poniedziałek, 5 listopada 2012

Odszedłeś, ale proszę, wróć! cz.16



Odcinek sucks -_-

            Od rana w całym tourbusie panowała nieprzyjemna atmosfera. Nikt się do siebie nie odzywał, ani nie uśmiechał. Jedynie co jakiś czas można było usłyszeć pomruki, kiedy ktoś mijał się w drzwiach, lub gdy pytał się, czy ktoś nie widział jego jakieś rzeczy. Nawet przy śniadaniu było nienaturalnie cicho i każdy jadł w spokoju. Mimo wszystko można było wyczuć, że coś jest nie tak. Jajecznica Georga, chociaż zawsze każdemu smakowała, tym razem przeszła bez jakiegokolwiek zachwytu. Wszyscy żuli ją, jakby była, co najmniej zrobiona z gumy. A potem bez słowa każdy rozszedł się w swoją stronę.
            Pociągnęłam nosem starając się złożyć porozrzucane na łóżku ubrania do torby. Nienawidziłam pakowania. Zawsze wtedy czułam, jakbym od czegoś odchodziła, jakbym zostawiała za sobą coś, przy czym powinnam zostać dłużej. Tym razem nie było inaczej. Miałam wrażenie, jakbym właśnie zamykała jakiś rozdział w moim życiu, tylko za nic w świecie nie chciałam tego robić. Przygnębiał mnie fakt, że dobrowolnie poddawałam się kolejności rzeczy, że nie próbowałam niczego zmienić, niczego dodać do historii. A myśl, że zostawiałam tu moje najlepsze wspomnienia, całkowicie mnie dobijał. Chociaż nie. Jeszcze gorzej się chyba czułam na myśl, że spędziłam tu najwspanialszy okres w moim życiu. Mimo tych wszystkich przykrych chwil i łez wylanych bez żadnego sensu, przyznaję się sama przed sobą, że gdybym mogła wybrać inny scenariusz naszej trasy, nic bym nie zmieniła. Nauczyłam się tutaj, przy nich tak wielu rzeczy. Nauczyłam się wybaczać, cieszyć, prawdziwie śmiać, a przede wszystkich kochać. Ale czy to nie było zwykłe tchórzliwe postępowanie, że chciałam wymazać te wartości z pamięci? Zostawić je za sobą i zamknąć za drzwiami z napisem „wspomnienia”? Było. Bo ja byłam tchórzem.
            Próbowałam ułożyć jakoś górkę moich spodni w walizce, lecz łzy skutecznie mi to uniemożliwiały. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu chciało mi się płakać. I w dodatku czułam niezmierną potrzebę spędzenia ostatnich kilku godzin z Tomem. Ale to byłaby największa głupota, jaką mogłabym w tej chwili zrobić. Najgorsze jednak było to, że już wiedziałam, co zrobić w związku z nim i mną. Najgorsze…
            Po jakimś czasie z jękiem rzuciłam parę spodni na podłogę i sama na nie opadłam. Zakryłam twarz dłońmi, a moim ciałem wstrząsnął głuchy szloch. Wciąż i wciąż nie dochodziła do mnie myśl, że to był koniec, że te dwa miesiące tak szybko minęły i za niedługi czas znowu będę w domu. Sama. Bez nich. Nie chciałam tego kończyć. Tutaj czułam się tak dobrze jak nigdzie. Z nimi czułam się tak dobrze jak z nikim. Tutaj poznałam przyjaciół. Przyjaciół, którzy akceptowali mnie taką, jaka byłam i jestem.
            -Bill?- Ktoś wychylił głowę zza drzwi. Nawet nie miałam siły spojrzeć w ich stronę. Znowu zaszlochałam, tym razem wgryzając się w rękę i nie pozwalając, aby jakikolwiek dźwięk wydobył się z moich ust. Wtedy poczułam, że ktoś oplata mnie w pasie i unosi w górę sadzając na łóżku. Wtuliłam się w jego tors i załkałam plamiąc mu tym samym koszulkę. Chłopak objął mnie szczelnie ramionami i szeptał uspokajające słowa.
            -Ciiii, już spokojnie, mała. Wszystko będzie dobrze...
            -Gustav…- Pociągnęłam nieprzyjemnie nosem. Chłopak westchnął i podał mi jednorazową chusteczkę.- … nic nie będzie dobrze, rozumiesz?
            -Będzie, zobaczysz…
            Pokręciłam przecząco głową.
            -Ja nie chcę…
            -Żaden z nas nie chce.- Pogłaskał mnie delikatnie po głowie.
            -Więc dlaczego to się tak kończy?
            Gustav milczał, jakby rozmyślając nad odpowiedzią, lecz tej się nie doczekałam. Jedynie kołysał się lekko próbując mnie uspokoić. Czułam, jak jego klatka piersiowa unosi się rytmicznie i spokojnie. W dodatku ciepło, jakim emanował, skutecznie rozluźniało moje mięśnie
            -A myślisz… myślisz, że Tom będzie za mną tęsknił?- mruknęłam niewyraźnie. Tak bardzo chciałam usłyszeć negatywną odpowiedź…
            -Uwierz mi, że każdy z nas będzie za tobą tęsknił i ty wiesz, że on najbardziej.- wyszeptał spokojnym głosem. Z głuchym jękiem mocniej się w niego wtuliłam.- Rosalie, dlaczego go tak unikasz?
            Przełknęłam niepewnie ślinę i zmrużyłam oczy.
            -Nie wiem. Może boje się, że jemu się odwidzi, albo zostawi mnie, albo będzie chciał tylko wykorzystać… jak Max…- ostatnie dwa słowa ledwo wyszeptałam. Jeszcze bardziej wtuliłam się w Gustava, kurczowo łapiąc go za bluzkę.
            -On cię nie zostawi, a już na pewno nie wykorzysta… Rose, może to się okazać dla ciebie trudne, albo co najmniej dziwne, ale ja wiem, że on cię kocha.
            -Nie…
            -Możesz twierdzić, że cię okłamuję, ale po co miałbym to robić? Ja chcę tylko abyście byli szczęśliwi. I wiem, że ty też go kochasz.
            -Tak…
            -Więc, dlaczego tak się przed tym bronisz? Przecież sama wiesz, że tylko będziesz cierpieć…
            -Nie będę…
            -Powiesz mu?
            -Nie.- Gustav skrzywił się.
            -A co zamierzasz zrobić?- Nabrałam pełne płuca powietrza i odetchnęłam głęboko.
            -Wrócę do domu. Za tydzień bliźniaki mają urodziny a potem jest ta moja głupia impreza i Tom ma iść ze mną. Ale chcę jeszcze poprosić Billa, żeby jechał z nami. Moi rodzice mieszkają na wsi, więc myślę, że taki mały odpoczynek dobrze nam zrobi. Wiem, że jutro chcą jechać jeszcze do swoich rodziców.- Westchnęłam przeciągle.- Potem jeszcze będziemy razem nagrywać White Army i koniec.
            -Koniec?
            -Gustav, ja nie chcę żyć ze świadomością, że jesteśmy razem, ale Tom jest gdzieś daleko. Nie chcę myśleć, co on może w danej chwili robić. Wystarczy chwila nieuwagi, a już może wylądować w łóżku z jakąś laską…
            -Aż tak bardzo mu nie ufasz?
            -Ufam…
            -Więc nie powinnaś tak mówić, a nawet myśleć.- skarcił mnie ostrym głosem.- Może Tom jest, jaki jest. Może ma nie za ciekawą przeszłość, ale to nie znaczy, że jest niewierny. Znam go od paru dobrych lat i wiem, że jak się uprze, to nawet Bill go nie zmusi.
            -To nie to samo…
            -To JEST to samo, Rose!- Gustav odsunął mnie od siebie i złapał za ramiona patrząc mi w oczy.- Bill specjalnie obiecał Tomowi, że nie będzie nawet próbował się do ciebie zbliżyć, mimo, że bardzo chciał…
            Przełknęłam ślinę.
            -Nie wiedziałam…
            -Nie rozumiesz, że odtrącasz kogoś, kto jest w stanie zrobić dla ciebie bardzo wiele?- Przymknęłam oczy, nerwowo zaciskając wargi. Nie, to niemożliwe. Gustav kłamał. Kłamał.- On się naprawdę zakochał. Jeszcze nigdy nie widziałem go takim jak teraz!
            To był koniec. Rozpłakałam się. Najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam i wyrwałam z uścisku blondyna. Zrzuciłam ze swojego łóżka wszystkie ciuchy i powrzucałam je do torby. Przydusiłam wieko stopą i ledwo widząc przez kurtynę łez, zapięłam zamek. Nie patrząc na chłopaka, położyłam się na łóżku i przykryłam kocem. Bezwiednie otarłam oczy wierzchem dłoni czując, jak ta cała drży. Zresztą tak, jak całe moje ciało. Po kilku minutach ciszy Gustav wstał i opuścił pomieszczenie, a ja zacisnęłam powieki nie pozwalając nowym łzom wypłynąć na wierzch.
            On mnie kocha… kocha…
            Nie kocha
***
            -No, to już ostatnia.- sapnął Tom kładąc walizkę obok reszty w moim pokoju. Rozejrzał się wokół i gwizdnął.- Masz ładny pokój, Rose.
            Zerknęłam na niego i uśmiechnęłam się lekko. Skinęłam głową i na powrót zapatrzyłam się, jak Emily przed domem śmieje się z czegoś. Po chwili Georg znowu jej coś powiedział, na co blondynka parsknęła na nowo śmiechem. Westchnęłam przeciągle.
            -Czyżby to było westchnienie typu „Ach, jak bardzo będę tęsknić za tym przystojniakiem, który stoi tuż za mną”, czy może „Ach, nie mogę się doczekać, aż znowu spotkam tego przystojniaka, który stoi tuż za mną”?- Tom objął mnie w pasie i oparł podbródek o moje ramię.
            Zaśmiałam się cicho.
            -Ani jedno, ani drugie, przystojniaku stojący tuż za mną.- Pogładziłam go po policzku i znowu westchnęłam widząc, jak szatyn chwyta moją kuzynkę i przewiesza ją sobie przez ramię. Jak bardzo chciałabym też móc się wyzbyć wszelkich oporów przed uczuciami.
            -Znowu westchnęłaś.
            -Tak, znowu westchnęłam.- potwierdziłam jego słowa tępo wpatrując się w przestrzeń.
            -To zły znak?- wymruczał mi do ucha.
            -Niekoniecznie.
            -Więc, o co chodzi?
            Przygryzłam nerwowo wargę. Przechyliłam głowę bardziej w tył, opierając ją o tors Toma. Złapałam jego dłonie zaciśnięte na moim brzuchu i pogładziłam delikatnie kciukiem.
            -Będę tęsknić.- Tym razem to on westchnął i mocniej mnie ścisnął.
            -Wiem, ja też.- mruknął beznamiętnie.- A ty… przemyślałaś to wszystko?
            Kiwnęłam potwierdzająco głową. To był jedyny moment, aby wyjaśnić sobie wszystko. Co prawda, spotkamy się jeszcze nie raz, ale chciałabym, aby od tej pory wszystko było jasne. Nie chciałam żadnych nieporozumień, których w ostatnim czasie było zbyt wiele. I nie miało już znaczenia, czy nocami będę znowu płakać w poduszkę i mieć koszmary, ważniejszy był spokój i brak strachu o powtórną krzywdę.-Przepraszam…- wyszeptałam słabym głosem.- Wiem, że chciałbyś… spróbować, i ja z resztą też, ale myślę…- zacisnęłam mocno powieki- myślę, że to nie miałoby sensu. Zauroczyłeś mnie, nie przeczę, ale to właśnie tylko zauroczenie. Nie sądzę, żebym mogła poczuć do ciebie cokolwiek… większego. Wybacz.- Zacisnęłam wargi, aby nie wydobył się z nich jakikolwiek niepożądany dźwięk. Jeszcze nigdy nie okłamałam kogoś z taką boleścią w sercu. Czułam, jak z moich ust chce się wydostać tysiące słów przeczących wszystkiemu, co powiedziałam, ale nie mogłam ich wypuścić. Nie mogłam…
            Uścisk na moim brzuchu zelżał. Oczami umysłu widziałam już minę Toma i jedynie myśl, że mogłoby się to sprawdzić powstrzymywała mnie przed rozwarciem powiek.
            -Przepraszam…- powtórzyłam łamiącym się głosem, oplatając się rękami, jakbym chciała uchronić się od tego chłodu, który nagle zewsząd mnie dobiegł. Chłopak nie poruszył się ani o milimetr, lecz po chwili poczułam na swoich włosach jego ciepłe wargi.
            -Rozumiem.- wyszeptał i puścił mnie całkowicie. Chciałam krzyknąć, żeby nie odchodził, ale jedynie zacisnęłam wargi, aż poczułam w ustach metaliczny posmak. Spuściłam głowę. Po chwili Tom opuścił mój pokój i mogłam go zobaczyć na dworze. Pożegnał się szybko z Emily i wsiadł do tourbusu. Westchnęłam ciężko przecierając oczy.
            Nie chciałam, żeby to wszystko tak się potoczyło. Tom nie zasługiwał na takie traktowanie. Dlatego też ja nie zasługiwałam na niego. Był wspaniałym przyjacielem, których można tylko ze świecą szukać w tym pozbawionym dobroci, fałszywym świecie. Więc co było ze mną nie tak?
            Byłam tchórzem.
            -Cholera.- Przygryzłam nerwowo wargę i odwróciłam się tyłem do okna. Spojrzałam na walizki stojące tuż przy moim łóżku i z głośnym westchnieniem minęłam je schodząc na dół. Wyszłam z domu i skierowałam się do grupki stojącej tuż przy tourbusie. Tak całkiem szczerze, chyba pierwszy raz nie miałam najmniejszej ochoty na niego patrzeć. Jak trzask pioruna, nagle w mojej głowie powróciły wspomnienia sprzed prawie dwóch miesięcy, kiedy nie chciałam postawić nawet palca od stopy w tym pojeździe. Tak bardzo sceptycznie podchodziłam do całej trasy, tak niechętnie myślałam o tym całym czasie, jaki mieliśmy razem spędzić. A teraz najchętniej nigdy nie przerywałabym tych chwil. Jakże płytkim myśleniem się wtedy wykazałam!
            -Widzę, że coś cię męczy.
            Przede mną jak cień wyrósł młodszy Kaulitz. Spojrzałam na niego obojętnie i wzruszyłam ramionami uśmiechając się blado.
            -To nic takiego.
            Wpatrywał się we mnie nieodgadnionym wzrokiem, aż nagle objął mnie mocno ramionami. W jednym momencie coś chwyciło mnie za gardło, a oczy zaczęły mnie niemiłosiernie piec. O nie, tylko nie to! Strzeliłam sobie mentalnego kopniaka i od razu poczułam się lepiej. Po chwili wtuliłam się w niego ufnie, łapczywie pochłaniając całe ciepło bijące od jego ciała.
            -Za tydzień chcę cię widzieć w Berlinie i nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba czy nie.- Pogroził mi palcem, a ja parsknęłam śmiechem marszcząc brwi.- Ja nie żartuję.
            -Tak, tak, szefie.
            Jeszcze raz mocno mnie do siebie przytulił i wyściskał chyba za wszystkie niewyściskane dni. A kiedy wreszcie dał mi odetchnąć, na nowo poczułam, że tracę oddech.
            -Georg!
            Brunet śmiejąc się w głos, mocno mnie do siebie przyciskał.
            -Wiem, że nie raz się jeszcze zobaczymy, ale i tak będę tęsknić za tymi twoimi humorkami.
            -Dzięki, wiesz…
            -Nie ma za co.- Uśmiechnął się do mnie promiennie i kiedy stwierdził, że już wystarczająco połamał mi kości, wypuścił mnie ze swojego uścisku.
            Gustav stał oddalony od nas niespełna trzy metry i wyglądał trochę, jakby bił się ze swoimi myślami. Jego wzrok wbity we mnie przygniatał swoją siłą i poczuciem winy, jakim próbował mnie obarczyć. Ale nie przewidział chyba jednego. Ja już byłam przybita do masztu i porzucona na środku morza…
            -Gustav…- Prawie wyszeptałam i zrobiłam krok w jego stronę, lecz on pokiwał przecząco głową i włożył dłonie do kieszeni spodni.
            -Gdybym był na jego miejscu, nie wiem czy chciałbym jeszcze kiedykolwiek cię widzieć, Rose…- Jego głos był dziwnie… oschły. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby w taki sposób się wypowiadał. Nawet nie pomyślałabym, że byłby do tego zdolny, a wystarczyło jedno zdanie i poczułam nieprzyjemny ucisk na żołądku.- Ale cóż, nie jestem, więc… miło się z wami pracowało, no i… życzę udanej płyty i tak dalej.
            Po czym wsiadł do tourbusu.
            Bill wciągnął ze świstem powietrze i zauważyłam, jak zaciska mocno pięści. Georg również poruszył się niespokojnie, a z jego twarzy można było odczytać, że jest podenerwowany.
            Za to ja nie wiedziałam jak się zachować. Gustav nie powiedział nic przykrego, tylko… samą prawdę. Tom już nie będzie chciał mnie widzieć i za pewnie naszą piosenkę szlag trafi. Ale przecież nie ona jest najważniejsza. Poczucie, że przez własną głupotę straciłam sprzed nosa prawdziwego przyjaciela, dogłębnie mnie dobijał. W dodatku w tak idiotyczny sposób. Przez kłamstwo. Przez strach. Przeze mnie…
            -Przepraszam za niego.- Bill skrzywił się w dziwny sposób.
            -Nie, to nie jego wina… To ja jestem głupia.- wyszeptałam i przymknęłam oczy. Objęłam się ramionami i odwróciłam na pięcie idąc w stronę domu.
            Jak to możliwe, że można kochać kogoś tak mocno, a jednocześnie nienawidzić za to, że istniał? Miłość bez cierpienia nie istnieje. A ja jestem tego żywym dowodem…
***
            Kolejna bezsenna noc. Księżyc za oknem świecił pełnym blaskiem, rozjaśniając całą okolicę, w tym mój pokój. Tym razem siedziałam na parapecie i starałam uspokoić rozszalałe serce, które już od dobrych kilku minut rozpętało szaleńczą gonitwę bez widocznej mety. Oddychałam nerwowo, jakbym co najmniej była pod wodą, a moje wdechy były płytkie i nieregularne. Koc, którym się opatuliłam chronił mnie przed zimnem bijącym od szyby, jak i nie pozwalał odkryć jakiejkolwiek części mojego ciała.
            Znowu ten sam sen. Znowu byłam w tym pokoju i przeżywałam dokładnie to samo, co tamtego dnia. Po raz kolejny czułam ten sam strach, słyszałam ten sam głos i widziałam tą samą twarz. Od tygodnia prześladował mnie co noc i od tygodnia budziłam się w środku nocy, aby uspokoić się na tyle, aby móc zasnąć ponownie. Dopiero wtedy znikał.
            Nie mówiłam nic ani mamie, ani ciotce Kate, ani nawet Em. Po ostatnich napadach chciały wysłać mnie na terapię, ale zapierałam się, że to niepotrzebne. Jeszcze tego by mi teraz brakowało, aby całkowicie zapełnić sobie, już i tak nieźle naciągnięty terminarz. W dodatku nie chciałam zwierzać się ze swoich problemów obcej osobie. Nie ufam ludziom. Nie chcę im zaufać…
            Przez dobrych parę minut wpatrywałam się tępo w czarny ekran telefonu. Biłam się z myślami, czy zrobić to, o czym myślałam czy też nie. Przygryzłam nerwowo wargę. Na pewno śpi. Nie powinnam go o tej godzinie budzić. W końcu był przecież środek nocy, normalni ludzie już dawno o tej porze głęboko śpią…
            A może jednak?
            Nie wahając się ani sekundy dłużej, chwyciłam między palce urządzenie i odblokowałam klawiaturę. Z pamięci wystukałam odpowiedni numer, wcześniej jednak blokując własny, i zanim bym się rozmyśliła, nacisnęłam zieloną słuchawkę. Wpatrywałam się w obraz wykonywania połączenia, ale nie przycisnęłam słuchawki do ucha. Dopiero po czterech sygnałach, kiedy chciałam się już rozłączyć, połączenie zostało odebrane i usłyszałam stłumiony głos.
            -Halo?- Nie odezwałam się. Patrzyłam tępo w wygaszony już ekran i przygryzałam nerwowo wargę.- Halo! Kto tam?
            Drżącą dłonią uniosłam komórkę do ust.
            -Bill…
            Po drugiej stronie zapanowała kompletna cisza. Tak, jakby chłopak po drugiej stronie przestał nawet oddychać. Jednak po chwili usłyszałam głośne odetchniecie. Jakby z ulgą...
            -Rose, nie strasz mnie więcej…
            -Przepraszam.- wyszeptałam słabym głosem. Odchrząknęłam i spojrzałam się przez okno na księżyc. Bill westchnął przeciągle.
            -Dzwonisz do mnie w środku nocy by usłyszeć mój głos, czy to coś ważniejszego?
            -Ehm… Ja chyba… wydaje mi się, że nie przyjadę jutro…
            -Co ty mówisz?!- Usłyszałam jakieś szumy po drugiej stronie i stłumione sapnięcie.- Masz się pojawić i koniec! Nawet nie mamy, o czym dyskutować w tej sprawie…
            -Bill, ja naprawdę nie…
            -Żadne naprawdę! Zdążyłem cię już wystarczająco dobrze poznać, żeby wiedzieć jak rozumujesz i zastrzegam, że nie podoba mi się to.
            -Ale ty nie rozumiesz!- pisnęłam do słuchawki.- Ja… ja nie mogę…
            -Możesz.- Głos Billa był coraz bardziej rozbudzony.- Chyba mi nie powiesz, że dzwonisz o…- Czarnowłosy wiercił się przez chwilę nim dokończył- o drugiej w nocy, żeby powiedzieć mi, że nie przyjedziesz? Rose, co tak naprawdę jest?
            Przycisnęłam telefon do ucha i schowałam głowę między ramionami podkulając jednocześnie nogi. Moim ciałem wstrząsnął spazmatyczny dreszcz. Jednak nie płakałam. Nie miałam ku temu powodu, a fakt, że przez własną głupotę musiałam się teraz komuś tłumaczyć, sprawiał, że chciało mi się wymiotować.
            -Znowu mam te sny…- wyszeptałam słabym od nerwów głosem. Oczami wyobraźni widziałam, jak Bill marszczy nerwowo brwi. Kiedyś, jeszcze na początku trasy, kiedy miałam częste nocne napady, nie wzięłam leków nasennych i praktycznie w całym tourbusie dało się słyszeć moje krzyki. Tak przynajmniej mówiła mi Emily. Następnego dnia dopadł mnie młodszy Kaulitz i chcąc nie chcąc musiałam mu wszystko wyjaśnić, mimo że nie chciałam. Od tego czasu on sam często upewniał się, że wzięłam tabletki. Z czasem jednak już nie były mi potrzebne, bo koszmary znikły. A teraz pojawił się na nowo…
            -Te same?- Czarnowłosy wyraźnie się zaniepokoił. Odruchowo skinęłam głową, lecz zreflektowałam się, gdyż nie mógł przecież tego zobaczyć.
            -Co noc to samo… od kiedy wróciłam do domu…
            -Może to miejsce jakoś źle na ciebie wpływa?
            -Nie sądzę. W Polsce i na poprzedniej trasie też je miałam. Jedynie przez ostatnie dwa miesiące jakoś ustały…
            Bill westchnął przeciągle.
            -Rose, czy to ty dzwoniłaś do Toma przez ten cały tydzień?
            Przekłam ślinę i wyprostowałam się sztywno jak struna. Dolna warga znowu wcisnęła się między zęby, które przygryzły ją, prawie że do samej krwi.
            On wiedział. Wiedział, że to ja! Czułam już na samym początku, że to był zły pomysł, ale nie mogłam się powstrzymać. Ani za pierwszym, ani za ostatnim razem. Po każdym przebudzeniu się z koszmaru, pierwsza myśl, jaka mnie nachodziła był właśnie Tom. W pośpiechu blokowałam własny numer i wybierałam jego. Dopiero kiedy odbierał zaspanym głosem, ja zatykałam sobie usta i nie mogłam wypowiedzieć ani słowa. Po chwili, zdenerwowany całą tą ciszą, Tom rozłączał się, a ja siedziałam na parapecie dopóki nie opanowałam rozszalałego bicia serca. Nie wiedziałam, dlaczego tak się dzieje, dlaczego dzwonię do niego, aby tylko usłyszeć ten głos. Dlaczego się nie odzywałam? Przecież mogłam go przeprosić, wyjaśnić całą sytuację i nie dzwonić już tak późno, ale nie mogłam. To było silniejsze ode mnie.
            Podczas trzeciej nocy, zanim położyłam się spać, wyciągnęłam baterię z telefonu i schowałam ją w kuchennej szafce, aby powstrzymać się przed kolejnymi nocnymi „rozmowami”. Niestety, kiedy tylko się przebudziłam, cała zalana potem, prawie biegiem, nie zważając na stopnie schodów i to, że omal się nie zabiłam, wpadłam rozgorączkowana do kuchni i wzięłam baterię z ukrycia, aby znowu wykonać to bezsensowne połączenie.
            Czy to już było uzależnienie? Jak to możliwe, aby traktować drugiego człowieka jak niezbędny do życia tlen…
            -Tak…- Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza, nim Bill odetchnął z ulgą.
            -Przynajmniej nie kręcisz…- Poprawiłam na sobie koc i wtuliłam się w niego bardziej.- Tom myśli, że to jakaś nawiedzona fanka. Nie powiem mu nic, niech tak myśli dalej, tylko… nie dzwoń więcej, dobrze?
            -Postaram się. Bill…?
            -Hmm?
            -Gustav nadal jest na mnie zły?- Zerknęłam na postać przechodzącą chodnikiem. Z daleka można było zauważyć, że jest w trakcie pisania wiadomości. Zaabsorbowana tym, potknęła się i prawie upadła, ale praktycznie się tym nie przejęła, bo podążyła dalej, nadal stukając palcami w klawiaturę telefonu.
            -Nie wiem. Nie rozmawialiśmy od tamtego czasu.
            -Naprawdę?- Poruszyłam się niespokojnie. Czyżby Gustav również Billa o coś obwiniał?
            Chłopak westchnął ciężko.
            -Słuchaj, Rose. Gustav ma ci za złe, że praktycznie owinęłaś sobie wszystkich wokół palca…
            -Ale ja nie…
            -Wiem, że nie. Daj mi dokończyć. Chodzi mu głównie o Toma. Ze mną jakoś się rozwiązało, bo na początku było nie za wesoło, sama przecież wiesz. Tom bardzo się od lipca zmienił. Nie wiesz, jaki był przedtem, więc musisz uwierzyć mi na słowo. Z Gustavem i Hagenem jesteśmy przyjaciółmi już kupę lat i traktujemy się jak rodzina, dlatego również chcemy dla siebie jak najlepiej. A Gustav… Gustav ma obsesję na punkcie fałszywości. Nienawidzi, kiedy ktoś któregoś z nas oszukuje lub nie owija w bawełnę, no i liczył, że mimo wszystko okażesz się taka, jaką sobie ciebie wyimaginował. Boli go, że praktycznie oszukałaś nas wszystkich i przez cały czas budowałaś sobie swoją postać, aby na końcu wyjść ze skorupy i pokazać, o co tak naprawdę ci chodziło.
            -Bill, to nie tak!
            -To tylko i wyłącznie jego pogląd. Tak przynajmniej udało mi się wywnioskować. A prawdziwa prawda jest taka, że… jakby to ująć… zgasiłaś go.- zaśmiał się cicho.
            -Nie rozumiem…- Zmarszczyłam nerwowo brwi.
            -No, on praktycznie nigdy się, co do ludzi nie myli. Jak on już na początku powie, że jesteś w porządku, to tak jest. Ale tym razem udało ci się go przechytrzyć. Miał zupełnie inne informacje odnośnie twojej przeszłości, jak i tego prawdziwego wewnętrznego ciebie, co zaskutkowało jego błędnym rozumowaniem. Po prostu nie spodziewał się, że byłabyś w stanie po tym wszystkim, co wszyscy starali się zrobić dla ciebie i Toma, tak zwyczajnie powiedzieć mu „nie”.
            -I o to mu chodzi?! O to, że miał na mój temat jakiś pogląd, a okazało się zupełnie inaczej?!- Aż rozwarłam szerzej powieki ze zdumienia.
            -Dokładnie.
            -Wiesz co… to jest… to absurdalne!- Machnęłam ręką tak gwałtownie, że koc zsunął mi się z ramienia.
            -To Gustav.- zaśmiał się, lecz po chwili spoważniał.- Rose, jeżeli chodzi o twoje sny, musisz znowu zacząć brać tabletki. W najgorszym wypadku zgłosić się do specjalisty.
            -Nigdzie się nie zgłoszę! Nie ma mowy!- obruszyłam się
            -W takim razie pozostają leki.
            Westchnęłam.
            -Wiem. Zastanawia mnie ile to jeszcze potrwa.
            -Niedługo, zobaczysz.
            -Ostatnio też… coś się w nich zmieniło… na gorsze.- Opatuliłam się szczelniej kocem i objęłam ręką kolana.
            -To znaczy?- Bill wyraźnie się zaniepokoił.
            -Z każdą nocą jakby… Max coraz dalej się posuwał. W rzeczywistości zdarł ze mnie jedynie bluzkę, a wczoraj na przykład rozpiął mi stanik, lecz wtedy się obudziłam. Dzisiaj dobierał się do moich spodni, kiedy nigdy wcześniej się to nie zdarzało. Zawsze kończyło się jedynie na bluzce…
            -Może ma na to wpływ twoje samopoczucie?
            -Może…- Oparłam brodę na dłoni.
            -Rose, ty wiesz, że jak najprędzej musisz zacząć brać te tabletki. Jeżeli po takich snach reagujesz w taki sposób, to co będzie, jeżeli przyśni ci się coś naprawdę okrutnego. Sama przecież powiedziałaś, że jest coraz gorzej…
            -Wiem, Bill. sama się tego obawiam, ale minął zaledwie tydzień. Jeszcze nie wiem, co może stać się za miesiąc, za dwa. Może przystopuje się trochę.
            -A może nie.- uciął krótko.
            -No tak.- Przygryzłam wargę po raz kolejny i spojrzałam w stronę drzwi. Wydawało mi się, że coś skrzypnęło na korytarzu…
            -Bill, ja już będę kończyć…- szepnęłam, nastawiając uszy.
            -Jutro chcę cię widzieć w Berlinie!- zastrzegł wcale nie groźnym głosem.
            -Nie wiem, zobaczę…
            -Rose! Jeżeli jutro, punkt osiemnasta nie zobaczę cię przed drzwiami do mojego pokoju, uwierz mi, że te koszmary przy mnie to nic!
            Zaśmiałam się nerwowo, nie spuszczając wzroku z drzwi.
            -Dobra, zobaczę, co da się zrobić. Ale będziesz musiał zająć się mną przez cały wieczór!
            -Uczynię to z ogromną przyjemnością!- zachichotał cicho.- A teraz marsz do łóżka! Masz mi jutro nie paść w połowie imprezy!
            -Tak jest, szefie! Dobranoc…
            -Dobranoc, Rose.
            Rozłączył się, a ja jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w czarny ekran komórki nim pukanie do drzwi skutecznie mnie otrzeźwiło.
            -Śpisz?- Emily wystawiła głowę zza drzwi i spojrzała na mnie przez mrok. Ociągając się, wstałam z parapetu i położyłam się na łóżku.
            -Ja widać, nie. Ile słyszałaś?
            Em na palcach weszła do pokoju i oparła się o drewnianą powierzchnię.
            -Tylko tyle, że nie muszę cię już przekonywać do wyjazdu jutro. Bill?
            -Bill.- parsknęłam śmiechem i okryłam się kołdrą.- Wybacz, Em, ale jestem naprawdę zmęczona. Dzisiaj trochę się zasiedziałam i jeszcze trzeba wcześnie wstać…
            -Nie przeszkadzam już, tylko chciałam się coś zapytać…- Jej głos był dziwnie pewny siebie.
            Uniosłam ciekawie głowę.
            -Wal.
            -Chcesz, żebym przestała cię męczyć o Toma?
            -Od samego początku cię o to proszę.
            -Więc nic już nie mówię, ale popełniasz błąd…
            I wyszła z cichym trzaskiem drzwi. A ja leżałam jeszcze dobre pół godziny i myślałam, dlaczego…

2 komentarze:

  1. Boże, jaki ten odcinek jest smutny... Pogłębił mojego doła :D Ja w ogóle nie wiem, co ona robi, dlaczego nie da szansy Tomowi... Ale szkoda mi ich obydwojga ;( I bardzo bym chciała, żeby im się ułożyło ehh :D pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kuuurde, no kiepsko się dzieje w państwie duńskim, jak to się mówi... ni cholera nie wiem, czemu akurat w Danii, ale kit xd Niemniej cholernie mi ich szkoda... bo w sumie problem całkiem poważny, a... no niszczy. krótko. ale do choletry! ona mogłaby... nie wiem! pogadać, podzownić, zroobić cokolwiek! co ona robi? nie robi nic. amen. szlag xd Czekam na nexta i pozdrawiam! C:

    OdpowiedzUsuń

Przypominam o podawaniu numerów gg, abym mogła was na bieżąco informować! ;D