poniedziałek, 17 grudnia 2012

Odszedłeś, ale proszę, wróć! cz.19



Wróciłam! Wróciłam i to z nowym odcinkiem :) Jest krótszy niż normalnie, ale to z powodu braku komputera, który był w naprawie. Zaczęłam też szkic innego, całkowicie odmiennego opowiadanie. Inni bohaterowie, inna tematyka, inne miejsce, inne wydarzenia. Cud, miód i orzeszki, mówię wam :D
No i jeszcze chciałabym się zapytać, czy ktoś wybiera się na koncert Black veil Brides w Poznaniu? Bo nie chciałabym tam pojechać i stać jak struś nie wiedząc o co chodzi xD
Cóż, zapraszam :)
Wasza Suns :)
 

            Była wściekła. Jej sukienka nadawała się do wyrzucenia po tym, jak zawartość czyjeś szklanki na niej wylądowała. Ale nie to było najważniejsze. Kupi sobie sto takich samych. Jednak mimo wszystko był to zapalnik, który pobudził w niej tłumioną od jakiegoś czasu agresję. Tak, jak kieliszek, tak dzisiejsze wydarzenie przelało czarę jej braku ingerencji w nie swoje sprawy. Miała ochotę kogoś zabić. Kogoś konkretnego. Konkretnie pewnego chłopaka.
            Jak burza dotarła pod odpowiednie drzwi i załomotała w nie pięścią.
            -Natychmiast otwieraj te pieprzone drzwi!- krzyknęła wściekłym głosem ponownie uderzając, tym razem z otwartej dłoni. Jej poziom adrenaliny kilkakrotnie przewyższał normę, przez co była nabuzowana jak wściekły pies. W głowie się jej nie mieściło, jak można być takim nieczułym, takim płytkim w swoim myśleniu! Gdyby w dłoniach trzymała właśnie broń, strzeliłaby z niej od razu, kiedy tylko drzwi by się otworzyły.
            Zacisnęła pięści, kiedy elektryczny zamek zadźwięczał i w wejściu ukazała się jej postać osobnika, na którego była tak niesamowicie wściekła. Nie czekając ani chwili dłużej, zamachnęła się i uderzyła go z całej siły w policzek. Usłyszała stłumiony krzyk. Chłopak zatoczył się do tyłu, co wykorzystała i wślizgnęła się do pokoju. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była naga dziewczyna siedząca na łóżku i okrywająca się prześcieradłem. W oczach blondynki zapłonął ogień. Najprawdziwszy, gorący do czerwoności ogień, którym miała ochotę zniszczyć wszystko, co stało jej na drodze. Odwróciła się do stojącego pod ścianą chłopaka i ledwo powstrzymywała się przed kolejnym ciosem.
            -Ty kretynie! Ty bezmózgi, podły chamie! Jak mogłeś to zrobić Rose?! Mało ci dziwek naokoło?!- Wskazała ręką na brunetkę. Jej twarz wyglądała, jak twarz szaleńca.- Zdajesz sobie sprawę, co ona teraz przeżywa?! Nie dość, że jest na skraju załamania nerwowego, to jeszcze ty musisz pogarszać wszystko! Zachciało ci się jakieś chorej gry i pewnie nie obchodzi cię, że Rose do samego rana będzie wypłakiwać sobie oczy! Jesteś zwykłym skurwielem!
            Pchnęła go na ścianę i z miną, jakby zobaczyła właśnie coś obrzydliwego i obślizgłego, podeszła do dziewczyny siedzącej na łóżku. Pociągnęła za prześcieradło tak, że brunetka musiała wstać, aby nie zostać odkrytą.
            -Wypierdalaj stąd…- syknęła przez zaciśnięte zęby i szarpnęła.
            -Co ty robisz?!- krzyknęła piskliwym głosem i mocniej zacisnęła swoje palce zakończone długimi tipsami na materiale.- Oszalałaś?! Tom!
            Spojrzała na chłopaka wystraszonym wzrokiem czekając na jego reakcję, lecz on stał w miejscu i rozmasowywał sobie policzek. Nawet na nią nie patrzał. Blondynka mocniej pociągnęła za drugi kraniec i zmusiła dziewczynę do przejścia paru kroków w stronę drzwi. Ta zaczęła się wierzgać i opierać, lecz nie miała szans z silniejszą osobą. Po chwili została pociągnięta za włosy i wyprowadzona z pokoju przez zirytowaną basistkę. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią z łoskotem, blondynka oparła się o nie i zaplotła ręce na piersiach. Wzrokiem wściekłego bazyliszka piorunowała chłopaka a jej mina nie wyrażała niczego dobrego. Czarnowłosy podszedł do łóżka i podniósł z ziemi swoje spodnie. No tak, zdążył je już ściągnąć w trakcie zabawy z lalunią. Dziewczyna prychnęła, na co odwrócił się w jej stronę. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego zaciągając się dymem. Spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem.
            -Będziesz chciała mnie za to zabić…
            -TERAZ mam ochotę cię zabić!
            Pokręcił przecząco głową i usiadł na pobliskim fotelu. Przechylił się nieco, opierając wygodnie o zagłówek. Zaczął mówić.


            -Nie rozumiem...- wyszeptała nie przestając się w niego wpatrywać. Po jego minie mogła dobrze wywnioskować, że jest już nieco podirytowany.
            Podszedł bliżej i stanął dokładnie naprzeciw niej.
            -Czego znowu nie rozumiesz?
            Przełknęła nerwowo ślinę i wbiła wzrok w jego oczy.
            -Ciebie. Nie rozumiem ciebie…
            Skrzywił się ledwie widocznie i zaczerpnął głęboko powietrza, jakby próbując się opanować.
            -Nie masz mnie rozumieć. Masz zrozumieć sytuację i zrobić to, o co cię prosiłem.
            -Tak, wiem, jednak nie rozumiem, dlaczego. Jaki masz w tym cel, skoro, jak sam powiedziałeś, nie chcesz tego robić.
            Chłopak z nieodgadnionym wyrazem twarzy odwrócił się do niej tyłem i podszedł nerwowym krokiem do okna. Uchylił je lekko i kolejny raz w ciągu ich spotkania wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wetknął jednego między wargi i zapalił. Z wyraźną ulgą zaciągnął się dymem i długo go wypuszczał.
            -Muszę…- westchnął i spojrzał na nią kątem oka.- To jedyny sposób.
            Blondynka wpatrywała się w niego dziwnym wzrokiem. Nie pojmowała, czym tak naprawdę kierował się chłopak, ani jak bardzo szalony musiał być, żeby na coś takiego wpaść. Nie dość, że jego plan był jakby wyciągnięty z taniego tasiemca, to w dodatku nie miał najmniejszych szans na powodzenie, a mimo wszystko chciał spróbować i ona miała mu w tym pomóc.
            -Nie wierzę, że chcesz to zrobić…
            -Ja też nie. Ale nie wiem, naprawdę nie wiem, co innego mógłbym zrobić. Znam siebie i znam ją i wiem, że w tym wypadku jedynie to ma jakiekolwiek szanse na powodzenie…
            -Ale jest jeszcze rozmowa…
            Pokręcił głową.
            -Ja próbowałem, inni też próbowali i zawsze wychodziło tak samo… sama wiesz…
            -Wiem.
            Zacisnęła wargi w wąską linię. Chciała mu pomóc. Teraz była tego wręcz pewna. Nawet wydarzenia sprzed kilku godzin czy nawet kilkudziesięciu minut jakoś uleciały w kąt i stały się praktycznie nie ważne przy obecnych słowach chłopaka. Widziała w jego oczach, jak bardzo tego pragnie. Jak bardzo chce, aby wszystko było już dobrze. Pomoże mu. Sprawi, że i sama zaczerpnie nareszcie spokoju i będzie mogła spokojnie zasnąć. Bez myślenia o tej trudnej dla nich wszystkich sytuacji.
            -Pomogę ci, Tom.
            Warkocz odwrócił się do niej z uśmiechem na ustach.
***
            Biegłam. Przez myśl przeszło mi, że pewnie zaraz się przewrócę, ale miałam to całkowicie w poważaniu. Wpadłam prosto w ciepłe, delikatne ramiona i od razu wtuliłam się w bezpieczne ciało, które przyjęło mnie bez najmniejszego wahania. Zaczerpnęłam głęboko wytęsknionego zapachu.
            -Tęskniłam, mamo.- wyszeptałam ledwie wydając jakikolwiek dźwięk.
            -Ja też, kochanie…
            Mama mocniej przycisnęła mnie do siebie i lekko kołysała. Poczułam na włosach pocałunek, delikatny niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Moje serce biło tak szalenie, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Ta chwila w jej objęciach dopiero uświadomiła mi, jak bardzo za nią tęskniłam i jak długa była nasza rozłąka. Nie widziałyśmy się ponad trzy i pół miesiąca!
            Kiedy zdołałam oderwać się od mamy, praktycznie od razu wpadłam w inne ramiona. Tata próbował zgnieść mnie w swoim uścisku, czego jednak nie odczuwałam w najmniejszym stopniu. Chciało mi się płakać ze szczęścia i wyć do księżyca, jak bardzo ich kocham…
            Po chwili już siedzieliśmy w salonie, a mama wnosiła tacę z parującą herbatą. Postawiła ją na stoliku i usiadła tuż obok mnie.
            -Opowiadaj, kochanie. Jak było na trasie? Ludzie mili?- Zaczęła od standardowych pytań. Martwiła się, było to widać, szczególnie, że wiedziała jak trudno jest mi przywyknąć do czyjejś obecności i nowego środowiska.
            Uśmiechnęłam się szczerze.
            -Trasa była naprawdę wspaniała. Te wszystkie kraje… koncerty były niesamowite a fani…- Pokręciłam przecząco głową.- nie do opisania… Najchętniej wyjechałabym w kolejną i kolejną, aż do znudzenia…
            -Cieszę się, że ci się podobało, skarbie.- Mama upiła łyk herbaty.
            -To za mało powiedziane!- Zaśmiałam się wesoło.- Byliśmy w Austrii, Czechach, Hiszpanii, Włoszech, Portugalii…- Wyliczałam na palcach.- No i tu, w Polsce. A we Francji graliśmy aż trzy koncerty i jeden niedaleko wieży Eiffla! Co prawda widziałam ją już nie raz, ale grać tam koncert, a jechać na wakacje, to zupełnie coś innego. Niesamowite uczucie i ci ludzie… fantastycznie.
            Zaczęłam się nakręcać a rodzice słuchali uważnie. Opowiedziałam im o naszych wpadkach na scenie, o głupotach, jakie Trey wygadywał i siwiźnie Richego, która zaczęła się mu pojawiać na głowie, mimo młodego wieku.
            -… to pewnie od stresu. On wiecznie chodzi z telefonem w ręce i gdzieś dzwoni. Zastanawiam się czy w ogóle sypia...- Zrobiłam zamyśloną minę i przeciągnęłam się. Poczułam, jak kości mi strzelają. Chciałam sięgnąć po filiżankę z herbatą, jednak pytanie mamy skutecznie mnie przed tym powstrzymało.
            -Opowiedz o tych chłopcach, z którymi graliście.- zapytała niby od niechcenia.- Jestem ciekawa jak się dogadywaliście…
            Krew w moich żyłach zaczęła szybciej krążyć. Zakręciło mi się w głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać. Szybko sięgnęłam po naczynie i zatopiłam usta w herbacie. Musiałam się uspokoić. Musiałam opanować ciśnienie i zachowywać się naturalnie. W końcu to nic takiego, zwykła rozmowa, a to normalne, że rodzic chce wiedzieć o osobach, z którymi jego dziecko przebywało przed ponad dwa miesiące.
            Odchrząknęłam cicho i zacisnęłam palce na filiżance.
            -Oni…- Momentalnie przed oczami stanęła mi twarz chłopaka.- byli fajni. Nie.- Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem.- Byli świetni, wspaniali, jedyni w swoim rodzaju. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy- wydusiłam z siebie starając się zachować pozory niewzruszenia.- Gustav jest perkusistą. To taki doradca. Zawsze wie, co człowieka męczy, chociaż nikt mu o tym nie powiedział. Potrafi z obserwacji wysunąć, często trafne, wnioski. No i…- Chciałam powiedzieć, że pokłóciliśmy się, lecz padłyby niewygodne pytania, a tego chciałam uniknąć za wszelką cenę. Zakaszlałam sztucznie.- Georg gra na basie. Jest jak dobry wujek, braciszek… Może nie zawsze potrafi, ale stara się na swój sposób pocieszyć w trudnych chwilach, pomóc. Odniosłam wrażenie, że on się o każdego martwi… No i zakumulował się z Em. Liczę, że coś z tego wyniknie, ale nie chcę na razie zapeszać.- Uśmiechnęłam się delikatnie.
            -Byli jeszcze jacyś bliźniacy, prawda?- Spojrzałam na tatę nieprzeniknionym wzrokiem. Zacisnęłam usta w wąską kreskę i pokiwałam twierdząco głową.
            -Byli.- Przygryzłam wargę i spuściłam nieznacznie wzrok. Westchnęłam przeciągle.- Bill i Tom Kaulitz…
            -Coś mi się kiedyś obiło o nich o uszy. Chyba ty mi coś mówiłaś…
            -Dawno.- Przerwałam mamie.- Jednak nie okazali się być tacy, na jakich kreują ich media. No… może w części…
            -Co masz na myśli, skarbie?
            -Rose…- Tata wychylił się ze swojego miejsca i spojrzał na mnie uważnie. Niepewnie podniosłam na niego wzrok.- Czy stało się coś, o czym nie chcesz nam powiedzieć?
            Nie.
            -Tak.
            Cholera…
            -Kochanie, czy ci chłopcy coś ci zrobili?- Mama położyła swoją dłoń na moim ramieniu.
            Tak.
            -Nie.- Zaprzeczyłam ostrym tonem. Odstawiłam filiżankę na stolik i przeciągnęłam się teatralnie.- Wybaczcie, ale jestem trochę zmęczona. Pójdę się położyć.
            -Rose…
            Nie zareagowałam już na ich dalsze słowa. Wstałam z miejsca i unikając wzroku ojca wyszłam z salonu. Wspięłam się po schodach na górę i po chwili znalazłam się w swoim pokoju. Westchnęłam z ulgą. Nieopisanym uczuciem było ponowne zobaczenie własnych czterech ścian. Każda w innym odcieniu szarego, jedna prawie czarna, tak jak meble. Dodatki, jak i zasłony, czy pościel były czerwone, aby dobrze ze sobą kontrastować.
            Rzuciłam się na łóżko i zakryłam twarz dłońmi. Chciałam zapomnieć. Chciałam sprawić, że całe te dwa miesiące znikną z mojej pamięci. To był błąd. Niewybaczalny błąd, ale teraz już wiem, że nie mogę ufać nikomu obcemu. Wszyscy ludzie są fałszywi. Tylko ci, którzy trwają z nami od początku są warci uwagi…

            Dni mijały bardzo szybko. Prawie każdego poranka, jak i kilka razy w ciągu dnia dostawałam kolejne wiadomości dotyczące ustaleń i terminów nagrywania płyty. Riche nie próżnował. Specjalnie odwołał swój urlop, aby zająć się przygotowaniami i dopieścić każdy szczegół z szefostwem i producentami. Zawalał nas (bo Em dzwoniła ze skargą, że jej komórka co chwilę wibruje) coraz nowszymi terminami i ustaleniami, które musimy wpisać sobie w grafik. Czyli teoretycznie słodka chwila wolności kończy się za dokładnie cztery dni.
            Cztery dni. To oznacza, że w domu byłam już ponad tydzień, a dokładniej dziewięć dni. Rodzice chyba nauczyli się czytać mi w myślach, bo nie zadawali więcej pytań dotyczących bliźniaków i trasy. Czasami tylko sama zaczynałam opowiadać o różnych sytuacjach, o których wcześniej zapomniałam. Oni sami nie mieli za wiele do powiedzenia, bo życie na wsi toczy się rutynowym kołem. Jedynie dowiedziałam się, co słychać u sąsiadów, jak i reszty rodziny, z którą nie mam żadnych kontaktów. Tata jeździł do pracy, więc widywałam go dopiero wieczorami, a w ciągu dnia pomagałam mamie w przygotowaniach do obiadu, czy sprzątałam dom. Miała ze mnie prawdziwą polewkę, kiedy mało brakowało, a popłakałabym się, kiedy kazała mi umyć toaletę. Klęczałam przed nią ze szczotką w jednej ręce, a detergentem w drugiej i wpatrywałam się w nią z prawdziwą mieszanką obrzydzenia, wściekłości, bezradności i z zieloną twarzą. Na szczęście mama zlitowała się nade mną i sama ją posprzątała, a ja w zamian umyłam kuchenkę.
            Życie na wsi wydało mi się dziwnie obce. Nie potrafiłam się odnaleźć w prostych, codziennych czynnościach, a spokój i cisza w nocy nie pozwalała mi zasnąć. Cały czas oddychałam czystym jak łza powietrzem i mimo małej ilości snu, co rano budziłam się rześka i pełna energii. Trzy razy wybrałam się na spacer po polnych drogach i raz przeszłam się do lasu. Wzięłam wtedy ze sobą nowego psa rodziców- Maxa i obserwowałam jak szczęśliwy biega wszędzie, gdzie łapy go poniosą. Nie byłam zachwycona, kiedy dowiedziałam się, jakie otrzymał imię, jednak podejrzewam, że rodzice chcieli, abym przyzwyczaiła się do tego imienia i potrafiła się z nim zmierzyć na co dzień. Do tej pory za każdym razem wzdrygałam się na sam jego dźwięk, a kiedy teraz wołałam psa, nawet nie myślałam o człowieku, który zrobił mi krzywdę. Widziałam tylko psa. Tylko psa, który cieszył się na mój widok i nie oddalał za daleko, kiedy na niego gwizdałam.
            Jak już wspomniałam, dni mijały bardzo szybko. Chciałyśmy spotkać się z Em pewnego dnia, ale wtedy akurat do niej przyjechała jakaś ciotka z bardzo daleka i plan spalił na panewce. Mama żałowała, że nie zdążyła zobaczyć jej w dzień mojego przyjazdu, ale obiecałam jej, że jak będziemy jechać do Niemiec, na pewno tu przyjedzie. Trey i Ronnie odezwali się tylko dwa razy. Raz, aby poskarżyć się na upierdliwość Richego, a za drugim chcieli wiedzieć kiedy wracamy, żeby i oni zdążyli na czas.
            Prawie każdy urlop, wolne dni, czy nawet Święta chłopacy spędzają razem. Od dzieciństwa wychowywali się praktycznie razem pod jednym dachem. Dawno, kiedy jeszcze byli dziećmi, ich rodziny były jednymi z uboższych w Magdeburgu. Obie mieszkały w jednym budynku starej szkoły, lecz na osobnych piętrach. Zawsze pomagali sobie, razem płacili za czynsz, a kiedy jednej rodzinie zabrakło pieniędzy przed wypłatą, pożyczali sobie.
            Trey i Ronnie byli urwisami, które wiecznie wpadały w kłopoty. Byli trochę jak chłopięca wersja mnie i Emily za czasów dzieciństwa. Wszędzie było ich pełno, a jak coś było nie tak, zawsze wina spadała właśnie na nich. I to zostało im do dzisiaj… Jednak oboje doskonale wiedzą, jak to jest żyć w biedzie, odkładać każdy grosz i martwić się, czy wystarczy pieniędzy do końca miesiąca. Przez bardzo długi czas nawet nie wiedzieli, jak to jest mieć coś nowego. Wszystkie ubrania, zabawki i książki do szkoły otrzymywali z jałmużnej i ze składek mieszkańców okolicy. Nosili stare, często brudne ubrania, a każdą wolną chwilę musieli poświęcić pomocy rodzicom. Często chodzili głodni, ale mimo wszystko byli szczęśliwi. Znali każdy najmniejszy zakamarek w promieniu kilku kilometrów, a wśród ludzi uważani byli za niewinnych nicponi.
            Dopiero, kiedy ich obrzydliwie bogaty wujek sypnął trochę kasą, kupili sobie pierwsze instrumenty. Stare i zniszczone, ale mogli na nich grać. Zaczęli pasjonować się muzyką, a sąsiedzi nareszcie mogli odpocząć od ich nieokrzesanej energii. Po jakimś czasie udało im się wcisnąć na mały występ w dokładnie tym samym klubie, w którym występowałam ja i Emily. Tak bardzo spodobali się publiczności, że od tego czasu grali małe koncerty prawie co tydzień. Zarabiali na tym trochę pieniędzy, które mimo wielu zapotrzebowań, oddawali rodzicom.
            Ludzie zaczęli o nich mówić. Rozniosło się to w całym mieście i nie omieszkało dojść do uszu Richego. A ten, jako wspaniałomyślny wujaszek, postanowił połączyć dwie oddzielne grupy w jedną. I udało mu się. Z niemałym trudem, ale dokonał tego. A teraz jesteśmy sławni a Ronnie i Trey nadal są sobie najbliższymi osobami.
            Promienie słoneczne niemiłosiernie raziły mnie w oczy. Pot spływał po moim całym ciele, sprawiając, że kleiłam się jak lep na muchy. W dodatku bolały mnie plecy a ręce miałam całe ubrudzone w ziemi.
            -Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył na pewno już nigdy nie powiedziałby, że woda sodowa uderzyła mi do głowy…- mruknęłam, kiedy kolejna już para dziurawych rękawiczek wylądowała na małej stercie.
            -Nie gadaj tyle, tylko kończ. Od dwóch godzin bawisz się z jedną grządką.- Mama akurat weszła do ogrodu niosąc worek nawozu. Rzuciła go przede mną i z wprawą rozdarła opakowanie nożykiem. Rozprostowałam obolałe plecy i sięgnęłam po kolejne rękawiczki z gumy. Zmarszczyłam nos.
            -Nie mamy żadnych mocniejszych? Rozrywają się o najmniejszy kolec.- poskarżyłam się wymachując sugestywnie lateksem.
            -Nie.- Mama jakby miała to gdzieś, podeszła do swojej czwartej już grządki i zaczęła nawozić rośliny.
            Skrzywiłam się, ale z głośnym westchnieniem ukucnęłam i dalej wyrywałam chwasty spomiędzy łodyg kwiatów.
            -O której w piątek wyjeżdżacie?- zapytała jakby od niechcenia.
            -O ósmej.- Nawet nie przerwałam pracy.- Riche chce, żebyśmy o piętnastej byli już w Universalu. Zaczyna świrować.
            -Macie za mało wolnego…
            -Właśnie, że za dużo!- Zaśmiałam się.- Podczas trasy było kilka podwójnych wolnych dni, wiele pojedynczych, a teraz trzy tygodnie przerwy. To nasz nowy rekord, mamo…
            Moja kieszeń zaczęła wibrować. Wyciągnęłam z niej telefon i kątem oka zerknęłam na wyświetlacz. Riche. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
            -Tak?
            -Cześć. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.- Jego głos wydawał się dziwnie podniecony.
            -N…
            -To świetnie- Wywróciłam oczami.- Mała zmiana planów. Jost odmówił współpracy.
            -To my z nim jeszcze współpracujemy?- Podparłam ręką drugi łokieć.
            -Nie, ale mieliśmy. Było trochę problemów przez wasz nielegalny występ z tą nową piosenką, ale udało mi się jakoś to wyjaśnić.
            -Jaki nielegalny występ? Co ty pieprzysz…?
            -Z Tomem! Jost mówił, że nie wchodzą w nagrywanie singla, więc musiałem szybko znaleźć kogoś dobrego, kto jakoś zatuszuje jego pierwotną obecność.
            -I znalazłeś…
            -Bushido.
            Zatkało mnie. Rozwarłam szeroko oczy i próbowałam coś powiedzieć, ale jedynie zamykałam i otwierałam usta jak ryba na lądzie.
            -Riche. Jeżeli robisz sobie w tym momencie ze mnie żarty, to nie dożyjesz jutra, mówię ci…
            -Ja nie żartuję. Szukaliśmy z nadzorem kogoś takiego… wiesz… takiego łał i ktoś podrzucił pomysł Sammy’ego, ale on ma akurat zawalony grafik. Podzwoniłem tu i tam i dowiedziałem się, że Anis nagrywa płytę, więc to idealny moment na kolaborację. Spotkaliśmy się z kilkoma osobami z zarządu i wstępnie uzgodniliśmy kontrakt na jeden singiel.
            -O. Mój. Boże.- wyszeptałam. Musiałam usiąść i to natychmiast! Chwyciłam się wbitego w ziemię szpadla i podtrzymałam się go. Czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć.
            -Słuchaj, nieźle się namęczyłem, żeby załatwić co trzeba, więc proszę cię. Nie spóźnijcie się, dobrze?
            -Ja… Tak. Tak! Nie ma sprawy!- Bez słowa wcisnęłam czerwoną słuchawkę i upadłam na ziemię wciąż w głębokim szoku.- Boże… To się nie dzieje, uszczypnijcie mnie…
            -Dobrze się czujesz, skarbie?- Podniosłam nieobecny wzrok. Mama wyglądała na nieźle zmartwioną.
            -Ja? Czuje się dobrze. Boże, co ja mówię…- Pokręciłam głową.- Czuję się fantastycznie, fenomenalnie, świetnie! Musze zadzwonić.
            Zerwałam się z ziemi i biegiem wpadłam do domu. W międzyczasie wybrałam już numer do kuzynki i przystanęłam w progu kuchni czekając aż odbierze.
            -Cześć Rose…
            -Nie uwierzysz z kim będziemy nagrywać!
***

            Przechadzał się po swoim pokoju. Tak dawno w nim nie był, że dopiero teraz poczuł, jak bardzo za nim tęsknił. Na ścianach wisiały plakaty skąpo ubranych kobiet, które powiesił zaraz po wydaniu pierwszego singla jego zespołu. Wtedy matka nie miała już nic do gadania. I tak przebywał w nim rzadko, więc to bez różnicy, co w jego pokoju będzie się znajdować.
            Spojrzał zniecierpliwiony na zegarek i już chciał zakląć w myślach, na niepunktualność pewnej osoby, kiedy jego telefon zaczął wydobywać charakterystyczne dźwięki.
            -Nareszcie. Już myślałem, że zapomniałeś.- warknął do osoby po drugiej stronie
            -Spokojnie. Było trochę komplikacji, ale się udało.- Mężczyzna miał zachodni akcent. Nie był Niemcem.
            -Jost odmówił współpracy. Załatwiłeś resztę?- Skrzyżował ręce na piersi.
            -Tak. Druga strona też się zgodziła. Teraz trzeba czekać na rozwój wydarzeń. W piątek mamy ostateczną rozmowę.
            -To dobrze. Liczę, że się uda. Dzięki, że mi pomagasz.
            -Nie ma sprawy. W końcu miałem u ciebie dług, prawda?
            -Zdążyłem zapomnieć…- Zaśmiał się i usiadł na łóżku.
            -Nie kłam. Wiem, że doskonale pamiętałeś. Teraz mam czyste konto.- Mężczyzna również się zaśmiał. Po drugiej stronie dało się słyszeć jakiś trzask.- Na razie to tyle. Nie mam za bardzo czasu rozmawiać…
            -Spokojnie. Widzimy się za dwa tygodnie.
            -Na razie.
            Rozłączył się i opadł na posłanie. Uśmiechnął się do siebie. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem…