poniedziałek, 17 grudnia 2012

Odszedłeś, ale proszę, wróć! cz.19



Wróciłam! Wróciłam i to z nowym odcinkiem :) Jest krótszy niż normalnie, ale to z powodu braku komputera, który był w naprawie. Zaczęłam też szkic innego, całkowicie odmiennego opowiadanie. Inni bohaterowie, inna tematyka, inne miejsce, inne wydarzenia. Cud, miód i orzeszki, mówię wam :D
No i jeszcze chciałabym się zapytać, czy ktoś wybiera się na koncert Black veil Brides w Poznaniu? Bo nie chciałabym tam pojechać i stać jak struś nie wiedząc o co chodzi xD
Cóż, zapraszam :)
Wasza Suns :)
 

            Była wściekła. Jej sukienka nadawała się do wyrzucenia po tym, jak zawartość czyjeś szklanki na niej wylądowała. Ale nie to było najważniejsze. Kupi sobie sto takich samych. Jednak mimo wszystko był to zapalnik, który pobudził w niej tłumioną od jakiegoś czasu agresję. Tak, jak kieliszek, tak dzisiejsze wydarzenie przelało czarę jej braku ingerencji w nie swoje sprawy. Miała ochotę kogoś zabić. Kogoś konkretnego. Konkretnie pewnego chłopaka.
            Jak burza dotarła pod odpowiednie drzwi i załomotała w nie pięścią.
            -Natychmiast otwieraj te pieprzone drzwi!- krzyknęła wściekłym głosem ponownie uderzając, tym razem z otwartej dłoni. Jej poziom adrenaliny kilkakrotnie przewyższał normę, przez co była nabuzowana jak wściekły pies. W głowie się jej nie mieściło, jak można być takim nieczułym, takim płytkim w swoim myśleniu! Gdyby w dłoniach trzymała właśnie broń, strzeliłaby z niej od razu, kiedy tylko drzwi by się otworzyły.
            Zacisnęła pięści, kiedy elektryczny zamek zadźwięczał i w wejściu ukazała się jej postać osobnika, na którego była tak niesamowicie wściekła. Nie czekając ani chwili dłużej, zamachnęła się i uderzyła go z całej siły w policzek. Usłyszała stłumiony krzyk. Chłopak zatoczył się do tyłu, co wykorzystała i wślizgnęła się do pokoju. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była naga dziewczyna siedząca na łóżku i okrywająca się prześcieradłem. W oczach blondynki zapłonął ogień. Najprawdziwszy, gorący do czerwoności ogień, którym miała ochotę zniszczyć wszystko, co stało jej na drodze. Odwróciła się do stojącego pod ścianą chłopaka i ledwo powstrzymywała się przed kolejnym ciosem.
            -Ty kretynie! Ty bezmózgi, podły chamie! Jak mogłeś to zrobić Rose?! Mało ci dziwek naokoło?!- Wskazała ręką na brunetkę. Jej twarz wyglądała, jak twarz szaleńca.- Zdajesz sobie sprawę, co ona teraz przeżywa?! Nie dość, że jest na skraju załamania nerwowego, to jeszcze ty musisz pogarszać wszystko! Zachciało ci się jakieś chorej gry i pewnie nie obchodzi cię, że Rose do samego rana będzie wypłakiwać sobie oczy! Jesteś zwykłym skurwielem!
            Pchnęła go na ścianę i z miną, jakby zobaczyła właśnie coś obrzydliwego i obślizgłego, podeszła do dziewczyny siedzącej na łóżku. Pociągnęła za prześcieradło tak, że brunetka musiała wstać, aby nie zostać odkrytą.
            -Wypierdalaj stąd…- syknęła przez zaciśnięte zęby i szarpnęła.
            -Co ty robisz?!- krzyknęła piskliwym głosem i mocniej zacisnęła swoje palce zakończone długimi tipsami na materiale.- Oszalałaś?! Tom!
            Spojrzała na chłopaka wystraszonym wzrokiem czekając na jego reakcję, lecz on stał w miejscu i rozmasowywał sobie policzek. Nawet na nią nie patrzał. Blondynka mocniej pociągnęła za drugi kraniec i zmusiła dziewczynę do przejścia paru kroków w stronę drzwi. Ta zaczęła się wierzgać i opierać, lecz nie miała szans z silniejszą osobą. Po chwili została pociągnięta za włosy i wyprowadzona z pokoju przez zirytowaną basistkę. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią z łoskotem, blondynka oparła się o nie i zaplotła ręce na piersiach. Wzrokiem wściekłego bazyliszka piorunowała chłopaka a jej mina nie wyrażała niczego dobrego. Czarnowłosy podszedł do łóżka i podniósł z ziemi swoje spodnie. No tak, zdążył je już ściągnąć w trakcie zabawy z lalunią. Dziewczyna prychnęła, na co odwrócił się w jej stronę. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego zaciągając się dymem. Spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem.
            -Będziesz chciała mnie za to zabić…
            -TERAZ mam ochotę cię zabić!
            Pokręcił przecząco głową i usiadł na pobliskim fotelu. Przechylił się nieco, opierając wygodnie o zagłówek. Zaczął mówić.


            -Nie rozumiem...- wyszeptała nie przestając się w niego wpatrywać. Po jego minie mogła dobrze wywnioskować, że jest już nieco podirytowany.
            Podszedł bliżej i stanął dokładnie naprzeciw niej.
            -Czego znowu nie rozumiesz?
            Przełknęła nerwowo ślinę i wbiła wzrok w jego oczy.
            -Ciebie. Nie rozumiem ciebie…
            Skrzywił się ledwie widocznie i zaczerpnął głęboko powietrza, jakby próbując się opanować.
            -Nie masz mnie rozumieć. Masz zrozumieć sytuację i zrobić to, o co cię prosiłem.
            -Tak, wiem, jednak nie rozumiem, dlaczego. Jaki masz w tym cel, skoro, jak sam powiedziałeś, nie chcesz tego robić.
            Chłopak z nieodgadnionym wyrazem twarzy odwrócił się do niej tyłem i podszedł nerwowym krokiem do okna. Uchylił je lekko i kolejny raz w ciągu ich spotkania wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wetknął jednego między wargi i zapalił. Z wyraźną ulgą zaciągnął się dymem i długo go wypuszczał.
            -Muszę…- westchnął i spojrzał na nią kątem oka.- To jedyny sposób.
            Blondynka wpatrywała się w niego dziwnym wzrokiem. Nie pojmowała, czym tak naprawdę kierował się chłopak, ani jak bardzo szalony musiał być, żeby na coś takiego wpaść. Nie dość, że jego plan był jakby wyciągnięty z taniego tasiemca, to w dodatku nie miał najmniejszych szans na powodzenie, a mimo wszystko chciał spróbować i ona miała mu w tym pomóc.
            -Nie wierzę, że chcesz to zrobić…
            -Ja też nie. Ale nie wiem, naprawdę nie wiem, co innego mógłbym zrobić. Znam siebie i znam ją i wiem, że w tym wypadku jedynie to ma jakiekolwiek szanse na powodzenie…
            -Ale jest jeszcze rozmowa…
            Pokręcił głową.
            -Ja próbowałem, inni też próbowali i zawsze wychodziło tak samo… sama wiesz…
            -Wiem.
            Zacisnęła wargi w wąską linię. Chciała mu pomóc. Teraz była tego wręcz pewna. Nawet wydarzenia sprzed kilku godzin czy nawet kilkudziesięciu minut jakoś uleciały w kąt i stały się praktycznie nie ważne przy obecnych słowach chłopaka. Widziała w jego oczach, jak bardzo tego pragnie. Jak bardzo chce, aby wszystko było już dobrze. Pomoże mu. Sprawi, że i sama zaczerpnie nareszcie spokoju i będzie mogła spokojnie zasnąć. Bez myślenia o tej trudnej dla nich wszystkich sytuacji.
            -Pomogę ci, Tom.
            Warkocz odwrócił się do niej z uśmiechem na ustach.
***
            Biegłam. Przez myśl przeszło mi, że pewnie zaraz się przewrócę, ale miałam to całkowicie w poważaniu. Wpadłam prosto w ciepłe, delikatne ramiona i od razu wtuliłam się w bezpieczne ciało, które przyjęło mnie bez najmniejszego wahania. Zaczerpnęłam głęboko wytęsknionego zapachu.
            -Tęskniłam, mamo.- wyszeptałam ledwie wydając jakikolwiek dźwięk.
            -Ja też, kochanie…
            Mama mocniej przycisnęła mnie do siebie i lekko kołysała. Poczułam na włosach pocałunek, delikatny niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Moje serce biło tak szalenie, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Ta chwila w jej objęciach dopiero uświadomiła mi, jak bardzo za nią tęskniłam i jak długa była nasza rozłąka. Nie widziałyśmy się ponad trzy i pół miesiąca!
            Kiedy zdołałam oderwać się od mamy, praktycznie od razu wpadłam w inne ramiona. Tata próbował zgnieść mnie w swoim uścisku, czego jednak nie odczuwałam w najmniejszym stopniu. Chciało mi się płakać ze szczęścia i wyć do księżyca, jak bardzo ich kocham…
            Po chwili już siedzieliśmy w salonie, a mama wnosiła tacę z parującą herbatą. Postawiła ją na stoliku i usiadła tuż obok mnie.
            -Opowiadaj, kochanie. Jak było na trasie? Ludzie mili?- Zaczęła od standardowych pytań. Martwiła się, było to widać, szczególnie, że wiedziała jak trudno jest mi przywyknąć do czyjejś obecności i nowego środowiska.
            Uśmiechnęłam się szczerze.
            -Trasa była naprawdę wspaniała. Te wszystkie kraje… koncerty były niesamowite a fani…- Pokręciłam przecząco głową.- nie do opisania… Najchętniej wyjechałabym w kolejną i kolejną, aż do znudzenia…
            -Cieszę się, że ci się podobało, skarbie.- Mama upiła łyk herbaty.
            -To za mało powiedziane!- Zaśmiałam się wesoło.- Byliśmy w Austrii, Czechach, Hiszpanii, Włoszech, Portugalii…- Wyliczałam na palcach.- No i tu, w Polsce. A we Francji graliśmy aż trzy koncerty i jeden niedaleko wieży Eiffla! Co prawda widziałam ją już nie raz, ale grać tam koncert, a jechać na wakacje, to zupełnie coś innego. Niesamowite uczucie i ci ludzie… fantastycznie.
            Zaczęłam się nakręcać a rodzice słuchali uważnie. Opowiedziałam im o naszych wpadkach na scenie, o głupotach, jakie Trey wygadywał i siwiźnie Richego, która zaczęła się mu pojawiać na głowie, mimo młodego wieku.
            -… to pewnie od stresu. On wiecznie chodzi z telefonem w ręce i gdzieś dzwoni. Zastanawiam się czy w ogóle sypia...- Zrobiłam zamyśloną minę i przeciągnęłam się. Poczułam, jak kości mi strzelają. Chciałam sięgnąć po filiżankę z herbatą, jednak pytanie mamy skutecznie mnie przed tym powstrzymało.
            -Opowiedz o tych chłopcach, z którymi graliście.- zapytała niby od niechcenia.- Jestem ciekawa jak się dogadywaliście…
            Krew w moich żyłach zaczęła szybciej krążyć. Zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać. Szybko sięgnęłam po naczynie i zatopiłam usta w herbacie. Musiałam się uspokoić. Musiałam opanować ciśnienie i zachowywać się naturalnie. W końcu to nic takiego, zwykła rozmowa, a to normalne, że rodzic chce wiedzieć o osobach, z którymi jego dziecko przebywało przed ponad dwa miesiące.
            Odchrząknęłam cicho i zacisnęłam palce na filiżance.
            -Oni…- Momentalnie przed oczami stanęła mi twarz chłopaka.- byli fajni. Nie.- Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem.- Byli świetni, wspaniali, jedyni w swoim rodzaju. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy- wydusiłam z siebie starając się zachować pozory niewzruszenia.- Gustav jest perkusistą. To taki doradca. Zawsze wie, co człowieka męczy, chociaż nikt mu o tym nie powiedział. Potrafi z obserwacji wysunąć, często trafne, wnioski. No i…- Chciałam powiedzieć, że pokłóciliśmy się, lecz padłyby niewygodne pytania, a tego chciałam uniknąć za wszelką cenę. Zakaszlałam sztucznie.- Georg gra na basie. Jest jak dobry wujek, braciszek… Może nie zawsze potrafi, ale stara się na swój sposób pocieszyć w trudnych chwilach, pomóc. Odniosłam wrażenie, że on się o każdego martwi… No i zakumulował się z Em. Liczę, że coś z tego wyniknie, ale nie chcę na razie zapeszać.- Uśmiechnęłam się delikatnie.
            -Byli jeszcze jacyś bliźniacy, prawda?- Spojrzałam na tatę nieprzeniknionym wzrokiem. Zacisnęłam usta w wąską kreskę i pokiwałam twierdząco głową.
            -Byli.- Przygryzłam wargę i spuściłam nieznacznie wzrok. Westchnęłam przeciągle.- Bill i Tom Kaulitz…
            -Coś mi się kiedyś obiło o nich o uszy. Chyba ty mi coś mówiłaś…
            -Dawno.- Przerwałam mamie.- Jednak nie okazali się być tacy, na jakich kreują ich media. No… może w części…
            -Co masz na myśli, skarbie?
            -Rose…- Tata wychylił się ze swojego miejsca i spojrzał na mnie uważnie. Niepewnie podniosłam na niego wzrok.- Czy stało się coś, o czym nie chcesz nam powiedzieć?
            Nie.
            -Tak.
            Cholera…
            -Kochanie, czy ci chłopcy coś ci zrobili?- Mama położyła swoją dłoń na moim ramieniu.
            Tak.
            -Nie.- Zaprzeczyłam ostrym tonem. Odstawiłam filiżankę na stolik i przeciągnęłam się teatralnie.- Wybaczcie, ale jestem trochę zmęczona. Pójdę się położyć.
            -Rose…
            Nie zareagowałam już na ich dalsze słowa. Wstałam z miejsca i unikając wzroku ojca wyszłam z salonu. Wspięłam się po schodach na górę i po chwili znalazłam się w swoim pokoju. Westchnęłam z ulgą. Nieopisanym uczuciem było ponowne zobaczenie własnych czterech ścian. Każda w innym odcieniu szarego, jedna prawie czarna, tak jak meble. Dodatki, jak i zasłony, czy pościel były czerwone, aby dobrze ze sobą kontrastować.
            Rzuciłam się na łóżko i zakryłam twarz dłońmi. Chciałam zapomnieć. Chciałam sprawić, że całe te dwa miesiące znikną z mojej pamięci. To był błąd. Niewybaczalny błąd, ale teraz już wiem, że nie mogę ufać nikomu obcemu. Wszyscy ludzie są fałszywi. Tylko ci, którzy trwają z nami od początku są warci uwagi…

            Dni mijały bardzo szybko. Prawie każdego poranka, jak i kilka razy w ciągu dnia dostawałam kolejne wiadomości dotyczące ustaleń i terminów nagrywania płyty. Riche nie próżnował. Specjalnie odwołał swój urlop, aby zająć się przygotowaniami i dopieścić każdy szczegół z szefostwem i producentami. Zawalał nas (bo Em dzwoniła ze skargą, że jej komórka co chwilę wibruje) coraz nowszymi terminami i ustaleniami, które musimy wpisać sobie w grafik. Czyli teoretycznie słodka chwila wolności kończy się za dokładnie cztery dni.
            Cztery dni. To oznacza, że w domu byłam już ponad tydzień, a dokładniej dziewięć dni. Rodzice chyba nauczyli się czytać mi w myślach, bo nie zadawali więcej pytań dotyczących bliźniaków i trasy. Czasami tylko sama zaczynałam opowiadać o różnych sytuacjach, o których wcześniej zapomniałam. Oni sami nie mieli za wiele do powiedzenia, bo życie na wsi toczy się rutynowym kołem. Jedynie dowiedziałam się, co słychać u sąsiadów, jak i reszty rodziny, z którą nie mam żadnych kontaktów. Tata jeździł do pracy, więc widywałam go dopiero wieczorami, a w ciągu dnia pomagałam mamie w przygotowaniach do obiadu, czy sprzątałam dom. Miała ze mnie prawdziwą polewkę, kiedy mało brakowało, a popłakałabym się, kiedy kazała mi umyć toaletę. Klęczałam przed nią ze szczotką w jednej ręce, a detergentem w drugiej i wpatrywałam się w nią z prawdziwą mieszanką obrzydzenia, wściekłości, bezradności i z zieloną twarzą. Na szczęście mama zlitowała się nade mną i sama ją posprzątała, a ja w zamian umyłam kuchenkę.
            Życie na wsi wydało mi się dziwnie obce. Nie potrafiłam się odnaleźć w prostych, codziennych czynnościach, a spokój i cisza w nocy nie pozwalała mi zasnąć. Cały czas oddychałam czystym jak łza powietrzem i mimo małej ilości snu, co rano budziłam się rześka i pełna energii. Trzy razy wybrałam się na spacer po polnych drogach i raz przeszłam się do lasu. Wzięłam wtedy ze sobą nowego psa rodziców- Maxa i obserwowałam jak szczęśliwy biega wszędzie, gdzie łapy go poniosą. Nie byłam zachwycona, kiedy dowiedziałam się, jakie otrzymał imię, jednak podejrzewam, że rodzice chcieli, abym przyzwyczaiła się do tego imienia i potrafiła się z nim zmierzyć na co dzień. Do tej pory za każdym razem wzdrygałam się na sam jego dźwięk, a kiedy teraz wołałam psa, nawet nie myślałam o człowieku, który zrobił mi krzywdę. Widziałam tylko psa. Tylko psa, który cieszył się na mój widok i nie oddalał za daleko, kiedy na niego gwizdałam.
            Jak już wspomniałam, dni mijały bardzo szybko. Chciałyśmy spotkać się z Em pewnego dnia, ale wtedy akurat do niej przyjechała jakaś ciotka z bardzo daleka i plan spalił na panewce. Mama żałowała, że nie zdążyła zobaczyć jej w dzień mojego przyjazdu, ale obiecałam jej, że jak będziemy jechać do Niemiec, na pewno tu przyjedzie. Trey i Ronnie odezwali się tylko dwa razy. Raz, aby poskarżyć się na upierdliwość Richego, a za drugim chcieli wiedzieć kiedy wracamy, żeby i oni zdążyli na czas.
            Prawie każdy urlop, wolne dni, czy nawet Święta chłopacy spędzają razem. Od dzieciństwa wychowywali się praktycznie razem pod jednym dachem. Dawno, kiedy jeszcze byli dziećmi, ich rodziny były jednymi z uboższych w Magdeburgu. Obie mieszkały w jednym budynku starej szkoły, lecz na osobnych piętrach. Zawsze pomagali sobie, razem płacili za czynsz, a kiedy jednej rodzinie zabrakło pieniędzy przed wypłatą, pożyczali sobie.
            Trey i Ronnie byli urwisami, które wiecznie wpadały w kłopoty. Byli trochę jak chłopięca wersja mnie i Emily za czasów dzieciństwa. Wszędzie było ich pełno, a jak coś było nie tak, zawsze wina spadała właśnie na nich. I to zostało im do dzisiaj… Jednak oboje doskonale wiedzą, jak to jest żyć w biedzie, odkładać każdy grosz i martwić się, czy wystarczy pieniędzy do końca miesiąca. Przez bardzo długi czas nawet nie wiedzieli, jak to jest mieć coś nowego. Wszystkie ubrania, zabawki i książki do szkoły otrzymywali z jałmużnej i ze składek mieszkańców okolicy. Nosili stare, często brudne ubrania, a każdą wolną chwilę musieli poświęcić pomocy rodzicom. Często chodzili głodni, ale mimo wszystko byli szczęśliwi. Znali każdy najmniejszy zakamarek w promieniu kilku kilometrów, a wśród ludzi uważani byli za niewinnych nicponi.
            Dopiero, kiedy ich obrzydliwie bogaty wujek sypnął trochę kasą, kupili sobie pierwsze instrumenty. Stare i zniszczone, ale mogli na nich grać. Zaczęli pasjonować się muzyką, a sąsiedzi nareszcie mogli odpocząć od ich nieokrzesanej energii. Po jakimś czasie udało im się wcisnąć na mały występ w dokładnie tym samym klubie, w którym występowałam ja i Emily. Tak bardzo spodobali się publiczności, że od tego czasu grali małe koncerty prawie co tydzień. Zarabiali na tym trochę pieniędzy, które mimo wielu zapotrzebowań, oddawali rodzicom.
            Ludzie zaczęli o nich mówić. Rozniosło się to w całym mieście i nie omieszkało dojść do uszu Richego. A ten, jako wspaniałomyślny wujaszek, postanowił połączyć dwie oddzielne grupy w jedną. I udało mu się. Z niemałym trudem, ale dokonał tego. A teraz jesteśmy sławni a Ronnie i Trey nadal są sobie najbliższymi osobami.
            Promienie słoneczne niemiłosiernie raziły mnie w oczy. Pot spływał po moim całym ciele, sprawiając, że kleiłam się jak lep na muchy. W dodatku bolały mnie plecy a ręce miałam całe ubrudzone w ziemi.
            -Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył na pewno już nigdy nie powiedziałby, że woda sodowa uderzyła mi do głowy…- mruknęłam, kiedy kolejna już para dziurawych rękawiczek wylądowała na małej stercie.
            -Nie gadaj tyle, tylko kończ. Od dwóch godzin bawisz się z jedną grządką.- Mama akurat weszła do ogrodu niosąc worek nawozu. Rzuciła go przede mną i z wprawą rozdarła opakowanie nożykiem. Rozprostowałam obolałe plecy i sięgnęłam po kolejne rękawiczki z gumy. Zmarszczyłam nos.
            -Nie mamy żadnych mocniejszych? Rozrywają się o najmniejszy kolec.- poskarżyłam się wymachując sugestywnie lateksem.
            -Nie.- Mama jakby miała to gdzieś, podeszła do swojej czwartej już grządki i zaczęła nawozić rośliny.
            Skrzywiłam się, ale z głośnym westchnieniem ukucnęłam i dalej wyrywałam chwasty spomiędzy łodyg kwiatów.
            -O której w piątek wyjeżdżacie?- zapytała jakby od niechcenia.
            -O ósmej.- Nawet nie przerwałam pracy.- Riche chce, żebyśmy o piętnastej byli już w Universalu. Zaczyna świrować.
            -Macie za mało wolnego…
            -Właśnie, że za dużo!- Zaśmiałam się.- Podczas trasy było kilka podwójnych wolnych dni, wiele pojedynczych, a teraz trzy tygodnie przerwy. To nasz nowy rekord, mamo…
            Moja kieszeń zaczęła wibrować. Wyciągnęłam z niej telefon i kątem oka zerknęłam na wyświetlacz. Riche. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
            -Tak?
            -Cześć. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.- Jego głos wydawał się dziwnie podniecony.
            -N…
            -To świetnie- Wywróciłam oczami.- Mała zmiana planów. Jost odmówił współpracy.
            -To my z nim jeszcze współpracujemy?- Podparłam ręką drugi łokieć.
            -Nie, ale mieliśmy. Było trochę problemów przez wasz nielegalny występ z tą nową piosenką, ale udało mi się jakoś to wyjaśnić.
            -Jaki nielegalny występ? Co ty pieprzysz…?
            -Z Tomem! Jost mówił, że nie wchodzą w nagrywanie singla, więc musiałem szybko znaleźć kogoś dobrego, kto jakoś zatuszuje jego pierwotną obecność.
            -I znalazłeś…
            -Bushido.
            Zatkało mnie. Rozwarłam szeroko oczy i próbowałam coś powiedzieć, ale jedynie zamykałam i otwierałam usta jak ryba na lądzie.
            -Riche. Jeżeli robisz sobie w tym momencie ze mnie żarty, to nie dożyjesz jutra, mówię ci…
            -Ja nie żartuję. Szukaliśmy z nadzorem kogoś takiego… wiesz… takiego łał i ktoś podrzucił pomysł Sammy’ego, ale on ma akurat zawalony grafik. Podzwoniłem tu i tam i dowiedziałem się, że Anis nagrywa płytę, więc to idealny moment na kolaborację. Spotkaliśmy się z kilkoma osobami z zarządu i wstępnie uzgodniliśmy kontrakt na jeden singiel.
            -O. Mój. Boże.- wyszeptałam. Musiałam usiąść i to natychmiast! Chwyciłam się wbitego w ziemię szpadla i podtrzymałam się go. Czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć.
            -Słuchaj, nieźle się namęczyłem, żeby załatwić co trzeba, więc proszę cię. Nie spóźnijcie się, dobrze?
            -Ja… Tak. Tak! Nie ma sprawy!- Bez słowa wcisnęłam czerwoną słuchawkę i upadłam na ziemię wciąż w głębokim szoku.- Boże… To się nie dzieje, uszczypnijcie mnie…
            -Dobrze się czujesz, skarbie?- Podniosłam nieobecny wzrok. Mama wyglądała na nieźle zmartwioną.
            -Ja? Czuje się dobrze. Boże, co ja mówię…- Pokręciłam głową.- Czuję się fantastycznie, fenomenalnie, świetnie! Musze zadzwonić.
            Zerwałam się z ziemi i biegiem wpadłam do domu. W międzyczasie wybrałam już numer do kuzynki i przystanęłam w progu kuchni czekając aż odbierze.
            -Cześć Rose…
            -Nie uwierzysz z kim będziemy nagrywać!
***

            Przechadzał się po swoim pokoju. Tak dawno w nim nie był, że dopiero teraz poczuł, jak bardzo za nim tęsknił. Na ścianach wisiały plakaty skąpo ubranych kobiet, które powiesił zaraz po wydaniu pierwszego singla jego zespołu. Wtedy matka nie miała już nic do gadania. I tak przebywał w nim rzadko, więc to bez różnicy, co w jego pokoju będzie się znajdować.
            Spojrzał zniecierpliwiony na zegarek i już chciał zakląć w myślach, na niepunktualność pewnej osoby, kiedy jego telefon zaczął wydobywać charakterystyczne dźwięki.
            -Nareszcie. Już myślałem, że zapomniałeś.- warknął do osoby po drugiej stronie
            -Spokojnie. Było trochę komplikacji, ale się udało.- Mężczyzna miał zachodni akcent. Nie był Niemcem.
            -Jost odmówił współpracy. Załatwiłeś resztę?- Skrzyżował ręce na piersi.
            -Tak. Druga strona też się zgodziła. Teraz trzeba czekać na rozwój wydarzeń. W piątek mamy ostateczną rozmowę.
            -To dobrze. Liczę, że się uda. Dzięki, że mi pomagasz.
            -Nie ma sprawy. W końcu miałem u ciebie dług, prawda?
            -Zdążyłem zapomnieć…- Zaśmiał się i usiadł na łóżku.
            -Nie kłam. Wiem, że doskonale pamiętałeś. Teraz mam czyste konto.- Mężczyzna również się zaśmiał. Po drugiej stronie dało się słyszeć jakiś trzask.- Na razie to tyle. Nie mam za bardzo czasu rozmawiać…
            -Spokojnie. Widzimy się za dwa tygodnie.
            -Na razie.
            Rozłączył się i opadł na posłanie. Uśmiechnął się do siebie. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem…

piątek, 23 listopada 2012

Odszedłeś, ale proszę, wróć! cz.18



Już 18 ! Biję wszelakie rekordy, ludzie :D Uprzedzam, że odcinek sucks,  tak jak zresztą poprzedni. Mam już fajny pomysł na dalsze, pojawi się pewna postać, bądź postacie :D Może ktoś, kto był już wielokrotnie wymieniany, lecz nie pokazał jeszcze swojej szanownej mordki xdd Zobaczymy... Ah i jeszcze takie małe... nie żeby coś, ale ja wcale nie robię z Rose ofiary, nad którą wszyscy się litują i chcą jej pomóc... staram się właśnie postawić ją w takim normalnym świetle, gdzie musi sobie radzić sama i te inne bzdety... czasami zapominam, że jest sławną gwiazdą i ma kupe forsy, więc musicie mi wybaczyć :D
Tak więc, zapraszam do czytania :)

            Muzyka dudniła mi w uszach, nie pozwalając się na niczym skupić. Próbowałam nie spuszczać Billa z oczu, aby przypadkiem się nie upił, lecz jak na razie wychodziło mi to nazbyt marnie. Cały czas praktycznie biegał po sali i śmiał się z nieznanymi mi ludźmi, by za chwilę wznieść z nimi toast. Już dwunasty tego wieczoru. Nie, żebym liczyła, tylko tak… jakoś…
            Westchnęłam przeciągle i przeniosłam spojrzenie na blondwłosą dziewczynę tańczącą rytmicznie z chłopakiem o praktycznie białych włosach. Bill przedstawił mi go, jako Andreasa, ale nie wiem, czy go polubiłam, czy nie. Wydawał się miły, lecz w jego oczach było coś dziwnego. Nie mogłam go rozgryźć i szczerze, nawet się nad tym nie wysilałam. Emily widocznie dobrze się bawiła, czego nie można było powiedzieć o mnie. Co prawda kilku chłopaków prosiło mnie do tańca, w tym wspomniany Andreas, jednak za każdym razem odmawiałam, wymigując się bolącymi nogami. Najdziwniejsze było to, że sama nie wiedziałam, dlaczego nie chcę bawić się z pozostałymi. Czułam jakąś niewidzialną blokadę, która mówiła mi „nie” za każdym razem, kiedy chciałam ruszyć się z miejsca i pójść na parkiet. Tom całkowicie mnie olał i nawet nie zaszczycił mnie choć jednym spojrzeniem. Jedynie zabawiał się przy muzyce z coraz to nowszymi dziewczynami. Jedne były mniej, inne bardziej skąpo ubrane, a jedna aż wołała o pomstę do nieba. Dziwił mnie fakt, że warkocz w dzień swoich urodzin obnosił się w takim towarzystwie a własnego brata pozostawił samemu sobie.
            Dla Billa też nie był to najprzyjemniejszy dzień, dlatego starał się rozluźnić i ten raz w roku porządnie zaszaleć. Raz wywrócił się na środku parkietu i już zamierzałam pójść mu pomóc i ochrzanić za ilość wypitego alkoholu, kiedy okazało się, że to inny chłopak wystawił za daleko stopę i wokalista potknął się o nią. Jeszcze długo potem chichotał jak głupi, dopóki Emily nie porwała go do tańca.
            Pojawili się również Georg i Gustav, a także Ronnie. Trey został zmuszony do nagłego wyjazdu na Bawarię, gdzie, jak się okazało, jego siostra miała wypadek i złamała nogę. Chłopacy rozmawiali chwilę ze mną, jednak kiedy impreza rozszalała się na dobre, postanowili dołączyć do tańczących na parkiecie dziewczyn. Gustav nawet się ze mną nie przywitał, tylko minął mnie z pogardliwym spojrzeniem i zniknął gdzieś w tłumie. Było mi trochę przykro, bo był jedną z nielicznych osób, z którymi mogłam szczerze porozmawiać.
            Uśmiechnęłam się blado, biorąc łyka soku bananowego i odstawiłam szklankę na stolik. Zajęliśmy go w piątkę. Ja, Em, Bill, Andreas i jego dziewczyna Bianca, która okazała się bardzo fajną osobą. W dodatku była naszą fanką, więc praktycznie nie mogła odkleić od nas wzroku i wciąż powtarzała, że nie wierzy, że siedzi przy jednym stoliku z Rosalie i Emily ze Stumm. Cała impreza przebiegała ogólnie tak, jak każda przeciętna. Pomijając fakt, że była to impreza najsławniejszych na świecie bliźniaków, nie różniła się niczym szczególnym od każdej innej. Lały się hektolitry alkoholu, ludzie tańczyli, śmiali się i przekrzykiwali nawzajem. Dokładnie jak każda inna…
            -Siedzisz sama.
            Obok siebie usłyszałam obcy głos. Zwróciłam twarz w tamto miejsce i zobaczyłam młodego chłopaka. Miał ciemne, blond włosy i bardzo ładną twarz. Jego błękitne oczy wręcz żyły własnym życiem, tak intensywnie błyszczały. Na nosie miał okulary- kujonki, które bardzo mu pasowały. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie.
            -Jestem Colin- Wystawił w moją stronę swoją dłoń, którą po chwili wahania uścisnęłam.
            -Rosalie…
            -Wiem! Byłem w niemałym szoku, kiedy zobaczyłem, jak wchodzisz do sali z Billem. Nigdy nie chwalił się, że się przyjaźnicie, ale chyba to dobrze, prawda? On naprawdę jest wspaniałym człowiekiem i myślę, że potraficie dobrze się ze sobą porozumieć. W końcu jedziecie na jednym wózku…
            -Taaa…- mruknęłam porywając ze stolika szklankę z sokiem. Ten chłopak dopiero co się pojawił, a już zastanawiałam się, czy stąd nie uciec. Co prawda wydawał się niegroźny, ale jego sposób mówienia i ogromny słowotok pozostawiał wiele do życzenia…
            Upiłam łyk soku i aż się rozmarzyłam, kiedy moje gardło wypełnił ukochany smak.
            -Wiesz, ja zawsze was podziwiałem, ale ciebie chyba najbardziej. Zaczęłaś śpiewać w bardzo młodym wieku, a wasz sukces spowodował, że musiałaś się wielu rzeczy wyrzec i…
            -Colin, jeżeli chcesz autograf, czy coś, to mów prosto z mostu, a nie owijasz w bawełnę.- Zirytowałam się jego monologiem. Może nawet jakoś bym to przetrwała, jednak chłopak zaczął mówić, jakby znał mnie, co najmniej dziesięć lat, a to było już ponad moją wytrzymałość tego wieczoru.
            Blondyn spojrzał na mnie dziwnie, lecz po chwili jego twarz rozjaśniała pod wpływem szerokiego uśmiechu.
            -Ja nie myślałem nawet o tym, tylko… po prostu chciałem porozmawiać, ale jeżeli mogłabyś, to… ja bardzo chętnie przyjąłbym autograf od ciebie!
            -Nie sugeruj mi, że koniecznie chcę ci go dać, tylko po prostu mów, czego chcesz. To są te okrutne zasady życia, Colin, których trzeba się wyuczyć, by weszły w naszą codzienność.- Dopiłam sok do końca i oblizałam ze smakiem usta.- Masz jakąś kartkę?- Spojrzałam na niego z nieukrywanym znudzeniem. Chłopak momentalnie wyciągnął z tylniej kieszeni gładką, lekko zagiętą białą kartkę i podał mi ją. Sięgnęłam po torebkę, aby wyciągnąć coś do pisania, lecz Colin wręcz z szybkością dźwięku podał mi swój długopis. Spojrzałam na niego dziwnie, lecz nabazgroliłam swój podpis na kartce i dorzuciłam nawet dedykację. Podsunęłam to blondynowi, który wpatrzył się we mnie jak w obrazek.
            -Mógłbyś się tak nie patrzeć? Dziwnie się czuję.- mruknęłam niewyraźnie, lecz mimo hałasu doszło to do jego uszu. Od razu odwrócił wzrok, ale po kilkunastu sekundach znowu poczułam go na sobie.- Colin!
            -Przepraszam!- Cały poczerwieniał na twarzy- Ja po prostu niecodziennie widuję sławne osoby i to jest dla mnie niezwykłe, że siedzę obok ciebie i mogę z tobą rozmawiać.
            -Ja też tak miałam, zanim stworzyliśmy Stumm, ale myślę, że nie byłam tak nachalna. Mogę sobie w tym momencie pomyśleć, że jesteś jakimś psycho fanem, Colin.
            -Nie jestem!- zaprzeczył, prawie że od razu.
            -To dobrze. A ile ty właściwie masz lat?- Zerknęłam na niego kątem oka, bo w tłumie dostrzegłam czarno- białe dready Billa. Solenizant znowu wznosił kolejny toast…
            -Dwadzieścia jeden.
            -Aaa, no to… CO?!- Wybałuszyłam na niego oczy nie wierząc. Przecież ten chłopak wyglądał na, co najwyżej, osiemnaście!- A tak naprawdę?
            Colin speszył się nieco.
            -Ja naprawdę mam dwadzieścia jeden lat…
            -I nie żartujesz?- Upewniłam się.
            -Nie. Po co miałbym kłamać…?
            Pokręciłam niedowierzająco głową. Ten świat coraz bardziej mnie zadziwia. Jeżeli ten chłopak bierze coś, przez co wygląda tak młodo, ja też to chcę.
            Na powrót zatopiłam spojrzenie w tłumie i moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Tom stał niedaleko mnie, ale nie był sam. Całym ciałem przylegał do brązowowłosej dziewczyny i obejmował ją ciasno w pasie. Jego dłonie, choć nie mogłam tego zobaczyć, z pewnością spoczywały na jej pośladkach. Lecz nie to było najgorsze. On perfidnie, na moich oczach ją całował… Widocznie wpychał swój język do jej ust, co ona przyjmowała ochoczo i oddawała pieszczotę…
            Nagle moje oczy zrobiły się niebezpiecznie mokre. Jęknęłam głucho i zerwałam się z miejsca. Nic nie mówiąc Colinowi, prawie pobiegłam w stronę łazienek. Potknęłam się o własne nogi, powoli przestając cokolwiek widzieć. Dopadłam drzwi i szarpiąc się z klamką, wpadłam do środka. Odbiłam się od ściany i stanęłam przed lustrem. Oparłam się o umywalkę, a z mojego gardła wydobył się przeraźliwy szloch. Po policzkach poleciały pierwsze łzy, skapując do zlewu, ale już nie miały większego znaczenia. Pieprzyłam zasadę żadnych łez, pieprzyłam ją i całą resztę pieprzonych zasad o trzymaniu nerwów na wodzy. Rozkleiłam się na dobre i ledwo trzymając się na nogach, pozwoliłam, aby moim ciałem wstrząsał, co chwilę spazmatyczny szloch. Chciałam stamtąd zniknąć, wyparować, lub po prostu umrzeć. Obraz, który jeszcze przed chwilą zobaczyłam, teraz odtwarzał się w mojej głowie na nowo i na nowo…
            -Kurwa!- Uderzyłam dłońmi w umywalkę. Nie chciałam tego widzieć, a on specjalnie to zrobił! Specjalnie chciał mi pokazać, że radzi sobie beze mnie, że nie jestem mu do niczego potrzebna. A ja, jak głupia myślałam o nim całymi dniami, a nawet w nocy. Zastanawiałam się, co robi, czy on też o nie myśli, a okazuje się, że świetnie się beze mnie bawi! Znalazł sobie dziewczynę, która bez mrugnięcia okiem pozwoli zaciągnąć się do łóżka. Bo po co miałby starać się o kogoś, kto boi się z nim być, skoro może mieć każdą. Co noc może mieć inną, coraz lepszą, a o mnie zapomnieć…
            Tylko, że ja go kocham. Kocham go i to najbardziej boli. Jak widzi się, że osoba, którą się kocha, całuje się z inną osobą, to tak, jakby cały świat się zawalił. Przychodzi wtedy myśl, że nie ma się już po co żyć, bo nasz dotychczasowy sens zniknął. Wyparował z chwilą, w której zobaczyłam go z tą dziewczyną.
            Powoli odkręciłam kurek i pozwoliłam wodzie wypełnić umywalkę. Umoczyłam w niej palec i delikatnie przejechałam nim pod oczami, zmywając rozmazany makijaż. Zwilżyłam wargi i westchnęłam, próbując się opanować.
            -Spokojnie. To była chwila słabości. Życie toczy się dalej, świat się nie zawalił, a Trey nadal jest idiotą.- Powoli starałam się uspokoić, co dość opornie mi szło. Kiedy jednak moje serce wybijało normalny dla niego rytm, a oddech się unormował, postanowiłam wyjść z łazienki. Nie chciałam, tak jak ostatnio, żeby Emily zastała mnie w takim stanie. Potrafiłam sobie poradzić i nie potrzebowałam niczyjej łaski. Mam w końcu prawie dziewiętnaście lat, armię fanów i miliony na koncie, a nie mogłam poradzić sobie z własnymi nerwami?
            Skoro Tom zabawia się moim kosztem, to dlaczego ja nie mogę zabawić się jego? Odpowiedź jest prosta: mogę. Mogę i zrobię to. Nie ważne w jaki sposób…
            Odetchnęłam głęboko i wyszłam z łazienki. Swoje kroki skierowałam prosto do baru. Usiadłam na krześle i zamówiłam jednego z najmocniejszych drinków. Musiałam się dobrze rozluźnić, jeżeli chciałam cokolwiek zdziałać. Męczyłam się z jego wypiciem, ale kiedy już mi się udało, wypicie kolejnego nie sprawiło większych problemów. Po trzecim zaczęło mi się kręcić w głowie chociaż siedziałam, więc ostatkami trzeźwego rozumu stwierdziłam, że już wystarczy.
            Chwiejąc się i czując przyjemną błogość w umyśle, zeszłam z krzesła i stanęłam na nogach. Przeszłam kilka kroków i kiedy byłam pewna, że się nie wywalę, według mnie prostym krokiem poszłam w stronę parkietu. Minęłam Emily, której wzrok przeszył mnie na wskroś i ignorując jej słowa, zaczęłam szukać odpowiedniej osoby. Po dobrych trzech minutach dostrzegłam go siedzącego na jednej z kanap i śmiejącego się z czegoś. Wokół niego siedzieli jacyś chłopacy. Z ogromnym uśmiechem na ustach podeszłam bliżej i stanęłam dokładnie naprzeciw niego.
            -Rose, ty sze chwejesz- Bill miał już lekkie trudności z mówieniem, więc wzięłam to za dobrą oznakę. Złapałam go za rękę i ignorując gwizdy pozostałych, pociągnęłam go w swoją stronę.
            -Idziemy tańczyć.- Zaśmiałam się jak wariatka, na co on parsknął śmiechem, ale szedł za mną.
            Przystanęłam, kiedy niedaleko dostrzegłam warkocza i odwróciłam się przodem do czarnowłosego. Objęłam go za szyję, a on położył swoje ręce na mojej talii. Muzyka była szybka, więc i my poruszaliśmy się w jej rytmie. Z każdą chwilą coraz bardziej przybliżałam się do wokalisty, aż między naszymi ciałami nie było nawet milimetra wolnej przestrzeni. Ocierałam się o niego zmysłowo i gładziłam dłońmi jego szyję, a następnie zjechałam nimi po jego torsie. Poczułam jak zadrżał, ale nie odepchnął mnie, tylko jeszcze mocniej przycisnął do siebie.
            Przybliżyłam swoje usta do jego ucha i przygryzłam je lekko, by po chwili polizać.
            -Rose…- jęknął, jakby się opamiętując. Na jego nieszczęście nie mogłam pozwolić, aby teraz to przerwał. Czułam na swoich plecach ten wzrok, o który najbardziej mi chodziło. To był jedyny moment, aby pokazać, że nie jestem od niego zależna. Potrafię poradzić sobie bez niego, nawet, jeżeli chodzi o jego brata. Z drugiej strony czułam się winna, że wciągam w to nic niewinnego Billa, jednak jutro i tak nie będzie niczego pamiętać…
            Przejechałam językiem po jego szyi i przesunęłam wargi bliżej jego ust. Czułam, jak moje dłonie zaczynają drżeć, a mały głosik w głowie mówi mi, że robię źle, lecz zignorowałam go. Za bardzo się nakręciłam, żeby przerwać w takim momencie. Bill też nie bardzo protestował, więc wzięłam to za przyzwolenie do dalszych posunięć. Moje usta przesunęły się jeszcze trochę, lekko muskając jego ciepłe wargi. W tym momencie poczułam, jak dłonie wokalisty zjeżdżają poniżej linii mojej talii i zaciskając się na materiale sukienki opinającej moje pośladki. Uśmiechnęłam się zamroczona alkoholem i otarłam się o niego zmysłowo, na co zareagował, jeszcze mocniej przyciskając mnie do siebie. Objęłam go za szyję i biorąc głęboki wdech, wpiłam się w jego wargi. Od razu zaczął odwzajemniać pocałunek, mrucząc z przyjemności.
            Czułam na sobie wiele spojrzeń i gdzieś w gęstwinie myśli mignął mi obraz konsekwencji naszego pocałunku, lecz mało mnie to w tej chwili obchodziło. Chciałam jak najdłużej być blisko drugiego ciała i czuć to ciepło od niego bijące. Chciałam chłonąć ten zapach i czuć jego dotyk na sobie. To było takie piękne i dobre…
            Nagle poczułam, jak czyjaś silna ręka odpycha mnie, pozbawiając tej bezpiecznej przystani a przed oczami mignęły mi czarne warkoczyki. Zewsząd do moich uszu dotarł przeraźliwy wrzask i okrzyk wściekłości. Mrugnęłam oczami nie wiedząc, co się stało, kiedy zorientowałam się, że Bill leży na podłodze a nad nim stoi jego wściekły brat.
            Młodszy Kaulitz zakrywał usta dłonią, a po brodzie zaczęła mu ciec czerwona strużka krwi. Rozwarłam szeroko oczy nie wiedząc co zrobić, kiedy twarz Toma zwróciła się w moją stronę, a jej wściekły wyraz zastąpił ogromny ból. W mgnieniu oka złapał mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w bliżej nieokreślonym kierunku.
            -Tom, coś ty zrobił Billowi!? Puść mnie! Puść, do cholery!- Próbowałam się wyrwać, lecz jego uścisk był niemal żelazny. Ludzie gapili się na nas jak na wariatów i szeptali coś między sobą. Muzyka ucichła.- Tom, słyszysz mnie?! Puść!
            Nie puścił. Cały czas prowadził mnie przed siebie, aż wyszliśmy z pomieszczenia. Wtedy skręcił w lewo i otworzył pierwsze lepsze drzwi. Była to łazienka dla personelu. Puścił mnie, przekręcił zamek i odwrócił się w moją stronę. Pchnął mnie na ścianę i przywarł niemal brutalnie. Wpił się w moje wargi tak zachłannie, że odebrało mi oddech. Całował łapczywie, wręcz żarłocznie, jakbym miał to być jego ostatni pocałunek. Kiedy objął mnie w pasie i złapał za tyłek, a jego biodra sugestywnie otarły się o moje, przed oczami zobaczyłam niedawną scenę, kiedy Bill leżał na ziemi i jak za strzałem bicza opamiętałam się. Wyrwałam się z jego uścisku i momentalnie strzeliłam mu z otwartej dłoni w policzek. Zatoczył się w tył i złapał za obolałe miejsce. Wtedy, w głębi umysłu mignęły mi znajome obrazy. Znowu zobaczyłam znienawidzoną twarz, która wciąż nawiedza mnie co noc. Tak, jakby historia zatoczyła koło…
            -Jak śmiałeś?!- wrzasnęłam na całe gardło celując w niego oskarżycielsko palcem.- Uderzyłeś własnego brata! Jak mogłeś to zrobić?! Postradałeś rozum?!
            -On nie miał prawa cię tknąć…- wyszeptał dziwnym głosem. Zapowietrzyłam się.
            -Jak nie miał prawa! Skoro mu na to pozwoliłam, to chyba miał prawo! To ty nie miałeś prawa go uderzać, ani porywać mnie tutaj!
            -Pozwoliłaś mu, bo chciałaś się odegrać, przyznaj…- Uśmiechnął się kpiąco, robiąc krok w moją stronę.
            -Nie! Ja tylko…
            -Przestań.- Skrzywił się nieznacznie. Rozmasował sobie skórę na policzku i opuścił rękę.- Doskonale zdaję sobie sprawę, że widziałaś mnie z Rią i chciałaś mi coś udowodnić. Łatwo cię rozszyfrować, Rose…- Stanął dokładnie naprzeciw mnie i oparł się o ścianę kładąc dłonie po obu stronach mojej głowy. Zniżył głowę tak, aby jego oczy były na wysokości moich. Wstrzymałam oddech czując jego zapach. To nie były tylko same perfumy. To był zapach papierosów, a przede wszystkim alkoholu. Dokładnie taki sam zapach wrył się w moją pamięć z napisem „niebezpieczeństwo”.
            -Jesteś chory psychicznie, Tom.- wyszeptałam słabym głosem. Czułam, że jeszcze chwila, a zemdleję.- Powinieneś iść się leczyć… to, co zrobiłeś było najgłupszą rzeczą, jaką mogłeś zrobić…
            Parsknął wymuszonym śmiechem.
            -Możliwe, lecz ja przynajmniej jestem zdecydowany w swoich działaniach…
            -Więc dlaczego, skoro mnie tu nie chciałeś, teraz pobiłeś własnego brata?! Bo mnie pocałował? Bo poczułeś się zazdrosny, co?- syknęłam jak najbardziej jadowitym głosem, na jaki było mnie w tej chwili stać.
            Tom skrzywił się i odsunął na kilka centymetrów, dokładnie oglądając moją twarz. Wyglądał, jakby intensywnie nad czymś myślał.
            -Nigdy nie przyznałem, że cię kocham…- Przejechał kciukiem po moim czole, odgarniając opadające mi na nie kosmyki włosów.- Bo tak nie jest…
            Przełknęłam nerwowo ślinę. Jakaś nieprzyjemna gula uformowała się w moim gardle i nagle zrobiło mi się dziwnie przykro.
            -Ja też nie…- Mój głos był naprawdę bardzo słaby.
            -Ale nie chciałem patrzeć, jak się męczysz, żeby coś mi udowodnić…
            Spuściłam głowę, żeby ukryć zachodzące łzami oczy. Ostatkami siły odepchnęłam Toma od siebie i chwiejnym krokiem skierowałam się do drzwi. Przystanęłam przed nimi i pociągnęłam nosem.
            -Nie jesteś taki jak Max. Jesteś gorszy, o wiele gorszy, Tom.
            Nim wyszłam, usłyszałam jeszcze za sobą gwałtowny świst powietrza. Z trzaskiem zamknęłam drzwi i podpierając się ściany, weszłam z powrotem do klubu. Muzyka na nowo grała, a ludzie tańczyli na parkiecie. Kiedy obok nich przechodziłam, oglądali się na mnie, jakbym co najmniej wymordowała im połowę rodziny. Ze spuszczoną głową doszłam do naszego stolika i minęła dobra chwila, nim zorientowałam się, że prawie wszyscy już przy nim siedzą. Emily z założonymi rękami i widocznie wściekłym wyrazem twarzy piorunowała mnie wzrokiem, a Bianca z Andreasem wyglądali na całkiem nieobecnych. Westchnęłam ciężko i usiadłam dokładnie naprzeciwko blondynki. Nikt się nie odzywał, ani nawet nie poruszał, jakby się bali, że coś się stanie.
            -Gdzie Bill?- zapytałam kuzynki niepewnie. Zapowietrzyła się i wyglądała, jakby miała za chwilę wybuchnąć, ale jedynie wypuściła powietrze z płuc i spojrzała na mnie spod byka.
            -Z matką i Gordonem. Próbują doprowadzić go jakoś do normalnego wyglądu. Przegięłaś, wiesz? Nie sądziłam, że jesteś aż tak głupia…
            -Ale to Tom…
            -Gdyby nie ty, Tom nie uderzyłby Billa!- Walnęła pięścią w stolik.
            -To nie moja wina, że jest cholernym psycholem i ma nie po kolei w głowie!
            -Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, wiesz?! Oh, ale zapomniałam, że ty najpierw robisz, a potem myślisz.- Zrobiła ironiczną minę i wycelowała we mnie oskarżycielsko palcem.
            -A skąd ja mogłam wiedzieć?! Mam pieprzone dziewiętnaście lat i nie jestem uwiązana do Toma! To on ma jakiś problem, jeżeli nie podoba mu się, że go nie chcę! Mogę iść nawet teraz i pieprzyć się z kimś na jego oczach i nic mu do tego!
            -Ogarnij trochę! Po cholerę wciągasz w to Billa, skoro nawet cię do niego nie ciągnie?!
            -A skąd możesz to wiedzieć?- Wstałam z miejsca cała wściekła. Jak ona śmiała narzucać mi swoje racje?! Nie jest mną i nie ma prawa mówić mi, co czuję, a czego nie.
            -Nie jestem ślepa! Kochasz Toma i jesteś idiotką, skoro go tak odrzucasz. Jeszcze odstawiasz jakieś cyrki przed ludźmi i myślisz, że może ci jeszcze pogratuluję, co?!
            Andreas z Biancą wyglądali, jakby nie byli pewni, czy chcą tu być. W dodatku twarz Emily wyrażała czyste szaleństwo i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy jej takiej nie widziałam.
            -Widziałaś, jak się zachowywał! Kocham go, a on co wyprawia? Próbuje udowodnić mi, że jest o wiele więcej wart ode mnie i to w jak brutalny sposób! A wiesz, co teraz zrobił?! Na moich oczach, pół godziny temu lizał się z jakąś cizią, a sam zabronił mi to robić z jego bratem!- Zaśmiałam się sztucznie, praktycznie jak wariatka.- O! I wiesz, co jeszcze powiedział?! Że uderzył Billa z litości do mnie, bo widział, że się męczę! Pomijając już to, że jakieś dziesięć minut temu chciał mnie zgwałcić!
            -Co…?- Em wyglądała, jakby ktoś uderzył ją z całej siły patelnią. Opuściła bezwiednie ręce i rozszerzyła ze zdumienia oczy. Prychnęłam odgarniając włosy z oczu i chwyciłam leżącą na kanapie, praktycznie od początku imprezy, torebkę. Poprawiłam sukienkę i odwróciłam się na pięcie z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Chciałam wrócić do pokoju i pod prysznicem zmyć z siebie wszystkie wrażenia dzisiejszego wieczoru. Miałam dość. Moja psychika dostała porządnego kopa i aż cieszyłam się, że za dwa dni będę już w domu, z rodziną. Kiedy byłam w połowie korytarza, nagle serce stanęło mi jak wryte.
            -Tu jesteś!
            Przystanęłam w połowie kroku i przymknęłam oczy. Wstrzymałam oddech, modląc się, aby ten głos nie należał do osoby, którą miałam na myśli. Powoli, jakby bojąc się ujrzeć prawdę, odwróciłam się w stronę tej osoby. Przeklęłam w myślach.
            -Chciałam dać ci szansę. Wierzyłam, że może nie jesteś taka zła, jak myślałam, a i Bill przekonywał mnie, że jesteś czegoś warta. Teraz już wiem, że to ja miałam rację!
            Simone Kaulitz stała zaledwie trzy metry dalej i wymierzała we mnie oskarżycielsko palcem. Jej mina nie wyrażała niczego pozytywnego, a oczy wręcz wrzały od nienawiści, jaką starała się okazać. Znowu nieprzyjemny skurcz opanował moje gardło i nie wiedziałam, co powiedzieć. Ta kobieta w bardzo negatywny sposób na mnie wpływała i szczerze, bałam się jej.
            -Jesteś niewychowana, zarozumiała i bezczelna! Nie dość, że Tom pozwolił ci tu zostać, to ty jeszcze postanowiłaś dobrać się do jego brata! Chciałaś wzbudzić w nim zazdrość, bo nagle ci się odwidziało i chciałaś się z nim związać? Czy może z ciebie po prostu kobieta lekkich obyczajów i pchasz się do każdego faceta po kolei?!
            Rozwarłam szeroko oczy ze zdumienia. Jak ona śmiała mnie tak oskarżać?! Nie dość, że Tom sobie coś ubzdurał, to ona jeszcze całą winą próbuje obarczyć mnie! I sugeruje jeszcze, że się puszczam! Tym razem poczułam nieopisaną złość. Znam ta kobietę zaledwie kilka godzin, a już miałam jej dosyć. Przez cały wieczór mierzyła mnie tak nienawistnym spojrzeniem, że miałam ochotę gdzieś się ukryć, ale tym razem przeszła samą siebie!
            -Nigdy, powtarzam: nigdy niech pani nie próbuje sugerować, że jestem dziwką! Gdyby przeżyła pani, choć w niewielkim stopniu to, co ja, mogłaby powiedzieć pani cokolwiek na mój temat, lecz w tym momencie to zwykła obraza! To, że pani syn ma nie po kolei w głowie, nie jest moją winą i nigdy nie było! Powiedziałam Tomowi jedynie, że nie chcę z nim być i nie rozumiem, skąd ta cała afera i oskarżanie! To on uderzył Billa tylko dlatego, że jest zazdrosny. Ja nie należę do niego. To pani syn, niech pani nie ma do mnie pretensji o coś, czego nie zrobiłam!
            Wrzeszczałam prawie na cały korytarz. Całe napięcie, jakie się we mnie kumulowało od jakiegoś czasu, nareszcie dostało powód do ujścia. Simone wyglądała, jakby ktoś uderzył ją w policzek. Cała jej nienawiść momentalnie zamieniła się w oburzenie, a jej twarz poczerwieniała. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
            -Ty bezczelna, chamska dziewucho! Jak śmiesz obrażać mnie i moich synów! To, że jesteś sławna nie znaczy, że masz prawo do wszystkiego! Owinęłaś ich sobie wokół palca i bawisz się nimi, a oni muszą cierpieć…!
            -To nie ja ich krzywdzę, tylko Tom krzywdzi mnie!- Krzyknęłam na cały głos. Z moich oczu ciurkiem poleciały słone łzy, spływając po policzkach i skapując na podłogę. Zacisnęłam dłonie w pięści, boleśnie wbijając paznokcie w skórę.- To on mówi mi przykre słowa i rani mnie na każdym kroku! Ufałam mu! Ufałam jak nikomu innemu, a on potraktował mnie tak, jak dawniej ktoś inny!- Mój głos był ledwo zrozumiały, a twarz cała mokra od łez. Słowa same wychodziły z moich ust i z każdym kolejnym raniły coraz bardziej. Wypowiadałam to, z czym chciałam zmierzyć się w samotności. Chciałam mniej cierpieć i przemyśleć to, co się wydarzyło, lecz Simone nie pozwoliła mi na to. Zmusiła mnie do wykrzyczenia jej w twarz, co czułam. A czułam ogromną rozpacz pomieszaną z bólem i złością. To było jak mieszanka wybuchowa.- Wie pani, jak to jest, kiedy osoba, którą się kocha, tak po prostu panią krzywdzi i wyśmiewa na pani oczach. To boli jak umieranie.- Zaśmiałam się ironicznie przez łzy.- Nie, to jest gorsze, o wiele gorsze od umierania i w tej chwili nie życzyłabym tego uczucia nikomu!
            Pociągnęłam nosem i ignorując ciekawskie spojrzenia ludzi, oraz zszokowany wyraz twarzy Simone, odwróciłam się na pięcie i wręcz biegiem dopadłam do najbliższej windy, a następnie wjechałam nią na szóste piętro. Łzy skutecznie uniemożliwiały mi dobrą widoczność, dlatego chwiejąc się na wszystkie strony i potykając o własne nogi, doszłam jakoś do drzwi apartamentu. Przez dobrą chwilę szukałam w torebce karty magnetycznej, a kiedy mi się udało, jak huragan wpadłam do pokoju z trzaskiem zamykając drzwi i rzuciłam się na łóżko.
            Łkałam cicho, zagryzając wskazujący palec i nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w przeciwległą ścianę. Na zegarku wybiła godzina pierwsza i teoretycznie impreza na dole trwała w najlepsze. Moje ciało, a najbardziej umysł, były tego dnia już niezdolne do jakiegokolwiek działania. Serce bolało mnie tak, jakby ktoś rozbił je na tysiące kawałków i w każdy wbił szpilkę nasyconą jadem. Szalałam wewnętrznie i płakałam na zewnątrz. Myślałam o tym, aby ze sobą skończyć, ale już chwilę później dałam sobie mentalnego kopniaka za takie rozważania. Miałam dla kogo żyć. Miałam rodziców, Emily, zespół. Miałam ciotkę Kate, fanów i Billa, którego tak bardzo zraniłam. W chwili słabości chciałam wybrać jego numer i zadzwonić, lecz opieprzyłam się za ten pomysł. On pewnie nie chciał mnie teraz widzieć. Wcale nie myśląc, wykorzystałam go do swojego głupiego pomysłu i teraz może mnie znienawidzić. Przeze mnie Tom go uderzył i to ja zepsułam mu całą imprezę urodzinową.
            Dlaczego jestem taka beznadziejna? Dlaczego na każdym kroku potrafię tylko ranić i zawodzić najbliższe mi osoby? Czym zawiniłam, że tak bardzo ktoś mnie karze?
            Pociągnęłam nosem i zaszlochałam nieco głośniej. Te wszystkie myśli, z którymi się mierzyłam sprawiały, że czułam się coraz gorzej. Mój sens egzystencji wisiał praktycznie na włosku, a psychika bardzo cierpiała. Z każdą kolejną myślą, coraz bardziej popadałam w depresję i zastanawiałam się, czy nie przyspieszyć mojego wyjazdu do domu o dzień. Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z mamą i poczuć jej bliskość. Pragnęłam tego w tym momencie jak niczego innego. Tylko ona tak naprawdę potrafiła sprowadzić mnie na ziemię i prawdziwie pocieszyć. Doradza mi i uważnie słucha każdego problemu. Nie chce, abym była nim obarczona sama. Dzieli go na pół i część bierze na swoje ramiona. Tylko czy i tym razem byłaby w stanie mi pomóc? Teraz moim zmartwieniem nie jest strój na trasę czy odpowiedni tytuł piosenki. Tym razem jest to coś, z czym przestałam sobie radzić. Może się to wydawać głupie, ale tak jest.
            Biorąc z jednej strony moje przeżycia, lęk przed zbliżeniem oraz w tym momencie brak zaufania do Toma, a z drugiej miłość do niego, przekonywania wszystkich naokoło oraz od dzisiaj wyrzuty pani Kaulitz, wychodzi z tego niezła mieszanka. Dokładając do tego dzisiejsze wydarzenia, cały stres związany z pracą oraz koszmary nocne, o depresję bardzo łatwo, szczególnie biorąc po uwagę moją słabą psychikę. Musiałam coś z tym poradzić. Musiałam wyrzucić ze swojego życia niektóre elementy i zapomnieć o nich. Zrezygnować z części przyzwyczajeń i ograniczyć kontakty do tych najpotrzebniejszych. Wszystko zaczęło się od Toma i na Tomie się skończy. Nie miałam wyboru. Musiałam całkowicie wymazać go z pamięci i odgrodzić się od jego świata.
            Tyko co będzie z Billem? W końcu jest on moim przyjacielem. A może był? Tak strasznie bałam się jego reakcji. Bałam się, że powie mi jak bardzo mnie nienawidzi i nie chce mieć ze mną już nic wspólnego. Że jedynie z litości w ogóle się ze mną zadawał i tak naprawdę jestem najgorszym, co go spotkało. Jak wielkie były moje wyobrażenia! Sceny, które pojawiały się w moim umyśle, przedstawiały najgorsze scenariusze. W ostatnim nawet Emily się ode mnie odwróciła, a mama stwierdziła, że nie chce mieć takiej córki.
            Gdyby tak się stało, jestem przekonana, że świat nie oglądałby mnie już dłużej.
            Bo czymże jest życie, jeżeli nie ma w nim ani krzty szczęścia?
            Płakałam całą noc. To była chyba najdłuższa noc w moim życiu, a minuty jeszcze nigdy się tak nie dłużyły. Nie spałam ani sekundy, nawet nie przymknęłam oczu, kiedy poczułam zmęczenie. Wolałam głuchy płacz od kolejnego koszmaru. A kiedy pierwsze promienie słońca wyjrzały zza zasłony, mrugnęłam automatycznie jakbym się obudziła. Ostatnia kropla popłynęła już jakiś czas temu, wyczerpując moje zapasy, więc teraz leżałam jedynie bez jakiegokolwiek znaku życia i tak, jak na początku wpatrywałam się bezwiednie w bladoróżową ścianę.
            Kiedy wskazówki zegarka ustawiły się na pięć po dziewiątej, do moich drzwi ktoś zapukał. Nawet nie ruszyłam palcem, a moje oczy nie zmieniły swojego położenia. Nie byłam w stanie jeszcze nikogokolwiek widzieć na oczy. Nie chciałam nikogo widzieć na oczy.
            -Rose, wiem, że nie chcesz mi otwierać.- Mrugnęłam słysząc głos kuzynki. Nie spodziewałam się jej.- I wiem też jak się czujesz, dlatego daję ci godzinę na ubranie się i spakowanie. Jedziemy do domu, skarbie.
            Kroki zza drzwi zasugerowały, że blondynka oddaliła się od nich. Mrugnęłam jeszcze raz i odetchnęłam słabo. W myślach już dziękowałam kuzynce, że tak dobrze mnie zna i chce mi pomóc. Nie potrafiła się długo gniewać, tak jak i ja, dlatego nasza więź była praktycznie nierozerwalna.
            Przymknęłam zmęczone oczy i z ociąganiem podniosłam się do siadu. Rozprostowałam sztywne kończyny i bezwiednie rozejrzałam się po pokoju. Wczoraj nie miałam praktycznie czasu na zrobienie tu bałaganu. Nawet zbrakło mi go na rozpakowanie się, więc walizka jedynie stała otwarta, a kosmetyczka leżała na szafce nocnej. Leniwie stanęłam na nogi i pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było ściągnięcie z siebie wczorajszej sukienki. W samej bieliźnie przeszłam po dywanie i wyciągnęłam świeże ubrania. Wzięłam kosmetyczkę i weszłam do łazienki.
            Po szybkim prysznicu, powyciągałam z włosów wszystkie wsuwki, które utrzymywały moje włosy w jako taką fryzurę i z zaciśniętymi zębami rozczesałam kołtuny, jakie się utworzyły. Następnie zrobiłam delikatny makijaż, a pod oczami nałożyłam grubą warstwę pudru. Przez nieprzespaną noc miałam takie wory, że aż wołały o pomstę do nieba. Starannie umyłam zęby i schowałam wszystkie kosmetyki do pudełka. Nie zamierzałam teraz niczego jeść. Nie chciałam się na nikogo natknąć, chociaż z Billem wypadało mi się pożegnać…
            Westchnęłam głęboko i weszłam z powrotem do pokoju. Posłałam łóżko kocem, i zapakowałam wszystko do torby. Spojrzałam na zegarek. Za piętnaście minut powinniśmy już wyjechać. Po krótkim przemyśleniu wszystkich za i przeciw, wyszłam z torbą z pokoju i od razu natknęłam się na Jack’a. Ochroniarz zdziwił się na mój widok.
            -Już wstałaś? Myślałem, że nie zobaczę cię przynamniej do obiadu…
            -Tak wyszło… Jedziemy do domu. Teraz.- powiedziałam sucho i minęłam go kierując się do apartamentu kuzynki. Mężczyzna podążył za mną.
            -Ale dlaczego? Miałyście zostać tu do jutra…- Wziął ode mnie torbę i dalej szedł za mną.
            - Zmiana planów.- Przygryzłam nerwowo wargę podejmując szybką decyzję. MUSIAŁAM się z nim zobaczyć przed wyjazdem… Zatrzymałam się i odwróciłam przodem do ochroniarza.- Jack, mógłbyś zanieść to do Em? Ja muszę załatwić jeszcze jedną sprawę nim wyjedziemy…
            Mężczyzna westchnął ciężko i przejechał dłonią po czole jakby gorączkowo nad czymś myśląc.
            -Dobra, ale masz pięć minut i chcę cię widzieć na dole, jasne?
            -Nie ma sprawy!- krzyknęłam, bo już prawie biegiem pokonywałam długość korytarza. Skręciłam na najbliższym rozwidleniu w prawo i po jeszcze kilku metrach zatrzymałam się przed odpowiednimi drzwiami. Odetchnęłam głęboko i zapukałam. Czekałam, ale nikt nie otwierał. Zapukałam jeszcze raz, ale i tym razem nie doczekałam się odpowiedzi. W końcu zirytowana, walnęłam pięścią w drewnianą powierzchnię i czekałam dalej. Po chwili po drugiej stronie dało się słyszeć jakieś szuranie. Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o framugę.
            Elektroniczny zamek zadźwięczał i drzwi się otworzyły ukazując ledwie żywego czarnowłosego chłopaka. Na sobie miał jedynie granatowe bokserki a dready sterczały mu na wszystkie strony. Potarł ręką oczy i zmrużył je jakby zastanawiał się nad tym, kogo widzi.
            -Ach, to ty, Rose.- wychrypiał słabym głosem. Uśmiechnęłam się lekko.
            -Tak, masz może chwilkę?- zapytałam niepewnie. Trochę obawiałam się, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać…
            Bill skrzywił się lekko, jakby wizja przyjmowania kogokolwiek tak wcześnie rano nie byłą szczytem jego marzeń. Albo po prostu nie chciał mnie widzieć…
            -W sumie i tak miałem już wstawać…- Podrapał się po brodzie i wpuścił mnie do środka. Minęłam go i kiedy byłam pewna, że nie widzi, odetchnęłam z ulgą.
            Odchrząknął.
            -Napijesz się czegoś? Wody, coli?- Pokiwałam przecząco głową siadając na białym fotelu. Jego łóżko było całkowicie rozkopane, a wczorajsze ubrania leżały na podłodze. Bill wcale się tym nie przejął tylko podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę wody mineralnej. Odkręcił nakrętkę i napił się porządnie. Następnie z torby wyciągnął opakowanie tabletek i połknął dwie, również popijając wodą.
            -Lepiej…- Jego głos nadal był zachrypnięty, ale brzmiał już nieco lepiej.
            -Dużo wczoraj wypiłeś…- wypomniałam mu.
            Wokalista wyszukał czarne dżinsy i założył je na siebie. Spojrzał na mnie znacząco. Dopiero teraz zauważyłam czerwony ślad na jego policzku. Zaklęłam w myślach.
            -I tak nie wiesz, bo znikłaś w połowie…
            -Bill, ja nie chciałam, żeby to tak wyszło…- powiedziałam na pół szeptem. On tylko podniósł dłoń uciszając mnie tym jednocześnie. Przytknął wskazujący palec do czoła i rozmasował je lekko. Przez chwilę w pokoju panowała idealna cisza, a ja wstrzymałam oddech.
            -Bill…- mój głos można by w tej chwili sklasyfikować jako rozpacz. Jeżeli on w tej chwili powie mi, że…
            -Nie rozumiem…- stwierdził spoglądając na mnie przenikliwym wzrokiem.- Po co to zrobiłaś?
            Przełknęłam ślinę.
            -Ja…nie wiem…- Spuściłam głowę, stwierdzając nagle, że moje paznokcie są dziwnie interesujące. Usłyszałam głuche kroki i Bill ukucnął przede mną, kładąc dłonie na moich kolanach.
            -Jestem twoim przyjacielem, Rose. Nie chcę być nikim innym i nie prowokuj mnie więcej. Już nie chodzi, że Tom mnie uderzył. Tu chodzi o to, jak ja się poczułem. Wykorzystałaś mnie…
            -Przepraszam… tak bardzo cię przepraszam… to nie miało tak wyjść, ja nie chciałam…- Objęłam go za szyję i wtuliłam się ufnie. Czułam jego nagą klatkę piersiową i chciało mi się płakać. Jeżeli go stracę…-…naprawdę.
            Bill westchnął i objął mnie delikatnie. Pocałował mnie ostrożnie we włosy.
            -Co ty takiego masz w sobie, że nie potrafię się na ciebie długo gniewać?
            Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem.
            -Jestem głupia…
            -Tym sposobem nic nie zdziałasz. Tom się zmienił i sam go już nie poznaję. Nie wiem, co mógłbym jeszcze zrobić… to mój brat, a czuję, jakby był mi zupełnie obcy.
            -To moja wina…- Pociągnęłam nosem.- Mogłam zgodzić się z nim być i teraz nie mściłby się na mnie… na nas wszystkich…
            -Nie.- Czarnowłosy pokręcił przecząco głową.- To, że zmusiłabyś się do niego wcale nie dałoby ci pełnego szczęścia. Wierzę, że jeszcze będziecie razem, ale nie teraz… widocznie jeszcze jest za wcześnie.
            -Zawsze będzie za wcześnie…- szepnęłam jakby do siebie.- Przysięgam, że już nigdy nawet nie pomyślę, aby zbliżyć się do ciebie w taki sposób. To był jedyny i ostatni raz, obiecuję.
            Bill przytaknął głową i odsunął się. Wstał i podszedł do walizki, aby ubrać coś na górę. Przyglądając mu się, zastanawiałam się, jak to prawdopodobne, że dwaj bracia bliźniacy mogą się tak bardzo od siebie różnić… Jednego kocham, mimo że jest skończonym chamem, a drugi jest dla mnie jak brat, chociaż z pewnością nadawałby się o wiele bardziej na partnera. Ale nie mogłam tego Billowi zrobić. Był zbyt dobry dla mnie i z pewnością nigdy bym na niego nie zasługiwała. Może to dlatego moje serce ulokowało uczucie w starszym bliźniaku? Abym cierpiała za całą krzywdę wyrządzoną innym osobom. A może, żebym nigdy nie mogła doznać uczucia bliskości drugiej osoby…
            Jeden mnie nie chce, a drugi to przyjaciel. Czy istnieje na to jakiś złoty środek?
            -Tom…- wyszeptałam ledwie słyszalnie i przymknęłam oczy. Miłość naprawdę jest ślepa…