sam jak jego ojciec. Ma jego nos, jego usta, jego oczy i ten jego wredny charakter. Sprawia wiele problemów, nie uczy się dobrze, myśli, że jest pępkiem świata, ale… Ale jest też dobry. Pomaga mi, stara się nie dostawać najgorszych ocen, no i… jest.
Bill wiedział, co robi, powierzając go mnie… To nie ja miałem się nim zająć. To on miał się zająć mną…
Bill, ty cholerny… Zawsze wiedziałeś, co robisz… Nawet, kiedy zostałeś sam, nie chciałeś pozwolić, żeby zabrali ci Blake’a. A potem zostawiłeś go mnie. Wiedziałeś, że będę chciał zrobić coś głupiego, a on mnie przed tym powstrzymał. Przysięgłem ci, że będę go chronił, że nigdy nie pozwolę go skrzywdzić… Uwierzyłeś mi. I powiedziałeś… Powiedziałeś…
Drzwi się otworzyły. Bardzo powoli odwróciłem głowę w tamtym kierunku, chociaż doskonale wiedziałem, kto to.
Do środka wszedł niewyraźny cień dość wysokiej osoby. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, przez chwilę patrząc w moim kierunku. Wyglądał, jakby wahał się, czy podejść, czy nie.
Westchnąłem.
- Chodź…
Poruszył się niespokojnie, ale leniwym krokiem podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju. Przez dobrą minutę panowała cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami. Blake zakrył twarz dłońmi.
- Przepraszam.- wyszeptał drżącym głosem. Podniosłem się do siadu.
- Za co?
Zawahał się.
- Za to, jaki jestem… - Westchnąłem. Objąłem go ostrożnie wokół pasa i pociągnąłem do siebie.
- Jesteś wyjątkowy, Blake…
- Nie o to chodzi! - Odwrócił twarz w prawą stronę tak, że stykaliśmy się policzkami. Zacisnąłem wargi. - Wiem, że go kochałeś… Billa.
-To… nieprawda. - Przymknąłem oczy. Skąd wiedział…?
- Nie kłam. Możesz mówić co chcesz, ale ja znam prawdę. - Zacisnął palce na moich dłoniach. - Nie mogłeś znieść, że on bawi się z jakimiś dziwkami, a ty nie możesz mu powiedzieć, co czujesz.
- Nie… mów… tak…
- A kiedy przypadkowo spłodził dzieciaka jakiejś przydrożnej szmacie, całkowicie się poddałeś…
- Przestań…
- No i się urodziłem. Mel nie było na rękę mieć bachora, więc Bill mnie wziął. On mnie przynajmniej chciał… A zaledwie tydzień później ktoś ją potrącił i zmarła.
- Zasłużyła na to… - wyszeptałem przygnębionym, ale przepełnionym jadem głosem. Blake kiwnął twierdząco głową.
-I od tego czasu pomagałeś Billowi. A wiem, że nie było łatwo. Opieka społeczna przyczepiła się do was, ale Bill nie pozwolił im mnie zabrać…
-Kochał cię. Kiedy się urodziłeś, wtedy, gdy robili nam tamto zdjęcie i do ostatniej chwili życia. Zawsze.
Mocniej przycisnąłem go do siebie. Czułem na nagiej skórze ciepło bijące od jego ciała i zapach jabłkowego płynu do kąpieli. To było takie przyjemne uczucie. Takie… ludzkie.
Blake odwrócił się do mnie przodem, siadając na kolanach między moimi nogami i złapał dłońmi moje policzki. Zbliżył swoją twarz i bez wahania złączył nasze wargi. Od razu rozwarł je językiem i, nie czekając na moją reakcję, wtargnął nim do moich ust. Dopiero po chwili zorientowałem się, co się wokół mnie dzieje. Objąłem chłopaka w pasie i odwzajemniłem pocałunek. Czułem, że tym razem było nieco inaczej. Blake był pewniejszy siebie, wydawało się, że wie czego chce. Badał palcami mój brzuch, barki i plecy, nie przestając łapczywie mnie całować. Po chwili już leżałem na pościeli, a on lizał, ssał i pieścił moje ciało, dysząc przy tym głośno.
A kiedy zjechał z pocałunkami na moje podbrzusze, stwierdziłem, że na pewno coś jest nie tak. Nigdy nawet nie próbował tego zrobić.
- Blake, co się…?
- Zamknij się i leż. - wychrypiał, nawet na mnie nie patrząc. Jego twarz przybrała intensywnie czerwony odcień.
Jęczałem w rękę, starając się powstrzymać przed wybuchem, kiedy czułem na swoim członku głąb jego ust. W ostatniej chwili odepchnąłem go od siebie, nie chcąc, aby pierwszy raz, kiedy robił to komukolwiek był dla niego nieprzyjemny. W zamian za to spuściłem się na pościel, a Blake przyglądał mi się z zainteresowaniem.
- Dlaczego mi nie pozwoliłeś? - zapytał bez wyrazu.
- Bo tak mi się podobało. - wysapałem, próbując przywrócić się do stanu użytkowego.
- Rozumiem.
Nie zdążyłem zapytać, co takiego z tego zrozumiał, bo prawie że rzucił się na mnie i przywarł wargami do moich ust. W tym czasie złapał palcami mojego penisa i pocierał go, dopóki nie stał znowu naprężony do granic. Wtedy w szybkim tempie nabił się na niego, a z jego gardła wydarł się chrapliwy jęk.
- Idiota. Chcesz się uszkodzić?! - syknąłem do niego. Poruszył się ostrożnie i spuścił głowę, a ręce oparł o mój brzuch.
- Mówiłem… ci… Zamknij… się. - jęknął jeszcze głośniej, kiedy próbował na siłę poruszać się gwałtowniej.
Złapałem go za biodra i przytrzymałem, aby nie zrobił sobie krzywdy. Bez żadnego przygotowania, nawilżacza, ani lubrykantu mogło w każdej chwili wystąpić krwawienie. Zwłaszcza, że dzieciak tak nagle się nabił.
Na szczęście postawiłem na swoim i Blake odczekał chwilę nim zaczął się poruszać. Wtedy jednak przestał się hamować i wyglądał, jakby wziął sobie za punkt honoru pobić rekord w szybkości stosunku. Nie musiałem długo czekać. W krótkim czasie i ja i on doszliśmy do punktu kulminacyjnego i padliśmy na łóżko wykończeni.
- Tom… kocham cię. - wyszeptał przez ciszę, a w jego głosie dosłyszałem podwójny dźwięk. Jakby mówiły to dwie osoby jednocześnie…
Przyciągnąłem go do siebie i wtuliłem jego głowę w zagłębienie mojej szyi. Wdychałem jego zapach, nic nie mówiąc. On też dobrze wiedział, że teraz nie potrzeba już więcej słów. Uwieńczyliśmy ten dzień barbarzyńskim, jak dla mnie, aktem. W dzień śmierci mojego brata, a ojca Blake’a, dopuściliśmy się czegoś, co od pewnego czasu stało się dla nas codziennością, a dzisiejszego dnia pozostawiło nasze sumienia pełne żalu, skruchy i nadziei, że zostanie nam to wybaczone.
Mrugnąłem i przed sobą, zamiast twarzy Blake’a, zobaczyłem uśmiechniętą twarz własnego bliźniaka. Jego oczy mówiły więcej, niż ktokolwiek chciałby wiedzieć.
- Przepraszam, Bill…- szepnąłem i zamknąłem oczy, a po moim policzku popłynęła pierwsza od szesnastu lat łza.


„- Nie mogę.
- Tom, proszę cię. To jedyne, czego chcę…
- Zrobię wszystko, tylko nie to. Proś mnie o co chcesz, ale nie wymagaj ode mnie, żebym zajął się Blake’m. Nie mogę, nie potrafię…
- Tom. - Spojrzał na mnie wymuszenie ostrym wzrokiem. Widziałem, jak trudno jest mu wykonywać najmniejszy ruch.
- Nie, Bill. Nie mogę…
- To mój syn. Wiem, że w przeszłości robiłem wiele złych rzeczy. Byłem głupi, zadawałem się z nieodpowiednimi ludźmi i widzisz, jak to do mnie wróciło…- Wskazał ręką na siebie. Odwróciłem wzrok. Nie mogłem na niego patrzeć.
- To nie ma z tym nic wspólnego…
- Ma, Tom. Ma wszystko wspólnego. Tu chodzi o mnie i o ciebie.
Przestąpiłem z nogi na nogę i oparłem się o parapet, patrząc bezwiednie w przestrzeń przed sobą.
- Jesteś moim bratem. Przepraszam, że dopiero niedawno to zauważyłem. Straciłem cię lata temu i teraz chcę, żebyś mi wybaczył…
- Przecież już ci wybaczyłem…
- Nie to, Tom. Chcę, żebyś wybaczył mi, że nie potrafiłem cię pokochać tak, jak ty pokochałeś mnie. Próbowałem pogodzić się ze świadomością, że czujesz do mnie coś więcej niż braterską miłość, ale przez długi czas nie mogłem.
- To… nic…
- Dopiero teraz… Kiedy Blake… Tom, spójrz na mnie.
Nie spojrzałem. Nie mogłem znieść ciężaru tego spojrzenia.
Bill westchnął.
- Dopiero Blake otworzył mi oczy, Tom. - Przygryzłem nerwowo wargi. - Kocham cię.
Zamknąłem oczy. Spod powiek wyciekła cienka strużka łez, która popłynęła wzdłuż mojej twarzy, skapując na ubranie. Nie chciałem, żeby mnie okłamywał, nie teraz. Było już za późno. Niech mnie już nie rani. Niech przestanie!
- Wiem, że byłem złym bratem i nie zasłużyłem, żeby o cokolwiek cię prosić, ale to jedyna rzecz, której nie mogę pozostawić na pastwę losu. To mój syn, Tom…
Załkałem cicho. Nie chciałem słyszeć jego głosu, a mimo to wdzierał się do mojej głowy ze zdwojoną siłą.
- Jesteś teraz jego jedyną rodziną. Kiedy mnie przy nim zabraknie, nie chcę, żebyś stał się dla niego ojcem.
Otworzyłem oczy ze zdumienia i gwałtownie, wbrew wewnętrznemu głosowi, spojrzałem na niego.
-To kim mam dla niego być?! Już dawno przywykłem do myśli, że stanie się moim synem i to mi pozostanie opieka nad nim! Nagle zmieniłeś zdanie?!
Bill przeszywał mnie wzrokiem, jakby chciał poznać wszystkie moje myśli. Trwaliśmy tak przez chwilę, aż w końcu mój bliźniak westchnął.
-Nie mogłem być dla ciebie nikim innym, jak bratem. To jedyna rzecz, jaką mogę dla ciebie zrobić. - Rozszerzyłem oczy zszokowany. On chyba nie mówił poważnie…?- Daję ci moje pozwolenie w zamian za to, że przyrzekniesz, że będziesz go chronił i nigdy nie pozwolisz nikomu go skrzywdzić.
- Oszalałeś, Bill…
Spojrzał na mnie z taką miną, że nikt nigdy nie ośmieliłby się stwierdzić, że kłamie.
- To zależy od ciebie. W nim jest cząstka mnie. Również ta, która cię pokochała. Jeżeli on jest moim synem, jest również mną. Przyrzeknij, Tom.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
-Przyrzekam…”


Bill, ty skurwielu… Nigdy nie wiedziałeś, co robisz… Nawet, kiedy zostałeś sam, próbowałeś robić rzeczy niemożliwe, a jednak udało ci się. Miałeś Blake’a. A potem, kiedy leżałeś przykuty do łóżka, twoim ostatnim życzeniem było zostawienie go mnie. Wiedziałeś, że będę musiał całkowicie zmienić swoje życie. I zmieniłem. Dla ciebie. Dla niego. Znowu ci się udało. No i chciałeś dać mi siebie. Nie mogłeś za życia, więc zrobiłeś to później. Nawet po śmierci ci się udało. I mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo teraz moje serce przeskoczyło tę przepaść, którą wybudowaliśmy dawno temu, żeby oddać się komuś innemu. Takiemu samemu, ale całkowicie innemu.
Cząstce ciebie i mnie…