piątek, 23 listopada 2012

Odszedłeś, ale proszę, wróć! cz.18



Już 18 ! Biję wszelakie rekordy, ludzie :D Uprzedzam, że odcinek sucks,  tak jak zresztą poprzedni. Mam już fajny pomysł na dalsze, pojawi się pewna postać, bądź postacie :D Może ktoś, kto był już wielokrotnie wymieniany, lecz nie pokazał jeszcze swojej szanownej mordki xdd Zobaczymy... Ah i jeszcze takie małe... nie żeby coś, ale ja wcale nie robię z Rose ofiary, nad którą wszyscy się litują i chcą jej pomóc... staram się właśnie postawić ją w takim normalnym świetle, gdzie musi sobie radzić sama i te inne bzdety... czasami zapominam, że jest sławną gwiazdą i ma kupe forsy, więc musicie mi wybaczyć :D
Tak więc, zapraszam do czytania :)

            Muzyka dudniła mi w uszach, nie pozwalając się na niczym skupić. Próbowałam nie spuszczać Billa z oczu, aby przypadkiem się nie upił, lecz jak na razie wychodziło mi to nazbyt marnie. Cały czas praktycznie biegał po sali i śmiał się z nieznanymi mi ludźmi, by za chwilę wznieść z nimi toast. Już dwunasty tego wieczoru. Nie, żebym liczyła, tylko tak… jakoś…
            Westchnęłam przeciągle i przeniosłam spojrzenie na blondwłosą dziewczynę tańczącą rytmicznie z chłopakiem o praktycznie białych włosach. Bill przedstawił mi go, jako Andreasa, ale nie wiem, czy go polubiłam, czy nie. Wydawał się miły, lecz w jego oczach było coś dziwnego. Nie mogłam go rozgryźć i szczerze, nawet się nad tym nie wysilałam. Emily widocznie dobrze się bawiła, czego nie można było powiedzieć o mnie. Co prawda kilku chłopaków prosiło mnie do tańca, w tym wspomniany Andreas, jednak za każdym razem odmawiałam, wymigując się bolącymi nogami. Najdziwniejsze było to, że sama nie wiedziałam, dlaczego nie chcę bawić się z pozostałymi. Czułam jakąś niewidzialną blokadę, która mówiła mi „nie” za każdym razem, kiedy chciałam ruszyć się z miejsca i pójść na parkiet. Tom całkowicie mnie olał i nawet nie zaszczycił mnie choć jednym spojrzeniem. Jedynie zabawiał się przy muzyce z coraz to nowszymi dziewczynami. Jedne były mniej, inne bardziej skąpo ubrane, a jedna aż wołała o pomstę do nieba. Dziwił mnie fakt, że warkocz w dzień swoich urodzin obnosił się w takim towarzystwie a własnego brata pozostawił samemu sobie.
            Dla Billa też nie był to najprzyjemniejszy dzień, dlatego starał się rozluźnić i ten raz w roku porządnie zaszaleć. Raz wywrócił się na środku parkietu i już zamierzałam pójść mu pomóc i ochrzanić za ilość wypitego alkoholu, kiedy okazało się, że to inny chłopak wystawił za daleko stopę i wokalista potknął się o nią. Jeszcze długo potem chichotał jak głupi, dopóki Emily nie porwała go do tańca.
            Pojawili się również Georg i Gustav, a także Ronnie. Trey został zmuszony do nagłego wyjazdu na Bawarię, gdzie, jak się okazało, jego siostra miała wypadek i złamała nogę. Chłopacy rozmawiali chwilę ze mną, jednak kiedy impreza rozszalała się na dobre, postanowili dołączyć do tańczących na parkiecie dziewczyn. Gustav nawet się ze mną nie przywitał, tylko minął mnie z pogardliwym spojrzeniem i zniknął gdzieś w tłumie. Było mi trochę przykro, bo był jedną z nielicznych osób, z którymi mogłam szczerze porozmawiać.
            Uśmiechnęłam się blado, biorąc łyka soku bananowego i odstawiłam szklankę na stolik. Zajęliśmy go w piątkę. Ja, Em, Bill, Andreas i jego dziewczyna Bianca, która okazała się bardzo fajną osobą. W dodatku była naszą fanką, więc praktycznie nie mogła odkleić od nas wzroku i wciąż powtarzała, że nie wierzy, że siedzi przy jednym stoliku z Rosalie i Emily ze Stumm. Cała impreza przebiegała ogólnie tak, jak każda przeciętna. Pomijając fakt, że była to impreza najsławniejszych na świecie bliźniaków, nie różniła się niczym szczególnym od każdej innej. Lały się hektolitry alkoholu, ludzie tańczyli, śmiali się i przekrzykiwali nawzajem. Dokładnie jak każda inna…
            -Siedzisz sama.
            Obok siebie usłyszałam obcy głos. Zwróciłam twarz w tamto miejsce i zobaczyłam młodego chłopaka. Miał ciemne, blond włosy i bardzo ładną twarz. Jego błękitne oczy wręcz żyły własnym życiem, tak intensywnie błyszczały. Na nosie miał okulary- kujonki, które bardzo mu pasowały. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie.
            -Jestem Colin- Wystawił w moją stronę swoją dłoń, którą po chwili wahania uścisnęłam.
            -Rosalie…
            -Wiem! Byłem w niemałym szoku, kiedy zobaczyłem, jak wchodzisz do sali z Billem. Nigdy nie chwalił się, że się przyjaźnicie, ale chyba to dobrze, prawda? On naprawdę jest wspaniałym człowiekiem i myślę, że potraficie dobrze się ze sobą porozumieć. W końcu jedziecie na jednym wózku…
            -Taaa…- mruknęłam porywając ze stolika szklankę z sokiem. Ten chłopak dopiero co się pojawił, a już zastanawiałam się, czy stąd nie uciec. Co prawda wydawał się niegroźny, ale jego sposób mówienia i ogromny słowotok pozostawiał wiele do życzenia…
            Upiłam łyk soku i aż się rozmarzyłam, kiedy moje gardło wypełnił ukochany smak.
            -Wiesz, ja zawsze was podziwiałem, ale ciebie chyba najbardziej. Zaczęłaś śpiewać w bardzo młodym wieku, a wasz sukces spowodował, że musiałaś się wielu rzeczy wyrzec i…
            -Colin, jeżeli chcesz autograf, czy coś, to mów prosto z mostu, a nie owijasz w bawełnę.- Zirytowałam się jego monologiem. Może nawet jakoś bym to przetrwała, jednak chłopak zaczął mówić, jakby znał mnie, co najmniej dziesięć lat, a to było już ponad moją wytrzymałość tego wieczoru.
            Blondyn spojrzał na mnie dziwnie, lecz po chwili jego twarz rozjaśniała pod wpływem szerokiego uśmiechu.
            -Ja nie myślałem nawet o tym, tylko… po prostu chciałem porozmawiać, ale jeżeli mogłabyś, to… ja bardzo chętnie przyjąłbym autograf od ciebie!
            -Nie sugeruj mi, że koniecznie chcę ci go dać, tylko po prostu mów, czego chcesz. To są te okrutne zasady życia, Colin, których trzeba się wyuczyć, by weszły w naszą codzienność.- Dopiłam sok do końca i oblizałam ze smakiem usta.- Masz jakąś kartkę?- Spojrzałam na niego z nieukrywanym znudzeniem. Chłopak momentalnie wyciągnął z tylniej kieszeni gładką, lekko zagiętą białą kartkę i podał mi ją. Sięgnęłam po torebkę, aby wyciągnąć coś do pisania, lecz Colin wręcz z szybkością dźwięku podał mi swój długopis. Spojrzałam na niego dziwnie, lecz nabazgroliłam swój podpis na kartce i dorzuciłam nawet dedykację. Podsunęłam to blondynowi, który wpatrzył się we mnie jak w obrazek.
            -Mógłbyś się tak nie patrzeć? Dziwnie się czuję.- mruknęłam niewyraźnie, lecz mimo hałasu doszło to do jego uszu. Od razu odwrócił wzrok, ale po kilkunastu sekundach znowu poczułam go na sobie.- Colin!
            -Przepraszam!- Cały poczerwieniał na twarzy- Ja po prostu niecodziennie widuję sławne osoby i to jest dla mnie niezwykłe, że siedzę obok ciebie i mogę z tobą rozmawiać.
            -Ja też tak miałam, zanim stworzyliśmy Stumm, ale myślę, że nie byłam tak nachalna. Mogę sobie w tym momencie pomyśleć, że jesteś jakimś psycho fanem, Colin.
            -Nie jestem!- zaprzeczył, prawie że od razu.
            -To dobrze. A ile ty właściwie masz lat?- Zerknęłam na niego kątem oka, bo w tłumie dostrzegłam czarno- białe dready Billa. Solenizant znowu wznosił kolejny toast…
            -Dwadzieścia jeden.
            -Aaa, no to… CO?!- Wybałuszyłam na niego oczy nie wierząc. Przecież ten chłopak wyglądał na, co najwyżej, osiemnaście!- A tak naprawdę?
            Colin speszył się nieco.
            -Ja naprawdę mam dwadzieścia jeden lat…
            -I nie żartujesz?- Upewniłam się.
            -Nie. Po co miałbym kłamać…?
            Pokręciłam niedowierzająco głową. Ten świat coraz bardziej mnie zadziwia. Jeżeli ten chłopak bierze coś, przez co wygląda tak młodo, ja też to chcę.
            Na powrót zatopiłam spojrzenie w tłumie i moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Tom stał niedaleko mnie, ale nie był sam. Całym ciałem przylegał do brązowowłosej dziewczyny i obejmował ją ciasno w pasie. Jego dłonie, choć nie mogłam tego zobaczyć, z pewnością spoczywały na jej pośladkach. Lecz nie to było najgorsze. On perfidnie, na moich oczach ją całował… Widocznie wpychał swój język do jej ust, co ona przyjmowała ochoczo i oddawała pieszczotę…
            Nagle moje oczy zrobiły się niebezpiecznie mokre. Jęknęłam głucho i zerwałam się z miejsca. Nic nie mówiąc Colinowi, prawie pobiegłam w stronę łazienek. Potknęłam się o własne nogi, powoli przestając cokolwiek widzieć. Dopadłam drzwi i szarpiąc się z klamką, wpadłam do środka. Odbiłam się od ściany i stanęłam przed lustrem. Oparłam się o umywalkę, a z mojego gardła wydobył się przeraźliwy szloch. Po policzkach poleciały pierwsze łzy, skapując do zlewu, ale już nie miały większego znaczenia. Pieprzyłam zasadę żadnych łez, pieprzyłam ją i całą resztę pieprzonych zasad o trzymaniu nerwów na wodzy. Rozkleiłam się na dobre i ledwo trzymając się na nogach, pozwoliłam, aby moim ciałem wstrząsał, co chwilę spazmatyczny szloch. Chciałam stamtąd zniknąć, wyparować, lub po prostu umrzeć. Obraz, który jeszcze przed chwilą zobaczyłam, teraz odtwarzał się w mojej głowie na nowo i na nowo…
            -Kurwa!- Uderzyłam dłońmi w umywalkę. Nie chciałam tego widzieć, a on specjalnie to zrobił! Specjalnie chciał mi pokazać, że radzi sobie beze mnie, że nie jestem mu do niczego potrzebna. A ja, jak głupia myślałam o nim całymi dniami, a nawet w nocy. Zastanawiałam się, co robi, czy on też o nie myśli, a okazuje się, że świetnie się beze mnie bawi! Znalazł sobie dziewczynę, która bez mrugnięcia okiem pozwoli zaciągnąć się do łóżka. Bo po co miałby starać się o kogoś, kto boi się z nim być, skoro może mieć każdą. Co noc może mieć inną, coraz lepszą, a o mnie zapomnieć…
            Tylko, że ja go kocham. Kocham go i to najbardziej boli. Jak widzi się, że osoba, którą się kocha, całuje się z inną osobą, to tak, jakby cały świat się zawalił. Przychodzi wtedy myśl, że nie ma się już po co żyć, bo nasz dotychczasowy sens zniknął. Wyparował z chwilą, w której zobaczyłam go z tą dziewczyną.
            Powoli odkręciłam kurek i pozwoliłam wodzie wypełnić umywalkę. Umoczyłam w niej palec i delikatnie przejechałam nim pod oczami, zmywając rozmazany makijaż. Zwilżyłam wargi i westchnęłam, próbując się opanować.
            -Spokojnie. To była chwila słabości. Życie toczy się dalej, świat się nie zawalił, a Trey nadal jest idiotą.- Powoli starałam się uspokoić, co dość opornie mi szło. Kiedy jednak moje serce wybijało normalny dla niego rytm, a oddech się unormował, postanowiłam wyjść z łazienki. Nie chciałam, tak jak ostatnio, żeby Emily zastała mnie w takim stanie. Potrafiłam sobie poradzić i nie potrzebowałam niczyjej łaski. Mam w końcu prawie dziewiętnaście lat, armię fanów i miliony na koncie, a nie mogłam poradzić sobie z własnymi nerwami?
            Skoro Tom zabawia się moim kosztem, to dlaczego ja nie mogę zabawić się jego? Odpowiedź jest prosta: mogę. Mogę i zrobię to. Nie ważne w jaki sposób…
            Odetchnęłam głęboko i wyszłam z łazienki. Swoje kroki skierowałam prosto do baru. Usiadłam na krześle i zamówiłam jednego z najmocniejszych drinków. Musiałam się dobrze rozluźnić, jeżeli chciałam cokolwiek zdziałać. Męczyłam się z jego wypiciem, ale kiedy już mi się udało, wypicie kolejnego nie sprawiło większych problemów. Po trzecim zaczęło mi się kręcić w głowie chociaż siedziałam, więc ostatkami trzeźwego rozumu stwierdziłam, że już wystarczy.
            Chwiejąc się i czując przyjemną błogość w umyśle, zeszłam z krzesła i stanęłam na nogach. Przeszłam kilka kroków i kiedy byłam pewna, że się nie wywalę, według mnie prostym krokiem poszłam w stronę parkietu. Minęłam Emily, której wzrok przeszył mnie na wskroś i ignorując jej słowa, zaczęłam szukać odpowiedniej osoby. Po dobrych trzech minutach dostrzegłam go siedzącego na jednej z kanap i śmiejącego się z czegoś. Wokół niego siedzieli jacyś chłopacy. Z ogromnym uśmiechem na ustach podeszłam bliżej i stanęłam dokładnie naprzeciw niego.
            -Rose, ty sze chwejesz- Bill miał już lekkie trudności z mówieniem, więc wzięłam to za dobrą oznakę. Złapałam go za rękę i ignorując gwizdy pozostałych, pociągnęłam go w swoją stronę.
            -Idziemy tańczyć.- Zaśmiałam się jak wariatka, na co on parsknął śmiechem, ale szedł za mną.
            Przystanęłam, kiedy niedaleko dostrzegłam warkocza i odwróciłam się przodem do czarnowłosego. Objęłam go za szyję, a on położył swoje ręce na mojej talii. Muzyka była szybka, więc i my poruszaliśmy się w jej rytmie. Z każdą chwilą coraz bardziej przybliżałam się do wokalisty, aż między naszymi ciałami nie było nawet milimetra wolnej przestrzeni. Ocierałam się o niego zmysłowo i gładziłam dłońmi jego szyję, a następnie zjechałam nimi po jego torsie. Poczułam jak zadrżał, ale nie odepchnął mnie, tylko jeszcze mocniej przycisnął do siebie.
            Przybliżyłam swoje usta do jego ucha i przygryzłam je lekko, by po chwili polizać.
            -Rose…- jęknął, jakby się opamiętując. Na jego nieszczęście nie mogłam pozwolić, aby teraz to przerwał. Czułam na swoich plecach ten wzrok, o który najbardziej mi chodziło. To był jedyny moment, aby pokazać, że nie jestem od niego zależna. Potrafię poradzić sobie bez niego, nawet, jeżeli chodzi o jego brata. Z drugiej strony czułam się winna, że wciągam w to nic niewinnego Billa, jednak jutro i tak nie będzie niczego pamiętać…
            Przejechałam językiem po jego szyi i przesunęłam wargi bliżej jego ust. Czułam, jak moje dłonie zaczynają drżeć, a mały głosik w głowie mówi mi, że robię źle, lecz zignorowałam go. Za bardzo się nakręciłam, żeby przerwać w takim momencie. Bill też nie bardzo protestował, więc wzięłam to za przyzwolenie do dalszych posunięć. Moje usta przesunęły się jeszcze trochę, lekko muskając jego ciepłe wargi. W tym momencie poczułam, jak dłonie wokalisty zjeżdżają poniżej linii mojej talii i zaciskając się na materiale sukienki opinającej moje pośladki. Uśmiechnęłam się zamroczona alkoholem i otarłam się o niego zmysłowo, na co zareagował, jeszcze mocniej przyciskając mnie do siebie. Objęłam go za szyję i biorąc głęboki wdech, wpiłam się w jego wargi. Od razu zaczął odwzajemniać pocałunek, mrucząc z przyjemności.
            Czułam na sobie wiele spojrzeń i gdzieś w gęstwinie myśli mignął mi obraz konsekwencji naszego pocałunku, lecz mało mnie to w tej chwili obchodziło. Chciałam jak najdłużej być blisko drugiego ciała i czuć to ciepło od niego bijące. Chciałam chłonąć ten zapach i czuć jego dotyk na sobie. To było takie piękne i dobre…
            Nagle poczułam, jak czyjaś silna ręka odpycha mnie, pozbawiając tej bezpiecznej przystani a przed oczami mignęły mi czarne warkoczyki. Zewsząd do moich uszu dotarł przeraźliwy wrzask i okrzyk wściekłości. Mrugnęłam oczami nie wiedząc, co się stało, kiedy zorientowałam się, że Bill leży na podłodze a nad nim stoi jego wściekły brat.
            Młodszy Kaulitz zakrywał usta dłonią, a po brodzie zaczęła mu ciec czerwona strużka krwi. Rozwarłam szeroko oczy nie wiedząc co zrobić, kiedy twarz Toma zwróciła się w moją stronę, a jej wściekły wyraz zastąpił ogromny ból. W mgnieniu oka złapał mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w bliżej nieokreślonym kierunku.
            -Tom, coś ty zrobił Billowi!? Puść mnie! Puść, do cholery!- Próbowałam się wyrwać, lecz jego uścisk był niemal żelazny. Ludzie gapili się na nas jak na wariatów i szeptali coś między sobą. Muzyka ucichła.- Tom, słyszysz mnie?! Puść!
            Nie puścił. Cały czas prowadził mnie przed siebie, aż wyszliśmy z pomieszczenia. Wtedy skręcił w lewo i otworzył pierwsze lepsze drzwi. Była to łazienka dla personelu. Puścił mnie, przekręcił zamek i odwrócił się w moją stronę. Pchnął mnie na ścianę i przywarł niemal brutalnie. Wpił się w moje wargi tak zachłannie, że odebrało mi oddech. Całował łapczywie, wręcz żarłocznie, jakbym miał to być jego ostatni pocałunek. Kiedy objął mnie w pasie i złapał za tyłek, a jego biodra sugestywnie otarły się o moje, przed oczami zobaczyłam niedawną scenę, kiedy Bill leżał na ziemi i jak za strzałem bicza opamiętałam się. Wyrwałam się z jego uścisku i momentalnie strzeliłam mu z otwartej dłoni w policzek. Zatoczył się w tył i złapał za obolałe miejsce. Wtedy, w głębi umysłu mignęły mi znajome obrazy. Znowu zobaczyłam znienawidzoną twarz, która wciąż nawiedza mnie co noc. Tak, jakby historia zatoczyła koło…
            -Jak śmiałeś?!- wrzasnęłam na całe gardło celując w niego oskarżycielsko palcem.- Uderzyłeś własnego brata! Jak mogłeś to zrobić?! Postradałeś rozum?!
            -On nie miał prawa cię tknąć…- wyszeptał dziwnym głosem. Zapowietrzyłam się.
            -Jak nie miał prawa! Skoro mu na to pozwoliłam, to chyba miał prawo! To ty nie miałeś prawa go uderzać, ani porywać mnie tutaj!
            -Pozwoliłaś mu, bo chciałaś się odegrać, przyznaj…- Uśmiechnął się kpiąco, robiąc krok w moją stronę.
            -Nie! Ja tylko…
            -Przestań.- Skrzywił się nieznacznie. Rozmasował sobie skórę na policzku i opuścił rękę.- Doskonale zdaję sobie sprawę, że widziałaś mnie z Rią i chciałaś mi coś udowodnić. Łatwo cię rozszyfrować, Rose…- Stanął dokładnie naprzeciw mnie i oparł się o ścianę kładąc dłonie po obu stronach mojej głowy. Zniżył głowę tak, aby jego oczy były na wysokości moich. Wstrzymałam oddech czując jego zapach. To nie były tylko same perfumy. To był zapach papierosów, a przede wszystkim alkoholu. Dokładnie taki sam zapach wrył się w moją pamięć z napisem „niebezpieczeństwo”.
            -Jesteś chory psychicznie, Tom.- wyszeptałam słabym głosem. Czułam, że jeszcze chwila, a zemdleję.- Powinieneś iść się leczyć… to, co zrobiłeś było najgłupszą rzeczą, jaką mogłeś zrobić…
            Parsknął wymuszonym śmiechem.
            -Możliwe, lecz ja przynajmniej jestem zdecydowany w swoich działaniach…
            -Więc dlaczego, skoro mnie tu nie chciałeś, teraz pobiłeś własnego brata?! Bo mnie pocałował? Bo poczułeś się zazdrosny, co?- syknęłam jak najbardziej jadowitym głosem, na jaki było mnie w tej chwili stać.
            Tom skrzywił się i odsunął na kilka centymetrów, dokładnie oglądając moją twarz. Wyglądał, jakby intensywnie nad czymś myślał.
            -Nigdy nie przyznałem, że cię kocham…- Przejechał kciukiem po moim czole, odgarniając opadające mi na nie kosmyki włosów.- Bo tak nie jest…
            Przełknęłam nerwowo ślinę. Jakaś nieprzyjemna gula uformowała się w moim gardle i nagle zrobiło mi się dziwnie przykro.
            -Ja też nie…- Mój głos był naprawdę bardzo słaby.
            -Ale nie chciałem patrzeć, jak się męczysz, żeby coś mi udowodnić…
            Spuściłam głowę, żeby ukryć zachodzące łzami oczy. Ostatkami siły odepchnęłam Toma od siebie i chwiejnym krokiem skierowałam się do drzwi. Przystanęłam przed nimi i pociągnęłam nosem.
            -Nie jesteś taki jak Max. Jesteś gorszy, o wiele gorszy, Tom.
            Nim wyszłam, usłyszałam jeszcze za sobą gwałtowny świst powietrza. Z trzaskiem zamknęłam drzwi i podpierając się ściany, weszłam z powrotem do klubu. Muzyka na nowo grała, a ludzie tańczyli na parkiecie. Kiedy obok nich przechodziłam, oglądali się na mnie, jakbym co najmniej wymordowała im połowę rodziny. Ze spuszczoną głową doszłam do naszego stolika i minęła dobra chwila, nim zorientowałam się, że prawie wszyscy już przy nim siedzą. Emily z założonymi rękami i widocznie wściekłym wyrazem twarzy piorunowała mnie wzrokiem, a Bianca z Andreasem wyglądali na całkiem nieobecnych. Westchnęłam ciężko i usiadłam dokładnie naprzeciwko blondynki. Nikt się nie odzywał, ani nawet nie poruszał, jakby się bali, że coś się stanie.
            -Gdzie Bill?- zapytałam kuzynki niepewnie. Zapowietrzyła się i wyglądała, jakby miała za chwilę wybuchnąć, ale jedynie wypuściła powietrze z płuc i spojrzała na mnie spod byka.
            -Z matką i Gordonem. Próbują doprowadzić go jakoś do normalnego wyglądu. Przegięłaś, wiesz? Nie sądziłam, że jesteś aż tak głupia…
            -Ale to Tom…
            -Gdyby nie ty, Tom nie uderzyłby Billa!- Walnęła pięścią w stolik.
            -To nie moja wina, że jest cholernym psycholem i ma nie po kolei w głowie!
            -Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, wiesz?! Oh, ale zapomniałam, że ty najpierw robisz, a potem myślisz.- Zrobiła ironiczną minę i wycelowała we mnie oskarżycielsko palcem.
            -A skąd ja mogłam wiedzieć?! Mam pieprzone dziewiętnaście lat i nie jestem uwiązana do Toma! To on ma jakiś problem, jeżeli nie podoba mu się, że go nie chcę! Mogę iść nawet teraz i pieprzyć się z kimś na jego oczach i nic mu do tego!
            -Ogarnij trochę! Po cholerę wciągasz w to Billa, skoro nawet cię do niego nie ciągnie?!
            -A skąd możesz to wiedzieć?- Wstałam z miejsca cała wściekła. Jak ona śmiała narzucać mi swoje racje?! Nie jest mną i nie ma prawa mówić mi, co czuję, a czego nie.
            -Nie jestem ślepa! Kochasz Toma i jesteś idiotką, skoro go tak odrzucasz. Jeszcze odstawiasz jakieś cyrki przed ludźmi i myślisz, że może ci jeszcze pogratuluję, co?!
            Andreas z Biancą wyglądali, jakby nie byli pewni, czy chcą tu być. W dodatku twarz Emily wyrażała czyste szaleństwo i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy jej takiej nie widziałam.
            -Widziałaś, jak się zachowywał! Kocham go, a on co wyprawia? Próbuje udowodnić mi, że jest o wiele więcej wart ode mnie i to w jak brutalny sposób! A wiesz, co teraz zrobił?! Na moich oczach, pół godziny temu lizał się z jakąś cizią, a sam zabronił mi to robić z jego bratem!- Zaśmiałam się sztucznie, praktycznie jak wariatka.- O! I wiesz, co jeszcze powiedział?! Że uderzył Billa z litości do mnie, bo widział, że się męczę! Pomijając już to, że jakieś dziesięć minut temu chciał mnie zgwałcić!
            -Co…?- Em wyglądała, jakby ktoś uderzył ją z całej siły patelnią. Opuściła bezwiednie ręce i rozszerzyła ze zdumienia oczy. Prychnęłam odgarniając włosy z oczu i chwyciłam leżącą na kanapie, praktycznie od początku imprezy, torebkę. Poprawiłam sukienkę i odwróciłam się na pięcie z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Chciałam wrócić do pokoju i pod prysznicem zmyć z siebie wszystkie wrażenia dzisiejszego wieczoru. Miałam dość. Moja psychika dostała porządnego kopa i aż cieszyłam się, że za dwa dni będę już w domu, z rodziną. Kiedy byłam w połowie korytarza, nagle serce stanęło mi jak wryte.
            -Tu jesteś!
            Przystanęłam w połowie kroku i przymknęłam oczy. Wstrzymałam oddech, modląc się, aby ten głos nie należał do osoby, którą miałam na myśli. Powoli, jakby bojąc się ujrzeć prawdę, odwróciłam się w stronę tej osoby. Przeklęłam w myślach.
            -Chciałam dać ci szansę. Wierzyłam, że może nie jesteś taka zła, jak myślałam, a i Bill przekonywał mnie, że jesteś czegoś warta. Teraz już wiem, że to ja miałam rację!
            Simone Kaulitz stała zaledwie trzy metry dalej i wymierzała we mnie oskarżycielsko palcem. Jej mina nie wyrażała niczego pozytywnego, a oczy wręcz wrzały od nienawiści, jaką starała się okazać. Znowu nieprzyjemny skurcz opanował moje gardło i nie wiedziałam, co powiedzieć. Ta kobieta w bardzo negatywny sposób na mnie wpływała i szczerze, bałam się jej.
            -Jesteś niewychowana, zarozumiała i bezczelna! Nie dość, że Tom pozwolił ci tu zostać, to ty jeszcze postanowiłaś dobrać się do jego brata! Chciałaś wzbudzić w nim zazdrość, bo nagle ci się odwidziało i chciałaś się z nim związać? Czy może z ciebie po prostu kobieta lekkich obyczajów i pchasz się do każdego faceta po kolei?!
            Rozwarłam szeroko oczy ze zdumienia. Jak ona śmiała mnie tak oskarżać?! Nie dość, że Tom sobie coś ubzdurał, to ona jeszcze całą winą próbuje obarczyć mnie! I sugeruje jeszcze, że się puszczam! Tym razem poczułam nieopisaną złość. Znam ta kobietę zaledwie kilka godzin, a już miałam jej dosyć. Przez cały wieczór mierzyła mnie tak nienawistnym spojrzeniem, że miałam ochotę gdzieś się ukryć, ale tym razem przeszła samą siebie!
            -Nigdy, powtarzam: nigdy niech pani nie próbuje sugerować, że jestem dziwką! Gdyby przeżyła pani, choć w niewielkim stopniu to, co ja, mogłaby powiedzieć pani cokolwiek na mój temat, lecz w tym momencie to zwykła obraza! To, że pani syn ma nie po kolei w głowie, nie jest moją winą i nigdy nie było! Powiedziałam Tomowi jedynie, że nie chcę z nim być i nie rozumiem, skąd ta cała afera i oskarżanie! To on uderzył Billa tylko dlatego, że jest zazdrosny. Ja nie należę do niego. To pani syn, niech pani nie ma do mnie pretensji o coś, czego nie zrobiłam!
            Wrzeszczałam prawie na cały korytarz. Całe napięcie, jakie się we mnie kumulowało od jakiegoś czasu, nareszcie dostało powód do ujścia. Simone wyglądała, jakby ktoś uderzył ją w policzek. Cała jej nienawiść momentalnie zamieniła się w oburzenie, a jej twarz poczerwieniała. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
            -Ty bezczelna, chamska dziewucho! Jak śmiesz obrażać mnie i moich synów! To, że jesteś sławna nie znaczy, że masz prawo do wszystkiego! Owinęłaś ich sobie wokół palca i bawisz się nimi, a oni muszą cierpieć…!
            -To nie ja ich krzywdzę, tylko Tom krzywdzi mnie!- Krzyknęłam na cały głos. Z moich oczu ciurkiem poleciały słone łzy, spływając po policzkach i skapując na podłogę. Zacisnęłam dłonie w pięści, boleśnie wbijając paznokcie w skórę.- To on mówi mi przykre słowa i rani mnie na każdym kroku! Ufałam mu! Ufałam jak nikomu innemu, a on potraktował mnie tak, jak dawniej ktoś inny!- Mój głos był ledwo zrozumiały, a twarz cała mokra od łez. Słowa same wychodziły z moich ust i z każdym kolejnym raniły coraz bardziej. Wypowiadałam to, z czym chciałam zmierzyć się w samotności. Chciałam mniej cierpieć i przemyśleć to, co się wydarzyło, lecz Simone nie pozwoliła mi na to. Zmusiła mnie do wykrzyczenia jej w twarz, co czułam. A czułam ogromną rozpacz pomieszaną z bólem i złością. To było jak mieszanka wybuchowa.- Wie pani, jak to jest, kiedy osoba, którą się kocha, tak po prostu panią krzywdzi i wyśmiewa na pani oczach. To boli jak umieranie.- Zaśmiałam się ironicznie przez łzy.- Nie, to jest gorsze, o wiele gorsze od umierania i w tej chwili nie życzyłabym tego uczucia nikomu!
            Pociągnęłam nosem i ignorując ciekawskie spojrzenia ludzi, oraz zszokowany wyraz twarzy Simone, odwróciłam się na pięcie i wręcz biegiem dopadłam do najbliższej windy, a następnie wjechałam nią na szóste piętro. Łzy skutecznie uniemożliwiały mi dobrą widoczność, dlatego chwiejąc się na wszystkie strony i potykając o własne nogi, doszłam jakoś do drzwi apartamentu. Przez dobrą chwilę szukałam w torebce karty magnetycznej, a kiedy mi się udało, jak huragan wpadłam do pokoju z trzaskiem zamykając drzwi i rzuciłam się na łóżko.
            Łkałam cicho, zagryzając wskazujący palec i nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w przeciwległą ścianę. Na zegarku wybiła godzina pierwsza i teoretycznie impreza na dole trwała w najlepsze. Moje ciało, a najbardziej umysł, były tego dnia już niezdolne do jakiegokolwiek działania. Serce bolało mnie tak, jakby ktoś rozbił je na tysiące kawałków i w każdy wbił szpilkę nasyconą jadem. Szalałam wewnętrznie i płakałam na zewnątrz. Myślałam o tym, aby ze sobą skończyć, ale już chwilę później dałam sobie mentalnego kopniaka za takie rozważania. Miałam dla kogo żyć. Miałam rodziców, Emily, zespół. Miałam ciotkę Kate, fanów i Billa, którego tak bardzo zraniłam. W chwili słabości chciałam wybrać jego numer i zadzwonić, lecz opieprzyłam się za ten pomysł. On pewnie nie chciał mnie teraz widzieć. Wcale nie myśląc, wykorzystałam go do swojego głupiego pomysłu i teraz może mnie znienawidzić. Przeze mnie Tom go uderzył i to ja zepsułam mu całą imprezę urodzinową.
            Dlaczego jestem taka beznadziejna? Dlaczego na każdym kroku potrafię tylko ranić i zawodzić najbliższe mi osoby? Czym zawiniłam, że tak bardzo ktoś mnie karze?
            Pociągnęłam nosem i zaszlochałam nieco głośniej. Te wszystkie myśli, z którymi się mierzyłam sprawiały, że czułam się coraz gorzej. Mój sens egzystencji wisiał praktycznie na włosku, a psychika bardzo cierpiała. Z każdą kolejną myślą, coraz bardziej popadałam w depresję i zastanawiałam się, czy nie przyspieszyć mojego wyjazdu do domu o dzień. Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z mamą i poczuć jej bliskość. Pragnęłam tego w tym momencie jak niczego innego. Tylko ona tak naprawdę potrafiła sprowadzić mnie na ziemię i prawdziwie pocieszyć. Doradza mi i uważnie słucha każdego problemu. Nie chce, abym była nim obarczona sama. Dzieli go na pół i część bierze na swoje ramiona. Tylko czy i tym razem byłaby w stanie mi pomóc? Teraz moim zmartwieniem nie jest strój na trasę czy odpowiedni tytuł piosenki. Tym razem jest to coś, z czym przestałam sobie radzić. Może się to wydawać głupie, ale tak jest.
            Biorąc z jednej strony moje przeżycia, lęk przed zbliżeniem oraz w tym momencie brak zaufania do Toma, a z drugiej miłość do niego, przekonywania wszystkich naokoło oraz od dzisiaj wyrzuty pani Kaulitz, wychodzi z tego niezła mieszanka. Dokładając do tego dzisiejsze wydarzenia, cały stres związany z pracą oraz koszmary nocne, o depresję bardzo łatwo, szczególnie biorąc po uwagę moją słabą psychikę. Musiałam coś z tym poradzić. Musiałam wyrzucić ze swojego życia niektóre elementy i zapomnieć o nich. Zrezygnować z części przyzwyczajeń i ograniczyć kontakty do tych najpotrzebniejszych. Wszystko zaczęło się od Toma i na Tomie się skończy. Nie miałam wyboru. Musiałam całkowicie wymazać go z pamięci i odgrodzić się od jego świata.
            Tyko co będzie z Billem? W końcu jest on moim przyjacielem. A może był? Tak strasznie bałam się jego reakcji. Bałam się, że powie mi jak bardzo mnie nienawidzi i nie chce mieć ze mną już nic wspólnego. Że jedynie z litości w ogóle się ze mną zadawał i tak naprawdę jestem najgorszym, co go spotkało. Jak wielkie były moje wyobrażenia! Sceny, które pojawiały się w moim umyśle, przedstawiały najgorsze scenariusze. W ostatnim nawet Emily się ode mnie odwróciła, a mama stwierdziła, że nie chce mieć takiej córki.
            Gdyby tak się stało, jestem przekonana, że świat nie oglądałby mnie już dłużej.
            Bo czymże jest życie, jeżeli nie ma w nim ani krzty szczęścia?
            Płakałam całą noc. To była chyba najdłuższa noc w moim życiu, a minuty jeszcze nigdy się tak nie dłużyły. Nie spałam ani sekundy, nawet nie przymknęłam oczu, kiedy poczułam zmęczenie. Wolałam głuchy płacz od kolejnego koszmaru. A kiedy pierwsze promienie słońca wyjrzały zza zasłony, mrugnęłam automatycznie jakbym się obudziła. Ostatnia kropla popłynęła już jakiś czas temu, wyczerpując moje zapasy, więc teraz leżałam jedynie bez jakiegokolwiek znaku życia i tak, jak na początku wpatrywałam się bezwiednie w bladoróżową ścianę.
            Kiedy wskazówki zegarka ustawiły się na pięć po dziewiątej, do moich drzwi ktoś zapukał. Nawet nie ruszyłam palcem, a moje oczy nie zmieniły swojego położenia. Nie byłam w stanie jeszcze nikogokolwiek widzieć na oczy. Nie chciałam nikogo widzieć na oczy.
            -Rose, wiem, że nie chcesz mi otwierać.- Mrugnęłam słysząc głos kuzynki. Nie spodziewałam się jej.- I wiem też jak się czujesz, dlatego daję ci godzinę na ubranie się i spakowanie. Jedziemy do domu, skarbie.
            Kroki zza drzwi zasugerowały, że blondynka oddaliła się od nich. Mrugnęłam jeszcze raz i odetchnęłam słabo. W myślach już dziękowałam kuzynce, że tak dobrze mnie zna i chce mi pomóc. Nie potrafiła się długo gniewać, tak jak i ja, dlatego nasza więź była praktycznie nierozerwalna.
            Przymknęłam zmęczone oczy i z ociąganiem podniosłam się do siadu. Rozprostowałam sztywne kończyny i bezwiednie rozejrzałam się po pokoju. Wczoraj nie miałam praktycznie czasu na zrobienie tu bałaganu. Nawet zbrakło mi go na rozpakowanie się, więc walizka jedynie stała otwarta, a kosmetyczka leżała na szafce nocnej. Leniwie stanęłam na nogi i pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było ściągnięcie z siebie wczorajszej sukienki. W samej bieliźnie przeszłam po dywanie i wyciągnęłam świeże ubrania. Wzięłam kosmetyczkę i weszłam do łazienki.
            Po szybkim prysznicu, powyciągałam z włosów wszystkie wsuwki, które utrzymywały moje włosy w jako taką fryzurę i z zaciśniętymi zębami rozczesałam kołtuny, jakie się utworzyły. Następnie zrobiłam delikatny makijaż, a pod oczami nałożyłam grubą warstwę pudru. Przez nieprzespaną noc miałam takie wory, że aż wołały o pomstę do nieba. Starannie umyłam zęby i schowałam wszystkie kosmetyki do pudełka. Nie zamierzałam teraz niczego jeść. Nie chciałam się na nikogo natknąć, chociaż z Billem wypadało mi się pożegnać…
            Westchnęłam głęboko i weszłam z powrotem do pokoju. Posłałam łóżko kocem, i zapakowałam wszystko do torby. Spojrzałam na zegarek. Za piętnaście minut powinniśmy już wyjechać. Po krótkim przemyśleniu wszystkich za i przeciw, wyszłam z torbą z pokoju i od razu natknęłam się na Jack’a. Ochroniarz zdziwił się na mój widok.
            -Już wstałaś? Myślałem, że nie zobaczę cię przynamniej do obiadu…
            -Tak wyszło… Jedziemy do domu. Teraz.- powiedziałam sucho i minęłam go kierując się do apartamentu kuzynki. Mężczyzna podążył za mną.
            -Ale dlaczego? Miałyście zostać tu do jutra…- Wziął ode mnie torbę i dalej szedł za mną.
            - Zmiana planów.- Przygryzłam nerwowo wargę podejmując szybką decyzję. MUSIAŁAM się z nim zobaczyć przed wyjazdem… Zatrzymałam się i odwróciłam przodem do ochroniarza.- Jack, mógłbyś zanieść to do Em? Ja muszę załatwić jeszcze jedną sprawę nim wyjedziemy…
            Mężczyzna westchnął ciężko i przejechał dłonią po czole jakby gorączkowo nad czymś myśląc.
            -Dobra, ale masz pięć minut i chcę cię widzieć na dole, jasne?
            -Nie ma sprawy!- krzyknęłam, bo już prawie biegiem pokonywałam długość korytarza. Skręciłam na najbliższym rozwidleniu w prawo i po jeszcze kilku metrach zatrzymałam się przed odpowiednimi drzwiami. Odetchnęłam głęboko i zapukałam. Czekałam, ale nikt nie otwierał. Zapukałam jeszcze raz, ale i tym razem nie doczekałam się odpowiedzi. W końcu zirytowana, walnęłam pięścią w drewnianą powierzchnię i czekałam dalej. Po chwili po drugiej stronie dało się słyszeć jakieś szuranie. Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o framugę.
            Elektroniczny zamek zadźwięczał i drzwi się otworzyły ukazując ledwie żywego czarnowłosego chłopaka. Na sobie miał jedynie granatowe bokserki a dready sterczały mu na wszystkie strony. Potarł ręką oczy i zmrużył je jakby zastanawiał się nad tym, kogo widzi.
            -Ach, to ty, Rose.- wychrypiał słabym głosem. Uśmiechnęłam się lekko.
            -Tak, masz może chwilkę?- zapytałam niepewnie. Trochę obawiałam się, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać…
            Bill skrzywił się lekko, jakby wizja przyjmowania kogokolwiek tak wcześnie rano nie byłą szczytem jego marzeń. Albo po prostu nie chciał mnie widzieć…
            -W sumie i tak miałem już wstawać…- Podrapał się po brodzie i wpuścił mnie do środka. Minęłam go i kiedy byłam pewna, że nie widzi, odetchnęłam z ulgą.
            Odchrząknął.
            -Napijesz się czegoś? Wody, coli?- Pokiwałam przecząco głową siadając na białym fotelu. Jego łóżko było całkowicie rozkopane, a wczorajsze ubrania leżały na podłodze. Bill wcale się tym nie przejął tylko podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę wody mineralnej. Odkręcił nakrętkę i napił się porządnie. Następnie z torby wyciągnął opakowanie tabletek i połknął dwie, również popijając wodą.
            -Lepiej…- Jego głos nadal był zachrypnięty, ale brzmiał już nieco lepiej.
            -Dużo wczoraj wypiłeś…- wypomniałam mu.
            Wokalista wyszukał czarne dżinsy i założył je na siebie. Spojrzał na mnie znacząco. Dopiero teraz zauważyłam czerwony ślad na jego policzku. Zaklęłam w myślach.
            -I tak nie wiesz, bo znikłaś w połowie…
            -Bill, ja nie chciałam, żeby to tak wyszło…- powiedziałam na pół szeptem. On tylko podniósł dłoń uciszając mnie tym jednocześnie. Przytknął wskazujący palec do czoła i rozmasował je lekko. Przez chwilę w pokoju panowała idealna cisza, a ja wstrzymałam oddech.
            -Bill…- mój głos można by w tej chwili sklasyfikować jako rozpacz. Jeżeli on w tej chwili powie mi, że…
            -Nie rozumiem…- stwierdził spoglądając na mnie przenikliwym wzrokiem.- Po co to zrobiłaś?
            Przełknęłam ślinę.
            -Ja…nie wiem…- Spuściłam głowę, stwierdzając nagle, że moje paznokcie są dziwnie interesujące. Usłyszałam głuche kroki i Bill ukucnął przede mną, kładąc dłonie na moich kolanach.
            -Jestem twoim przyjacielem, Rose. Nie chcę być nikim innym i nie prowokuj mnie więcej. Już nie chodzi, że Tom mnie uderzył. Tu chodzi o to, jak ja się poczułem. Wykorzystałaś mnie…
            -Przepraszam… tak bardzo cię przepraszam… to nie miało tak wyjść, ja nie chciałam…- Objęłam go za szyję i wtuliłam się ufnie. Czułam jego nagą klatkę piersiową i chciało mi się płakać. Jeżeli go stracę…-…naprawdę.
            Bill westchnął i objął mnie delikatnie. Pocałował mnie ostrożnie we włosy.
            -Co ty takiego masz w sobie, że nie potrafię się na ciebie długo gniewać?
            Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem.
            -Jestem głupia…
            -Tym sposobem nic nie zdziałasz. Tom się zmienił i sam go już nie poznaję. Nie wiem, co mógłbym jeszcze zrobić… to mój brat, a czuję, jakby był mi zupełnie obcy.
            -To moja wina…- Pociągnęłam nosem.- Mogłam zgodzić się z nim być i teraz nie mściłby się na mnie… na nas wszystkich…
            -Nie.- Czarnowłosy pokręcił przecząco głową.- To, że zmusiłabyś się do niego wcale nie dałoby ci pełnego szczęścia. Wierzę, że jeszcze będziecie razem, ale nie teraz… widocznie jeszcze jest za wcześnie.
            -Zawsze będzie za wcześnie…- szepnęłam jakby do siebie.- Przysięgam, że już nigdy nawet nie pomyślę, aby zbliżyć się do ciebie w taki sposób. To był jedyny i ostatni raz, obiecuję.
            Bill przytaknął głową i odsunął się. Wstał i podszedł do walizki, aby ubrać coś na górę. Przyglądając mu się, zastanawiałam się, jak to prawdopodobne, że dwaj bracia bliźniacy mogą się tak bardzo od siebie różnić… Jednego kocham, mimo że jest skończonym chamem, a drugi jest dla mnie jak brat, chociaż z pewnością nadawałby się o wiele bardziej na partnera. Ale nie mogłam tego Billowi zrobić. Był zbyt dobry dla mnie i z pewnością nigdy bym na niego nie zasługiwała. Może to dlatego moje serce ulokowało uczucie w starszym bliźniaku? Abym cierpiała za całą krzywdę wyrządzoną innym osobom. A może, żebym nigdy nie mogła doznać uczucia bliskości drugiej osoby…
            Jeden mnie nie chce, a drugi to przyjaciel. Czy istnieje na to jakiś złoty środek?
            -Tom…- wyszeptałam ledwie słyszalnie i przymknęłam oczy. Miłość naprawdę jest ślepa…

piątek, 16 listopada 2012

Odszedłeś, ale proszę, wróć! cz.17


Dobra, ludzie xdd nie mam neta, dodaję z kompa kuzyna i kuzynki :D ostrzegam, że jest trochę niecenzuralnych słów i... nie podoba mi się xdd
Simone sucks ...


            -Jeszcze jeden taki numer, a przysięgam, że wszyscy wylecą! No gdzie on, do cholery jest?!
            -Spokojnie, zaraz przyjdzie.
            -Miał iść tylko po kawę! Pewnie znowu flirtuje z kasjerką czy kim tam…
            -Przesadzasz…
            -Wcale nie! Śpieszymy się, nie pamiętasz?
            -Spójrz, już wraca…
            -NO NARESZCIE!
            Emily pewnym krokiem podeszła do zbliżającego się ochroniarza i z piorunującym wzrokiem odebrała mu wręcz nachalnie papierowy kubek.
            -Miałeś iść na minutkę, nie pół godziny!
            -Wybacz, Em, ale była strasznie długa kolejka…- Mężczyzna podrapał się wolną ręką po szyi.
            -Tak, jak ostatnio, co? I przedostatnio i przed-przedostatnio…
            -Dobra, nie histeryzuj…- Wywrócił oczami.
            -Ja histeryzuje?!- Em się zapowietrzyła.- Zważ na słowa, Jack! Płacę ci.
            -Riche mi płaci…
            Parsknęłam śmiechem. Emily spiorunowała mnie wzrokiem i z obrażoną miną wsiadła do samochodu. Jack z lekkim uśmiechem na ustach podszedł bliżej.
            Spojrzałam na niego mlaskając cicho.
            -Musisz, nie?
            -Zawsze- Wyszczerzył się i podał mi brązowy kubek. Od razu zatopiłam usta w parującej kawie i poczułam ogarniającą ulgę. Praktycznie nie spałam całą noc, a ciotka Kate obudziła nas absurdalnie wcześnie.
            Ochroniarz oparł się plecami o drzwi samochodu i założył ręce na piersi. Zerknęłam na niego kątem oka. Był mężczyzną po trzydziestce z lekkim zarostem i dobrze zbudowanym ciałem. Miał przenikające, błękitne oczy, które jednym spojrzeniem potrafiły speszyć nie jedną osobę. Jack miał niezłe powodzenie u kobiet, a nawet ich fanki nie raz prosiły nie ich, a właśnie jego o autograf! Gdybym była starsza, z pewnością zainteresowałabym się nim, lecz w obecnej sytuacji jest on raczej bardziej jak starszy braciszek niż ochroniarz. Ciotka Kate zawsze spoglądała na niego ukradkiem, kiedy przyjeżdżał, jak i z ogromną chęcią z nim rozmawiała.
            Kate była wdową od siedmiu lat. Kiedy miała dwadzieścia pięć, jej mąż, a mój i Em wujek, podczas powrotu do domu z pracy, znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Jakiś wariat wjechał na skrzyżowanie, kiedy było czerwone światło i zagapiwszy się, uderzył w samochód wujka, wypychając go tym samym na sam środek skrzyżowania. W tym momencie po prostopadłej ulicy jechała ciężarówka. Kierowca nie zdążył wyhamować i uderzył prosto w drzwi od strony kierowcy, nie pozostawiając wujkowi najmniejszych szans na przeżycie. Miał dwadzieścia sześć lat, kochającą żonę i plany na przyszłość. Chciał mieć dzieci, lecz już nie zdążył spełnić tego marzenia…
            Wszyscy bardzo to przeżyli. Najbardziej zrozpaczona była z pewnością ciotka, która w pewnym momencie nie dawała sobie rady i miała nawet myśli samobójcze. I w tym momencie w jej domu zjawiłam się ja i Em. Na początku miały to być najzwyklejsze wakacje połączone z pilnowaniem i kontrolowaniem Kate, ale kiedy Riche nas wyłowił w klubie, w którym występowałyśmy, nasz, jak i jej świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni.
            Obecnie ciotka jest prawie tą samą pogodną osobą, co przed śmiercią wujka. Na początku bałyśmy się z Em zostawiać ją samą, lecz miała ona swoje przyjaciółki oraz sąsiadów, którzy na czas z pewnością zareagowaliby.
            -Kate pytała się, czy jedziesz z nami.- Upiłam łyk kawy i spojrzałam na ochroniarza.
            -Naprawdę? Dlaczego?- Był widocznie zaskoczony. Wzruszyłam ramionami.
            -A bo ja wiem. Chyba tobie najbardziej ufa.- Wyszczerzyłam się do niego
            -Miło…
            -Tak, bardzo…
            Parsknęłam śmiechem i dopiłam do końca gorący napój. Pusty kubeczek wyrzuciłam do stojącego nieopodal kosza i z ociąganiem wsiadłam do samochodu. Emily opierała się głową o szybę, a w uszach miała słuchawki, z których dochodził stłumiony dźwięk jakieś piosenki. Wyjęłam z kieszeni telefon i otworzyłam okno nowej wiadomości. Wpisałam do niego kilka wyrazów i wysłałam. Jeszcze raz zerknęłam na Em.
            Ona też nie mogła doczekać się spotkania z Georgiem…
***
            Po pokoju rozniósł się dźwięk tłuczonego szkła.
            -Uspokój się. Jesteś niestabilny emocjonalnie…
            -Kurwa zamknij się, jasne?! Po prostu się zamknij!
            -Nie odnoś się tak do mnie…
            -Będę się do ciebie odnosił jak mi się podoba!
            Młodszy chłopak spojrzał na starszego z żalem w oczach. W kieszeni poczuł wibracje swojego telefonu. Wyjął go i odczytał krótkiego smsa.
            -Będą tu za dwie godziny.
            -Zajebiście! Kurwa zajebiście!
            -Przestań.- Czarnowłosy schował z powrotem urządzenie i założył ręce na piersi.- Sam ją zaprosiłeś.
            -Ja pierdole, wtedy była jeszcze inna sytuacja.
            -A teraz coś się zmieniło?
            -Tak! Zmieniło się!- Starszy chłopak stanął bardzo blisko brata i spiorunował go spojrzeniem.
            -Ja nie zauważyłem, wiesz? To nadal jest ta sama dziewczyna, co miesiąc temu, Tom. Nie rozumiem, dlaczego tak negatywnie się do niej nastawiłeś…
            -Kurwa, bo zostawiła mnie na lodzie! Bo powiedziała, że nie żywi do mnie żadnych uczuć i dlatego między nami nic nie będzie! Po co ja się tak starałem, skoro ona i tak powiedziała „nie”?! No powiedz mi, po co?!- Bill ze spokojem na twarzy usiadł na pobliskim fotelu i założył nogę na nogę.
            -Postaw się na jej miejscu, Tom.
            -Próbowałem i wiesz, co?! Nadal nie rozumiem jej postępowania!- Starszy bliźniak rozłożył bezradnie ręce
            -Bo to bardziej skomplikowane niż ci się wydaje.
            -Więc mnie oświeć!
            Bill uśmiechnął się szyderczo.
            -Sam do tego dojdź.
            -Co ty, kurwa pierdolisz?!- Tom popukał się palcem w czoło w jednoznacznym geście, lecz jego bliźniak pozostawał niewzruszony.- Dobra, wiesz co? Mam gdzieś twoje słowa, ją i całą tą beznadziejną sytuację. Dzisiaj są moje urodziny…
            -Nasze…- poprawił go Bill
            -…moja impreza…
            -Nasza, Tom.
            -… i mam zamiar się dobrze bawić.
            -MY mamy zamiar się dobrze bawić.- Zirytował się młodszy bliźniak.
            -I nie chcę, aby jakaś nic nieznacząca dziewczyna popsuła mi ten dzień. Może przyjechać, okej, ale będzie twoim gościem. Ja nie mam zamiaru nawet na nią patrzeć, więc nie licz na mnie w tej kwestii. Skończyłem z nią. Jest dla mnie niczym stara gazeta, do wyrzucenia.
            -Nie wierzę, że możesz tak mówić! Kochasz ją!- Bill z oburzeniem wstał z miejsca i wycelował palcem w bliźniaka, który prychnął jedynie.
            -A kto ci to powiedział? Nigdy takie słowa nie padły z moich ust i nie padną.
            -Ja to wiem, Tom. Możesz mówić, co chcesz, ale mnie nie oszukasz. Znam cię jak nikt inny…
            -Przestań pieprzyć.
            -Czyli co zamierzasz dzisiaj robić? Mam nadzieję, że poświęcisz mi chociaż odrobinę czasu?- Czarnowłosy założył ręce na piersi, a jego oczy wyraźnie posmutniały.
            -Ty będziesz musiał zająć się swoimi „gośćmi”. Ja w tym czasie, na co liczę, nieźle się zabawię. Bill, nie mamy piętnastu lat. To, że wyprawiamy razem urodziny, nie znaczy, że muszę cię niańczyć…
            -Nie masz mnie niańczyć, masz świętować razem ze mną. To NASZE urodziny, Tom. A Rose nie jest małą dziewczynką, żebym musiał pilnować jej przez cały czas.
            -Nie wydaje mi się. Jest niezdecydowana jak pięciolatka.
            -Tom!
            -No co?
            -Jesteś niemożliwy, wiesz…- Bill pokręcił z dezaprobatą głową.- Rób, jak chcesz. Jesteś dorosły, tylko potem nie żałuj.
            -Nie mam czego żałować… Skończyłem z tym wszystkim. Mogę oficjalnie powiedzieć, że „dawny” Tom wrócił…
***
            Poczułam dziwny skurcz w okolicy serca. Złapałam się za to miejsce i przycisnęłam lekko, ale momentalnie ból zniknął. Mruknęłam coś niezrozumiałego i wpatrzyłam się w obraz mijanych krajobrazów. Zastanawiałam się, czy ten wyjazd to dobry pomysł. W końcu minął zaledwie tydzień, nie widziałam się z chłopakami jedynie siedem dni, a mi wydawały się one wiecznością. Przez te sny, miałam naprawdę wiele czasu na rozmyślania i doszłam do wniosku, że dobrze zrobiłam, odmawiając Tomowi. W końcu niedługo rozpoczynają trasę, a my nagrywamy nową płytę. Kiedy oni skończą trasę, my ją zapewne zaczniemy i znowu te kilka miesięcy bylibyśmy osobno. Zresztą, nie byłam pewna, czy przyzwyczaiłabym się do jego bliskości z myślą, że jest mój. Chociaż myśl, że mogłabym powiedzieć, że należy do mnie była bardzo motywująca, mimo wszystko odrzucałam ją od siebie. Nie mogłam tak myśleć, nie mogłam brać po uwagę faktu, że wystarczy zapewne kilka słów, a Tom z pewnością zgodziłby się na wszystko.
            To było chore. Po co rozmyślałam o tym godzinami, skoro już dawno postanowiłam zapomnieć? To wszystko nie miało sensu, a moja bezradność upewniała mnie w tym dogłębnie. Jedynym racjonalnym wyjściem z tej sytuacji, było mniej wolnego czasu, co wiązałoby się z mniejszą ilością sytuacji dumania nad problemami. W skrócie- musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby nie myśleć o Tomie.
            W słuchawkach po raz kolejny usłyszałam tą samą piosenkę, więc ze znudzonym wzrokiem, wyjęłam je z uszu. Wyłączyłam Ipada i schowałam go do torebki. Przesunęłam spojrzeniem po wnętrzu samochodu i zatrzymałam go na kuzynce. Na kolanach trzymała laptopa i zawzięcie czytała coś na jakieś stronie internetowej. Przesunęłam się bliżej i zerknęłam na długi tekst. Moje oczy wyłapały kilka przypadkowych słów i już wiedziałam, o czym ten blog jest.
            -Znowu czytasz tą śmieszną historyjkę?
            Em niechętnie oderwała się od tekstu i spojrzała na mnie niezrozumiale.
            -To nie jest „śmieszna historyjka”. To Twincest, Rose.
            -Wszystko jedno. Przecież to jest chore!
            -Zależy z jakiej strony na to patrzysz. Dla ciebie może to się wydawać faktycznie jakieś psychiczne, lecz ja uważam, że nie dość, że jest napisane lepiej niż niejedna książka, to w dodatku porusza tematy, o których normalnie się nie mówi.
            -Mówisz o kazirodztwie?- Kiwnęła twierdząco głową.- Ale to jest chore. W dodatku o Kaulitzach. Wiesz, co by się stało, gdyby Bill się o tym dowiedział?
            Em jakby nic sobie z tego nie robiąc jedynie wzruszyła ramionami.
            -Myślę, że on sam doskonale o takim czymś wie. W pewnym momencie było o tym dość głośno, więc musiał coś słyszeć. A tak w ogóle, nie wiem, dlaczego się tak burzysz, skoro w sieci są również historię o miłości partnerskiej między nami
            -No nie żartuj…- jęknęłam na myśl, że jacyś nastoletni fani wymyślają i publikują wymyślone opowiadania o mnie i Em, w których mogło do czegoś między nami dojść.
            -Nie jęcz tak, bo to nawet ciekawe. Czytałam raz, że przez całe życie ukrywałaś swoją miłość do mnie i w dzień swoich urodzin zażyczyłaś sobie, żebym z tobą była- zachichotała pod nosem spoglądając na mnie rozbawionym wzrokiem. Szczęka opadła mi do ziemi.
            -Jak ludzie mogą wypisywać takie absurdy?!
            -Mogą i robią to. Tylko, że to coś więcej niż hobby czy zbyt bujna wyobraźnia, wiesz? Widziałam nawet fotomontaże dwuznacznych sytuacji. Są fora, na których ludzie o takich zainteresowaniach publikują swoje dzieła, jak i wymieniają się poglądami. Nawet w wywiadach i piosenkach doszukują się podtekstów, więc to już trochę podchodzi pod obsesję, ale jest to coś innego. Podoba mi się.
            -Boże widzisz a nie grzmisz!- mruknęłam pod nosem.- A to, co obecnie czytasz, to…?
            -A powiem ci, że chyba zostanie to moim ulubionym opowiadaniem.- zachichotała.
            -A co, są sceny łóżkowe?- zironizowałam, na co blondynka parsknęła śmiechem.
            -I to bardzo dokładnie opisane. Jak w każdym Twinceście, moja droga. Ale nie, w tym Bill jest w ciąży…
            -ŻE W CZYM?!- Zerwałam się z miejsca i na tyle, na ile pozwalał mi pas, wychyliłam się, żeby przeczytać choćby fragment.

„…A teraz znowu się obudził...

Śnił o czymś całkowicie zwariowanym, czego nie mógł sobie teraz dokładnie przypomnieć. Wiele niepowiązanych ze sobą scen... I pomiędzy nimi powracający ciągle ten obraz...

Obraz malej istotki w jego brzuchu. Bill nieświadomie położył dłoń na małym wzniesieniu i pogładził je ostrożnie. Sprawiła mu tyle kłopotów... Mdłości, napady zawrotów głowy, jego wilczy apetyt, to wszystko zawdzięczał na pewno jej. I teraz ten cały chaos wokół niego, to że jego koledzy z zespołu wiedzieli teraz o jego związku z Tomem, że jego matka, Gordon, doktor Jensen i doktor Keller myśleli, ze został zgwałcony...

A jednak Bill nie mógł odczuwać nienawiści w stosunku do tego maleństwa. Nie po tym, co zobaczył, nie po tym, kiedy ujrzał, jak się poruszyła. To nie było małe „coś“, to było żywą istotką. Żywym dzieckiem, które zamierzał pozwolić zabić…

Bill nie czuł, że po jego twarzy zaczęły spływać łzy i wsiąkały w poduszkę. To było całkowicie niemożliwie. Co miałby zrobić z dzieckiem? W jaki sposób miałby je urodzić? Doktorka przecież powiedziała, ze było to ryzykowne, dlatego też zadecydowano, by je usunąć. I poza tym... Tom był ojcem, byli rodzeństwem. Nie byłoby to możliwe, nawet jeśliby tego sam chciał...”*
            Urwałam, kiedy fragment się skończył. Przełknęłam nerwowo ślinę i pokręciłam niedowierzająco głową. Jak ktoś mógł wpaść na tak absurdalny pomysł, aby zrobić z Billa kobietę!
            -To naprawdę jest chore, Em…
            -Oj, nie znasz się! Gumisie są klasykiem! To jedna z najwspanialszych historii, jakie znam i możesz mówić, co chcesz, ale autorka zrobiła kawał dobrej roboty!
            -Po prostu nie wierzę…- Pokręciłam niedowierzająco głową.
            -Uwierz, to się dzieje naprawdę.- Parsknęła śmiechem i wczytała się w dalszy tekst.
            -Przez ciebie teraz Bill będzie mi się z tym kojarzył!- Oburzyłam się nie na żarty. Już wyobrażałam sobie wokalistę z odstającym brzuchem…
            -Potem ci przejdzie. Ja też na początku doszukiwałam się w ich gestach i słowach drugiego dna, ale słuchając zdrowego rozsądku stwierdziłam, że to niemożliwe i mi przeszło… Teraz to tylko spożytkowanie wolnego czasu…
            -Taa…- mruknęłam niewyraźnie i odsunęłam się od niej. Na nowo wpatrzyłam się w mijane obrazy, lecz moja wyobraźnia już podsuwała mi przeróżne absurdalne obrazy, których nie chciałabym nigdy widzieć na oczy…

            Po prawie dwóch godzinach, szłam z Em i ochroniarzami przez jeden z hotelowych korytarzy. Chwilę temu odnieśliśmy wszystkie bagaże do zakwaterowanych pokoi, a teraz szukaliśmy tego, w którym zatrzymali się chłopacy.
            -Bill mówił, że sto trzydzieści siedem, ale ja go tu nie… widzę…
            Przystanęłam przed odpowiednimi drzwiami i niepewnie zapukałam. Spojrzałam na kuzynkę i wzruszyłam ramionami. Po chwili dziwnych hałasów po drugiej stronie, usłyszałam szczęk otwieranego zamka i w drzwiach pojawił się zupełnie mi obcy mężczyzna.
            Przełknęłam ślinę.
            -Czy to… pokój Billa Kaulitza?- Próbowałam zajrzeć mu przez ramię, lecz swoją posturą zasłaniał praktycznie całe wejście.
            Skrzywił się widząc to.
            -Bill nie ma teraz czasu na rozdawanie autografów. Przyjdź jutro, a najlepiej przed hotel. Należy mu się trochę prywatności, prawda?- Mężczyzna był… nieprzyjemny. Je głos był lodowaty i z każdym kolejnym słowem utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie chce, abym tu była. Kim on w ogóle był?! Zaczął wycofywać się do pokoju z zamiarem zamknięcia mi drzwi przed nosem.- Do widzenia…
            -Nie! Proszę zaczekać!- Emily postawiła nogę między nimi, a ścianą, uniemożliwiając ich domknięcie.- My nie jesteśmy żadnymi fankami, tylko przyjaciółkami pańskich synów.
            Spojrzałam na kuzynkę niezrozumiale. Synów? Czyżby ten facet był ojcem bliźniaków? Tom mówił mi kiedyś, że ich matka rozeszła się z ich ojcem, a teraz zaręczyła z nowym partnerem, tylko… nie pamiętam, jak on miał na imię…
            -Przyjaciółkami?- Mężczyzna spojrzał to na mnie, to na Emily z powątpieniem.
            -Tak. Jestem Emily Sadowska, a to moja kuzynka Rosalie Sedaine. Jesteśmy z zespołu Stumm i tydzień temu zakończyłyśmy wspólną trasę z Tokio Hotel. Zostałyśmy zaproszone na przyjęcie urodzinowe Billa i Toma i…
            -Ach tak!- Facet przejechał dłonią po czole.- Bill mówił, że przyjedziecie, tylko spodziewaliśmy się was nieco później. Proszę, wchodźcie.
            Otworzył nam szerzej drzwi i odsunął na bok, przepuszczając.
            -Rose, my będziemy się tu kręcić. Jakbyś nas szukała, wiesz co robić.- Oznajmił Jack i odszedł krok w tył, nie przestając obserwować ojca bliźniaków.- Witam pana, panie Trümper.
            -Kopę lat, co Jack?- spojrzał na ochroniarza z szyderczym uśmiechem na ustach.- Widzę, że nadal nie zmieniłeś profesji…
            -Nie, nie zmieniłem.- Przerwał mu z kamienną miną.- Niestety muszę sprawdzić okoliczne korytarze, obowiązki wzywają, proszę wybaczyć…
            Jack odwrócił się i kiwnięciem głowy kazał Dennisowi- drugiemu ochroniarzowi- pójść za nim. Oboje znikli za rogiem.
            -Pan zna Jack’a?- Spojrzałam na Trümpera przenikliwym wzrokiem. Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco.
            -Można powiedzieć, że mieliśmy okazję się poznać. Zapraszam, panno Sedaine do środka.- Położył dłoń na moich plecach i pchnął lekko w głąb pomieszczenia, zamykając jednocześnie drzwi.
            Rozejrzałam się wokoło i stwierdziłam, że pomieszczenie z pewnością było urządzone w stylu Billa. Jasne ściany, czekoladowa podłoga i kremowe, prawie białe meble. Pewnie to on wybierał pokój, chyba, że był to zwykły zbieg okoliczności…
            Na jednym z foteli siedziała kobieta w średnim wieku. Miała naturalnie brązowe włosy i kilka zmarszczek na twarzy. Jej wyraz twarzy nie wyrażał teoretycznie niczego, lecz kiedy skierowała na mnie swój wzrok, aż ciarki przeszły po moich plecach. Jej oczy były tak lodowato zimne, w tak nieprzyjemny sposób mnie lustrowała, że całkowicie straciłam orientację. Spojrzałam na Emily, która ze splecionymi przed sobą dłońmi, rozglądała się ciekawie po pomieszczeniu. Zastanawiałam się, czy powiedzieć coś do kobiety, czy jednak milczeć i poczekać na bliźniaków. Jednak dobre wychowanie podpowiadało mi, że byłoby niegrzeczne, abym nawet się z nią nie przywitała.
            Z duszą na ramieniu stanęłam bliżej kuzynki i nabrałam powietrza w płuca.
            -Wiedziałem, ż przyjedziesz!.- I wypuściłam je niemal ze świstem, kiedy moje kości zostały wręcz brutalnie zgniecione.- Już myślałem, że będę musiał osobiście po ciebie przyjechać, ale na szczęście obyło się bez tego.
            Bill zaśmiał się i pocałował mnie lekko w policzek. Na jego twarzy bez ustanku widniał przeraźliwie szeroki uśmiech. Również Emily została przez niego potraktowana jak wielki pluszak do ściskania i jęknęła, kiedy zamknął ją w swoim żelaznym uścisku.
            -Chyba następnym razem poważnie zastanowię się nad ubraniem zbroi, kiedy będziesz chciał mnie wyściskać.- Em rozmasowała sobie obolałe ramię z krzywą, ale rozbawioną miną.
            Bill klasnął w dłonie i prawie że podskoczył, przeskakując wzrokiem to na mnie to na blondynkę.
            -Nie macie pojęcia, jak bardzo się cieszę, że przyjechałyście!
            -Dobra, Bill bo okresu dostaniesz…- Em pacnęła go lekko w ramię, na co zrobił urażoną minę. W mojej głowie natychmiast pojawił się obraz Billa w ciąży i prawie zakrztusiłam się własną śliną. Przeklęłam w myślach na blondynkę…
            -Nawet ty musisz porównywać mnie do kobiety? Już wystarczy mi, że wytwórnia chce mnie zniewieścieć…
            -Naprawdę?!- Em parsknęła śmiechem
            -W czwartek skończyliśmy zdjęcia do teledysku i oficjalnie stwierdzam, że wyglądam w nim jak transwestyta.- Bill założy ręce na biodra i wyszczerzył sztucznie żeby, ukazując swoje zdanie na ten temat.
            -Ehm… Bill…?- Ojczym bliźniaków chrząknął i oparł się o fotel, na którym siedziała brązowowłosa kobieta.
            -Tak…? Ah, zapomniałem! Ehm, Rose, Em, to jest Gordon, mój ojczym i moja mama, Simone. A to są właśnie Rose i Emily. Mówiłem wam o nich…- Czarnowłosy podrapał się po głowie lekko zmieszany.
            Gordon odbił się od fotela i podszedł, wyciągając w moją stronę swoją dłoń. Uścisnęłam ją, a następnie zrobiła to kuzynka.
            -Miło was poznać. Bill praktycznie bez przerwy o was opowiadał, aż można by pomyśleć, że jesteście praktycznie jak ósmy cud świata…
            -Gordon…- Sam wymieniony poczerwieniał lekko na twarzy i zakrył ją dłońmi.
            Matka bliźniaków nie ruszała się ze swojego miejsca, więc Emily, spoglądając na mnie niepewnie, podeszła do niej i wyciągnęła swoją rękę.
            -Miło panią poznać, pani Kaulitz…- Uśmiechnęła się do niej pewnie.
            -Mnie również.
            Kobieta z oszczędnym uśmiechem odwzajemniła gest, więc stwierdziłam, że mnie również wypada się przywitać. Ostrożnie podeszłam do niej z zamiarem uściśnięcia dłoni, lecz jej lodowaty wzrok na powrót spoczął na mnie. Aż poczułam, jak moje wnętrzności zamarzają pod jego ciężarem. Zachwiałam się, lecz nie uszło to jej uwadze. Spojrzała na moje szpilki i uśmiechnęła się szyderczo, jakby myśląc, że nie potrafię w nich chodzić. Zawahałam się nim wyciągnęłam w jej stronę swoją dłoń.
            -Bardzo mi miło nareszcie panią poznać. To… Tom wiele o pani opowia…
            -Co jak co, ale o Tomie nie powinnaś nawet wspominać, młoda damo.- Jej słowa jak sztylety wbijały się w moją głowę, aż poczułam w niej nagły ucisk. Simone przejechała po mnie wzrokiem, zatrzymując się na chwilę na mojej wyciągniętej dłoni. Opuściłam ją szybko i schowałam za siebie, przytrzymując drugą ręką.- Dziwię się, że w ogóle miałaś czelność tu przyjeżdżać. Po tym, co zrobiłaś mojemu synowi, nie powinnaś mu się nawet pokazywać na oczy. A ty jeszcze przybyłaś na jego urodziny. W dzień, który chciałby spędzić z rodziną i PRZYJACIÓŁMI.
            -Mamo!
            Rozszerzyłam oczy w zdumieniu, nie będąc w stanie nic powiedzieć. Jej ostry niczym brzytwa głos, sprawiał, że chciałam stąd jak najszybciej zniknąć. A spojrzenie, jakim mnie obdarzyła, uginał pode mną kolana. W pewnym momencie zapomniałam nawet jak się nazywam, tak bardzo przytłoczyła mnie swoją osobą. Gdzieś w głębi podświadomości obudziła się we mnie myśl, że ta kobieta, z której nienawiść do mojej osoby wyciekała każdym skrawkiem jej skóry, ma rację. Jednakże w chwili obecnej mój umysł opanowała dziwna ciemność. Jakby ktoś za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odebrał mi możliwość racjonalnego myślenia i umieścił w to miejsce poczucie winy.
            -Ja… ja nie…
            -Mam nadzieję, że doskonale mnie zrozumiałaś i nie będziesz już nigdy więcej ingerować w szczęście Toma. Radzę ci również ograniczyć wasz kontakt do zerowego…
            -Mamo, wystarczy! Nie mogę uwierzyć, że byłaś w stanie powiedzieć coś takiego!
            Bill wyraźnie zły podszedł do nas i złapał mnie za ramię, odciągając na bok. Zachwiałam się lekko, ale utrzymałam równowagę. Nadal byłam w zbyt wielkim szoku, aby cokolwiek wykrztusić.
            -Nie oceniaj Rosalie tylko na postawie tego, co powiedział ci Tom! To MOJA przyjaciółka i ma takie samo prawo tu być, jak i ty!
            -Zachowuj się, Bill, jestem twoją matką!- Simone wyraźnie nie spodobała się wypowiedź jej syna.
            -Więc pogódź się z tym, że Rose będzie tu tak długo, jak będę chciał! To moje urodziny i mój apartament, mogę zapraszać, kogo chcę!
            -Świetnie! Więc ja wychodzę i nawet nie chcę potem słyszeć, że miałam rację! Gordon, idziemy. Spotkamy się na dole, Bill.
            Z prędkością światła matka bliźniaków wstała i wręcz bezszelestnie przeszła obok mnie, obdarzając mnie jeszcze jednym nienawistnym spojrzeniem. Z szarpnięciem otworzyła drzwi i znikła na korytarzu. Gordon spojrzał na mnie przepraszająco i również opuścił pokój.
            -Ja pierdole…- Bill przejechał dłonią po twarzy i westchnął przeciągle.- Miałem nadzieję, że się opanuje, ale niestety… Rosalie, ja naprawdę za nią przepraszam…- Spojrzał na mnie na pół wściekłym, na pół skruszonym wzrokiem. Już miałam odpowiedzieć, że nic się nie stało, kiedy drzwi na nowo się otworzyły. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza.
            -…nie zmienię zdania. Czy ty, kurwa nie rozumiesz po niemiecku?! Tak, jutro nie…
            Jego oczy zawędrowały wprost w moje, przeszywając je na wskroś. Przerwał w połowie zdania i przystanął, jakby wrósł w podłogę. Jego jedna ręka spoczywała jeszcze na klamce, a druga trzymała telefon przy uchu. Rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Czekoladowymi tęczówkami bezustannie wwiercał dziurę w moim umyśle powodując, że moje serce zaczęło bić coraz szybciej, a oddech przyspieszył i stał się płytki i nieregularny.
            Wyglądał pięknie. Na twarzy miał kilkudniowy zarost, który dodawał mu męskości, a biała koszulka, mniejsza niż zwykle, prześwitywała lekko, ukazując zarys jego klatki piersiowej i mięśni brzucha. Na głowie miał czarno-białą bandami, a spodnie czarne i idealnie gładkie. Parząc na kolczyk w jego wardze, moje ciało reagowało zupełnie inaczej niż zawsze. Dłonie zaczęły mi się pocić, a w gardle uformowała mi się ciężka gula.
            Tom przygryzł nerwowo wargę.
            -Co? Nie, nic, tylko…- odchrząknął spuszczając wzrok- jutro nie da rady. Okej, może być. Cześć… Gdzie mama i Gordon?- Schował telefon do kieszeni i zwrócił się do bliźniaka. Przez sekundę znowu na mnie zerknął, ale nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak.
            -Wyszli.
            -Wyszli gdzie?- Głos Toma był strasznie sztuczny i lekko drgał. Jakby warkocz starał się opanować, lecz niekoniecznie mu to wychodziło.
            -Kurwa wyszli, jasne?! Do swojego cholernego pokoju!- Bill, prawie że wrzasnął na brata. Przejechał dłonią po czole, próbując się uspokoić. Odetchnął głęboko i spojrzał na Toma.- Wkurwiła mnie i nic już nie mów, bo to przez ciebie.
            -Pewnie! Znowu przeze mnie!
            -Trzeba było nie gadać matce jak na spowiedzi o twojej sytuacji z Rose!
            -A co, zabronisz mi?!
            -Nie zachowuj się jak dziecko, Tom. Dlaczego nie powiedziałeś jej o swoich wszystkich laskach na jedną noc, tylko akurat o TYM?
            -Może miałem taki kaprys.
            -To następny twój kaprys w dupę sobie wsadź, będzie lepiej dla wszystkich!
            -Znowu chcesz się kłócić?!- Tom wycelował w bliźniaka ostrzegawczo palcem.
            -Nie wypada przy gościach…- Bill podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę bursztynowego płynu i trzy kieliszki.
            -Taa, pewnie.- Prychnął i skrzyżował ręce na piersi- Niektórych rzeczy też nie wypada, a jednak.- W tym momencie jego oskarżycielski wzrok padł na mnie.- Wiedz, że nie chciałem, żebyś tu była. Gdyby Bill się nie uparł i nie były to też jego urodziny, nawet nie pomyślałbym, żeby cię zaprosić…
            W tym momencie całe poczucie winy, jakie mnie ogarnęło, w jednej chwili gdzieś się ulotniło. Zamiast niego poczułam kumulującą się złość. To nie była przecież moja wina, że Tom za wiele sobie wyobrażał! W końcu nigdy mu niczego nie obiecywałam, a teraz on próbuje udowodnić mi, że cała ta sytuacja jest tylko i wyłącznie z mojej winy! Przecież to nie moja wina, że nie jestem jeszcze gotowa na jakikolwiek związek, a on odbiera to na zupełnie inny sposób.
            -Wiesz co, Tom?! Jesteś chamem, hipokrytą i niewiadomo, kim jeszcze! Próbujesz wzbudzić we mnie poczucie winy za to, że nie zgodziłam się z tobą być? To idiotyczne! Nie potrzebuję twojej łaski, wiesz?! Przyjechałam tu dla Billa i TYLKO dla niego! Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, ale po tym, jak potraktowała mnie twoja matka i teraz ty, nie sądzę, żebym mogła cię tak więcej nazywać…
            -Myślisz, że mi zależy?- Prychnął pogardliwie ilustrując mnie całą wzrokiem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, zupełnie jak moja. Jedyna bitwa, jaka się toczyła, była między naszymi oczami.
            -Nie ma ci zależeć. Masz zrozumieć, że jesteś największym debilem, jakiego znam!
            -Widocznie nie znasz ich wielu…
            -Jesteś taki sam jak Max!- Wiedziałam, że to było kłamstwo, bo sama nie znałam nikogo gorszego od niego, lecz na Toma to imię zadziałało jak płachta na byka. W jednej chwili jego twarz opanowała nieopisana wściekłość i dwoma krokami pokonał dzielącą nas odległość łapiąc mnie boleśnie za ramię. Syknęłam.
            -Nigdy, powtarzam NIGDY nie porównuj mnie do tego sukinsyna! Możesz mówić, co chcesz, wyzywać mnie od najgorszych, ale nie jestem gwałcicielem!- Jego głos był przesiąknięty jadem. Palce wbijał w moją skórę, aż prawie krzyknęłam z bólu.
            -TOM, PRZESTAŃ, TO BOLI!- Jakby się opanował, bo rozluźnił uścisk, a po chwili puścił mnie całkowicie. Oddychał spazmatycznie, a jego oczy wyrażały czystą wściekłość. Odwrócił się do mnie tyłem i zniknął za drzwiami na korytarz.
            -Wszystko w porządku, Rose?- Emily szybko do mnie podeszła i położyła swoją dłoń na obolałym ramieniu. Jęknęłam, kiedy nagły ból rozprzestrzenił się po całej ręce. Bill zmarszczył czoło i zacisnął pięści, aż kości strzeliły.
            -Idiota.- warknął i odwrócił się na pięcie. Wszedł do pomieszczenia na lewo a ja w tym czasie usiadłam na białej kanapie. Wrócił po niecałej minucie. W ręku trzymał małą apteczkę. Postawił ją na stoliku przede mną i wyjął z niej tubkę z jakąś maścią. Emily, wiedząc, o co mu chodzi, delikatnie ściągnęła górny materiał mojej bluzki z dół, odsłaniając ramię. Na dość dużej powierzchni rozciągał się czerwony ślad, a w jego centrum układały się linię odciśniętych palców. Bill zacisnął wargi i wycisnął na palce trochę przezroczystego żelu. W całkowitej ciszy nałożył go ostrożnie na moją skórę i zaczął równomiernie rozprowadzać. Syknęłam cicho, kiedy przez przypadek zbyt mocno przycisnął, ale kiedy skończył, poczułam nieopisaną ulgę. Co prawda ból mijał bardzo powoli, jednak z każdą chwilą było coraz lepiej.
            -Niech go tylko dorwę, to…
            Czarnowłosy od kilku minut chodził niespokojnie po apartamencie. To wchodził do łazienki, jakby czegoś szukając, to znikał na chwilę, prawdopodobnie, w sypialni. Przez cały czas mruczał pod nosem groźby i obelgi skierowane na bliźniaka, co jeszcze bardziej go nakręcało.
            W pewnej chwili padł na fotel i chwycił stojącą na stoliku butelkę whisky. Odkręcił ją i nalał do jednego z kieliszków do pełna. Odstawił naczynie i jednym chaustem wypił zawartość kieliszka. Przymknął oczy i odetchnął głęboko. Znowu nalał do pełna i wypił na raz nawet się nie krzywiąc. Kiedy jego ręka sięgała po butelkę po raz trzeci, zabrałam mu ją sprzed nosa i postawiłam na podłodze obok siebie.
            Bill spojrzał na mnie zdziwiony, ale kiwnął potakująco głową.
            -Dzięki…
            -Nie dziękuj, tylko powiedz.
            Westchnął przeciągle i ukrył twarz w dłoniach. Emily już od kilku minut nie powiedziała ani słowa, cały czas marszcząc brwi, jakby gorączkowo nad czymś myśląc.
            -Trochę przerasta mnie fakt, że ostatnio moje relacje z innymi szlag jasny trafia. Najpierw Gustav ma do mnie o coś pretensje, potem Tom, a teraz własna matka… A najlepsze jest to, że praktycznie nie mają prawa być na mnie o cokolwiek źli, bo cały ten cyrk wywołał Tom.- Prychnął odwracając głowę w stronę wielkiego okna.- Kiedy mu odmówiłaś, nagle wszyscy obrócili się przeciw tobie. Widziałem i słyszałem, co o tobie mówią i nie mogłem pozwolić, abyś została sama. Jedynie Georg nie ma na ten temat żadnego zdania, jednakże widać po nim, że niechętnie o tobie mówi. Trochę wpływu ma na to Gustav, bo, nie ukrywajmy, mają ze sobą lepszy kontakt niż z nami…
            -Wydaje mi się, że u Georga głównym powodem tego braku zdania jestem w jakimś stopniu ja.- Emily spojrzała na nas badawczo.- Rozmawiałam z nim po zakończeniu trasy i myślę, że wziął do siebie moje słowa. Na początku był raczej negatywnie do ciebie nastawiony, ale na końcu wydawało mi się, że go przekonałam.- Założyła nogę na nogę i wbiła wzrok w sufit. Prychnęła cicho.- Ta cała sprawa jest zdrowo popieprzona. Tom sobie coś ubzdurał i teraz wszyscy naokoło mają zły pogląd na sprawę. Jeszcze jakby to wyciekło do prasy, to aż nie chcę pomyśleć, jakie bzdury by powypisywali…
            -Nie kracz, siostra.- Ostrzegłam ją. Trochę się zdenerwowałam myślą, że ktoś mógłby wypaplać pismakom to i owo.- Mów dalej, Bill.
            -Chodzi o to, że wszyscy naokoło znają jedynie wersję Toma. Mama, chłopaki… nawet nikt nie zapyta ciebie o zdanie, tylko od razu oczerniają. A ja nienawidzę, kiedy całą winę zwala się na jedną osobę, która w dodatku nie ma jak się bronić… Powiedziałem im, że nie zamierzam zrywać z tobą kontaktu, tylko dlatego, że nie chcesz zbyć z moim bratem, a oni jakby… wyparli się mnie. Twierdzą, że owinęłaś mnie sobie wokół palca i zmanipulowałaś, co jest największą bzdurą, jaką kiedykolwiek słyszałem!
            -Wiesz, Bill, z drugiej strony nie znają oni też mojej przeszłości. Oczywiście nie chodzi o to, że każdy mój błąd będę usprawiedliwiać tym, co mi się stało, jednak mnie też jest ciężko. Nie dość, że mam te cholerne sny, to w dodatku…
            -Czy ja o czymś nie wiem?- Em spojrzała na mnie surowo. Po chwili dopiero zorientowałam się, że nic jej nie powiedziałam o moich snach! Przygryzłam nerwowo wargi.- Czy ja znowu mam ci prawić godzinne kazania, żebyś nareszcie zrozumiała, że te sny źle działają na twoją psychikę?!
            -To nic takiego…- mruknęłam niepewnie
            -Do jasnej cholery, ostatnim razem prawie zapadłaś w śpiączkę, a ty mi mówisz, że to nic takiego?! Czy ty, choć trochę myślisz?!
            -Ale…
            -Wiesz co? Już nic nie mów. Ale potem nie miej do mnie pretensji, że coś się z tobą dzieje.- wysyczała i wstała z miejsca, by po chwili wyjść z pokoju. Spuściłam głowę na dół i zakryłam twarz dłońmi. Chciało mi się płakać. Nie. Ryczeć. Chciałam wyć do księżyca i błagać, aby pozwolił mi zaznać w końcu, choć odrobinę prawdziwego szczęścia.
            -Powiedz mi, Bill, co ze mną jest nie tak, że wszyscy dookoła się ode mnie odsuwają?
            -Nikt się od ciebie nie odsuwa, Rose.
            -Jak to nie? Tom, Gustav i Georg, a teraz Em. Zawsze muszę coś spieprzyć…
            -Przecież Emily się od ciebie nie odsuwa! Owszem, jest teraz zła, ale tylko dlatego, że nie powiedziałaś jej o snach, a martwi się o ciebie przecież. W końcu jesteście jak siostry, prawda? Siostra zawsze chce dla drugiej jak najlepiej, a teraz Emily poczuła się zignorowana. Powinnaś powiedzieć jej już na samym początku…
            -Żeby wysłała mnie do wariatkowa?- Prychnęłam pod nosem.
            -Rose, nie zrobiłaby tego! Jeżeli powiedziałabyś jej, że oczekujesz jej wsparcia, a nie przymusowej terapii, z pewnością by ci pomogła.- Bill schylił się w moją stronę i objął mnie jedną ręką.
            -Masz rację.- Pociągnęłam nosem, a po chwili zaśmiałam się sztucznie.- To dziwne, wiesz…? Znam Em praktycznie od urodzenia, a ty po dwóch miesiącach wiesz o niej więcej niż ja…- Pokręcił przecząco głową.
            -Jedynie obserwuję i wykorzystuję to w późniejszym czasie. Trochę jak Gustav, ale ja nie wyciągam pochopnych wniosków.
            -Jesteś naprawdę prawdziwym przyjacielem, Bill.- Uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił jeszcze szerzej.

* "Gumisie", fragment. http://www.fanfiktion.de/s/463ccb7a0000497106d00bbc Autor: paiyatamu
mówię z góry, że nie otrzymałam od autorki pozwolenia na publikację, lecz nawet nie wiem, jak się z nią skontaktować... pozwoliłam więc sobie w ramach odcinka na wklejenie tego fragmentu...