wtorek, 7 sierpnia 2012

Odszedłeś, ale proszę, wróć! cz.5


            Kochałam ją. Kochałam ją jak siostrę. Była najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze przy mnie. Zawsze razem. To była chyba nasza najlepsza wspólna cecha. Znałyśmy się na pamięć. Potrafiłyśmy odgadnąć myśli drugiej. To było niezwykłe. Niezwykle piękne i magiczne. Zastępowałyśmy sobie rodzinę, kiedy nie było jej przy nas. Wspierałyśmy się, pocieszałyśmy. Milczałyśmy, kiedy było trzeba i krzyczałyśmy jak stare małżeństwo, gdy miałyśmy się dość. Ale zawsze mogłyśmy na sobie polegać. Nigdy nie wyparłyśmy się siebie nawzajem. Wszędzie razem. Gdzie ja- tam i ona. W dzieciństwie nierozłączne, teraz nierozerwalne. Z czasem coraz bardziej zbliżamy się do siebie. Może to przez zespół? A może przez to, że potrzebujemy siebie? Dopełniamy się w każdej części. Jak puzzle. Nie masz jednego kawałka- całość nie jest kompletna.

            Czasami jednak brakowało mi naszych wygłupów, gdy byłyśmy jeszcze małymi dziewczynkami. Cały świat odbierałyśmy jako kolorową kulę, na której nic złego nigdy nie może się nam przytrafić. Byłyśmy nierozłączne. Wszędzie było nas pełno. Znane „siostry” Sedaine, które były postrachem swoich okolic.

            Nie mieszkałyśmy blisko siebie, ale zawsze, kiedy jedna przyjeżdżała do drugiej na wakacje, czy ferie, wszyscy mieszkańcy wioski wiedzieli, że przez kilka dni nie będą mieli spokoju.

            Już od progu witałyśmy się okrzykiem radości tak, że było nas słychać na co najmniej pół kilometra. Potem było tylko gorzej…

            Pamiętam, jak kiedyś znalazłyśmy małego kotka na chodniku i postanowiłyśmy go zatrzymać. Niestety moja mama nie zgodziła się na nowego zwierzaka, więc ukryłyśmy go w studni. Przez kolejny tydzień wrzucałyśmy mu jedzenie i spuszczałyśmy po linie mleko. Uważałyśmy się za matki, które muszą opiekować się swoim dzieckiem.

            Niestety, gdy tylko Emily wyjechała, zapomniałam o zwierzaku i do dziś nie wiem, co się z nim stało. Po kilku dniach nikt już nie słyszał miauczenia, więc sprawa szybko ucichła, a mi powiedziano, że kotek uciekł. Oczywiście dostało mi się od mamy, że wrzuciłyśmy go do studni. Na szczęście już więcej bezdomnych kotków nie spotkałyśmy.

            Nie wiem ile czasu siedziałyśmy tak wtulone w siebie na zimnych płytkach w łazience, ale w tamtej chwili to nie miało znaczenia. Byłyśmy blisko siebie i to było najważniejsze. Wtulone w swoje ramiona, czułyśmy ciepło bijące od naszych ciał, słyszałyśmy bicie serca i woń naszych perfum mieszających się ze sobą, tworząc nowy, piękny zapach siostrzanej miłości. To były jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Tym jednym gestem, ukazałyśmy przed sobą cząstkę naszych dusz. Tych, których nigdy nie wstydziłyśmy się pokazywać publicznie, ale zawsze w znacznie mniejszej postaci. Dzięki temu wiedziałyśmy, co to znaczy mieć siostrę, na której zawsze można polegać. Właśnie to uczucie było w tamtej chwili najważniejsze.

            Po chwili najdelikatniej, jak potrafiłam, odsunęłam się od niej. Spojrzała na mnie pocieszająco i opuszkiem palca przejechała po moim policzku, wycierając łzy, które nie zdążyły wcześniej spłynąć.

            Uśmiechnęłam się do niej i powoli wstałam z podłogi. Wyciągnęłam dłoń w jej stronę, którą po chwili chwyciła i podciągnęła się, stając na równych nogach.

            -Dzięki Em…- wyszeptałam ledwo słyszalnie. Wiedziałam, że zrozumiała.

            -Za co?

            -Za to, że jesteś.

            Znowu się do mnie przytuliła.

            -Zawsze byłam i zawsze będę. Takie sobie obiecałyśmy…

            Zaśmiałam się. Doskonale pamiętałam, jak kilka lat temu schowałyśmy się w starej szopie naszego dziadka i złożyłyśmy tam nasze najważniejsze przyrzeczenie.

***



            Starsza kobieta chodziła po podwórku i z założonymi na biodrach rękami szukała swoich wnuczek. Już od rana ich nie widziała, a dochodziło południe i bała się, że znowu wpakowały się w jakieś tarapaty. Nie wiedziała jednak, że te dwie dziewczynki siedzą właśnie w starej szopie ich dziadka i ukrywają się przed babcią.

            Mała brunetka wyglądała właśnie przez okno, żeby sprawdzić, czy ktoś ich obserwuje. Jej kuzynka siedziała na podłodze i bawiła się znalezionymi wcześniej patykami. Po kilku minutach blondynka nie wytrzymała i pociągnęła brunetkę za dół od sukienki. Ta pod wpływem siły, upadła na podłogę. Emily zaczęła śmiać się z Rosalie, która po chwili dołączyła do kuzynki i teraz obie tarzały się ze śmiechu. Takie małe i niewinne dziewczynki. Tak beztrosko żyjące i polegające tylko na sobie…

            W pewnej chwili brunetka przestała się uśmiechać i spoważniała, na co jej kuzynka zrobiła to samo. Emily przekręciła głowę na bok i zmarszczyła czoło.

            -Co się stało Rose?- zapytała mała i złapała Rosalie za rączkę.

            -Emily?- zaczęła niepewnie brunetka i nie czekając na odpowiedź, kontynuowała- Czy ty mnie kochasz?

            -Oczywiście, że tak! Przecież jesteśmy siostrami, nie pamiętasz?- Blondynka wyszczerzyła ząbki.

            -No taaaak… Ale ja mam do ciebie takie jedno pytanie.- Emily skinęła, żeby kuzynka kontynuowała.- Bo ja zawsze marzyłam o tym, żeby założyć z tobą zespół i mieć dużo pieniędzy, żeby mama i tata nie musieli już pracować. Kupowałybyśmy sobie różne lalki i sukienki i zawsze byłybyśmy razem!

            Emily otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Nigdy nie myślała, że brunetka będzie miała takie samo marzenie jak ona. Już od kilku miesięcy chciała powiedzieć o tym swojej kuzynce, ale bała się, że ta ją wyśmieje i nie będzie chciała założyć wraz z nią jej wymarzonego zespołu.

            Emily wyszczerzyła się do Rose.

            -Oczywiście, że chciałabym mieć z tobą zespół! Ja bym grała na gitarze, tak jak wujek Adam, a ty byś śpiewała najpiękniej na świecie i byłybyśmy sławne i bogate.

            -Tylko będziemy musiały złożyć przyrzeczenie, bo co jeśli którejś z nas to wszystko się znudzi? Musimy mieć pewność, że zawsze będziemy wobec siebie szczere i ufać sobie, dobrze?

            -Ok. No to powtarzaj za mną.- Dziewczynki złapały się za rączki i obie zamknęły oczy.- Jesteśmy siostry Sedaine…

            -Jesteśmy siostry Sedaine…- powtórzyła Rosalie

            -Zawsze będziemy wobec siebie szczere i nigdy się nie oszukamy…

            -Zawsze będziemy wobec siebie szczere i nigdy się nie oszukamy…

            -Będziemy nierozłączne i nigdy nie zostawimy się w potrzebie…

            -Będziemy nierozłączne i nigdy nie zostawimy się w potrzebie…

            -Mimo wszystko, zawsze znajdziemy dla siebie czas i będziemy się wspierać w każdej trudnej chwili…

            -Mimo wszystko, zawsze znajdziemy dla siebie czas i będziemy się wspierać w każdej trudnej chwili…

            -Tak nam dopomóżcie wszyscy artyści na świecie.- zakończyła Emily, a kiedy Rose powtórzyła ostatnie zdanie, dziewczynki otworzyły oczy i rzuciły się na siebie w siostrzanym uścisku.

***



            Od tamtego dnia minęło 9 lat, a my szłyśmy właśnie korytarzem ramię w ramię w stronę pokoju 147. Rozmowa z Emily dała mi dużo do myślenia. Przemyślałam wszystkie „za” i „przeciw” i podjęłam już decyzję. Miałam tylko nadzieję, że wybrałam słusznie. W przeciwnym razie, nie tylko ja mogę na tym ucierpieć…

            Dochodziłyśmy właśnie do celu, kiedy drzwi od pomieszczenia otworzyły się i zaczęli z niego wychodzić wszyscy członkowie zespołów wraz z managerami. Zdziwiłam się. Byłam pewna, że jeszcze przez co najmniej pół godziny będą omawiać szczegóły wyjazdu. Widocznie potrzebowałam więcej czasu niż 5 minut.

            Zauważyłam Billa wychodzącego jako ostatni i uśmiechnęłam się do niego. Chłopak zauważył mnie i odwzajemnił gest. Miałam przeczucie, że będzie mi się z nim wspaniale współpracować. Był bardzo miły i polubiłam go. Nie przeszkadzało mi, że zamieniliśmy ze sobą ledwo kilka zdań. W dodatku po rozmowie z blondynką zaczęłam patrzeć na niego trochę inaczej, niż przedtem. Już nie bałam się spojrzeć w jego oczy, choć na ich widok moje serce nadal przyspieszało.

            Zerknęłam na jego brata i zauważyłam, że intensywnie się we mnie wpatruje. Zmarszczyłam czoło i uniosłam jedną brew do góry. Kiedy to dostrzegł, natychmiast się wyszczerzył. Parsknęłam śmiechem. On nie potrzebował słów. Wystarczy sam wygląd, aby doprowadzić kogoś do śmiechu.

***



            -Rose, szybko! Już są!- Głos Emily rozbrzmiewał w całym domu.

            -Już idę!- krzyknęłam do niej i usiadłam na swojej torbie siłując się z zamkiem.- Co za cholerstwo!- powiedziałam sama do siebie i z całych sił pociągnęłam za metalową część, która jak na złość nie chciała się zapiąć. Może rzeczywiście ciocia miała rację mówiąc, że powinnam wziąć więcej toreb niż pchać wszystko w tych kilku, co leżą przy wejściu w korytarzu. No, ale teraz już nie ma czasu na przepakowywanie, a ciocia kilka godzin temu wyszła już do pracy. Cały czas nie mogłam pojąć, dlaczego ciotka pracuje. Przecież wszystko, co było potrzebne do domu, mogło być kupione z naszych pieniędzy. Mamy ich z Emily wystarczająco dużo, aby z jednego koncertu opłacić wyżywienie dla całej rodziny przez dobry rok.- Emily!- krzyknęłam do kuzynki.

            -Co?- Usłyszałam jej głos z korytarza. Na szczęście byłą na górze.

            -Chodź!

            Blondynka weszła do mojego pokoju. Zastała mnie leżącą na wielkiej torbie i siłującą się z zapiętym do połowy zamkiem. Parsknęła śmiechem, ale bez słowa podeszła i zwaliła mnie na podłogę, samej siadając na walizce. Uśmiechnęłam się pod nosem i stanowczym ruchem pociągnęłam zamek dookoła torby, zapinając jednocześnie tę nieszczęsną rzecz.

            -Alleluja!- wydarłam się na całe gardło. Kuzynka zaśmiała się tylko i pchnęła mnie lekko w stronę wyjścia z pokoju. Zgarnęłam z łóżka moją torebkę i telefon i wyszłyśmy na korytarz. Kiedy zeszłyśmy ze schodów, rozległ się dzwonek do drzwi. Podeszłam do nich i szeroko otworzyłam. Tak, jak się spodziewałam, stał w nich Riche z dwoma ochroniarzami za sobą.

            -Gotowe?- zapytał, na co tylko kiwnęłam głową. Manager wskazał gorylom torby leżące tuż obok drzwi, a sam skierował się do stojących na naszym podjeździe dwóch autobusów. Zauważyłam Treya i Ronniego stojących z założonymi rękami obok jednego z nich. Pomachałam im, ale oni tylko skrzywili się i ruszyli w moją stronę. Za sobą słyszałam, jak Emily tłumaczy ochroniarzom, gdzie dokładnie na górze są jeszcze dwie torby. Uśmiechnęłam się pod nosem i zeszłam ze schodów na dwór. Chwilę potem chłopacy stali już przede mną i piorunowali mnie wzrokiem.

            -Co się stało chłopaki?- zapytałam ich. Ronni zerknął na Richiego stojącego obok autobusu i skierował wzrok na mnie.

            -Nie będziemy razem w autobusie.

            -CO?!- krzyknęłam, a Trey momentalnie zakrył mi usta dłonią. Oboje pokiwali głowami z dezaprobatą i w tej chwili dołączyła do nas Emily.

            -Czego się tak drzesz, siostra?- Machnęłam na nią ręką, a drugą oderwałam dłoń Treya od swojej twarzy.

            -Czemu nie będziemy razem w tourbusie?

            -One są sześcioosobowe.

            -No to, co za problem?- Ronni westchnął ciężko.

            -Riche i ten cały Jost muszą być razem w jednym. Do tego dochodzi dwóch dodatkowych kierowców i pozostają tylko dwa wolne miejsca.

            Zmarszczyłam czoło kalkulując jego wypowiedź. Czekaj, czekaj… wróć! On chyba nie sugeruje mi, że ja i Emily mamy jechać tourbusem razem z Tokio Hotel? No nie! Zatłukę Richiego!

            -Nie ma mowy!- Pokręciłam głową.- W życiu! Ja ich prawie nie znam!- Była to, co prawda racja, ale powód zupełnie inny. Jak mogłabym spędzić tyle czasu w towarzystwie bliźniaków? Dopiero, co miałam przez nich załamanie nerwowe! Nie chcę przeżywać wszystkiego od nowa!- Zamieńmy się!

            -Co? Nie!- Trey machnął mi ręką przed twarzą.

            -Czemu?

            -Wyobrażasz sobie, że spędzimy z nimi prawie dwa miesiące w jednym autobusie? Ty już ich znasz, więc nie będzie problemu, a tam gdzie ty, tam Emily, więc mamy komplet.

            -To, że z nimi kilka razy rozmawiałam, nie znaczy, że od razu macie mnie do nich wciskać!

            -Chyba nie chcesz, żebyśmy się pozabijali, co?

            Wzruszyłam tylko ramionami i ignorując jego sprzeciwy, skierowałam się w stronę Richiego. Jak zwykle stał koło tourbusu i rozmawiał przez telefon. Kiedy mnie dostrzegł, szepnął tylko „chwileczkę” i dalej mówił do urządzenia. Grzecznie czekałam aż skończy, ale po trzech minutach, kiedy nie zapowiadało się, że szybko skończy, po prostu wyrwałam mu aparat z ręki i przyłożyłam do swojego ucha.

            -Przykro mi, ale pan Riche nie może teraz rozmawiać. Postara się odezwać najszybciej, jak się da.

            Rozłączyłam się ignorując protesty osoby po drugiej stronie i rzuciłam telefon managerowi. Ten złapał go i wsadził sobie do kieszeni spodni. Założyłam ręce na piersiach i piorunowałam go wzrokiem. Ten wydawał się być wyjątkowo spokojny. Zdziwiło mnie to, ale cały czas uparcie wierciłam dziurę w jego twarzy.

            -Powiesz mi przed śmiercią, o co chodzi, czy mam zgadywać?

            -Czy ciebie do reszty pogięło?!- wybuchłam.- Czy ty chcesz, żebym trafiła przez ciebie do wariatkowa?

            -Rose, posłuchaj…

            -Nie! Dobrze wiesz, że gdy podpisywałam kontrakt, nie było w nim mowy o tym, że będę w tourbusie z tamtymi chłopakami! Ja ich prawie w ogóle nie znam! A co, jeśli nie będą mogli zapanować nad hormonami, a jedynymi dziewczynami pod ręką będę ja z Emily i oni…

            -Czy ty coś dzisiaj brałaś?- Przerwał mi krztusząc się śmiechem.- W kontrakcie nie było mowy, że będziecie razem z nimi, ale niestety sprawy się trochę pokomplikowały. Przykro mi, że tak wyszło, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Mi też nie jest na rękę to, że będziecie tam same z bandą nieokrzesanych rockowców, ale co mogę poradzić? Trey i Roni kategorycznie wypierają się jazdy z nimi, więc zostajesz tylko ty i Em.

            -No Riche…!- Próbowałam wziąć go na litość, ale coś nie bardzo mi wychodziło.

            -Przykro mi. Będziecie musieli wytrzymać te dwa miesiące razem. Jakoś się zgracie. Nie będzie tak źle, zobaczysz.- Manager poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu i oddalił się do swojego tourbusa. Spuściłam głowę i skierowałam się do reszty ekipy.

            -Bardzo masz przesrane?- Emily jak zwykle była szczera do bólu.

            -Nieee… myślałam, że będzie gorzej.

            Podniosłam głowę i zauważyłam, że grupa jest jakaś taka… większa?

            -Cześć- odezwał się Czarnowłosy niepewnie się uśmiechając. Odwzajemniłam gest i przeniosłam wzrok na jego brata. Ten oczywiście wpatrywał się we mnie jak w obrazek z wielkim bananem na ustach.

            -Czy ty zawsze się tak szczerzysz, czy tylko, jak cię pokazują ludziom?

            Wszyscy wybuchli śmiechem. Nawet Tom. Po chwili jednak puścił mi oczko.

            -Też się cieszę, że cię widzę.

            -Widać…- mruknęłam do siebie, a gdy zapytał, co powiedziałam, uśmiechnęłam się szeroko w jego stronę.

            -Nic, nic. Lubię czasami porozmawiać z inteligentną osobą.

            Tom parsknął śmiechem. Pozostali w sumie też, ale nie zwracałam na nich większej uwagi. Przed oczami miałam tylko jego. Był jak obrazek z bajki. Jak światełko, do którego przylatują ćmy. Ja byłam taką ćmą. Patrzyłam na niego prawie z uwielbieniem, choć obiecywałam sobie, że nie będę…

            Nagle zawiał lekki wiatr. Pojedynczy kosmyk włosów zabłąkał się na moją twarz. Chciałam go odgarnąć, ale uprzedził mnie Bill. Ostrożnie, ujął go wskazującym palcem i założył mi za ucho wpatrując się w moje oczy. Serce stanęło mi na kilka sekund. Z miejsca, które przypadkowo otarł ręką, zaczęło rozlewać się przyjemnie ciepło spływając w dół ciała.  Rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Zarumieniłam się. Chłopak widocznie też zdziwił się swoim odruchem, bo zabrał rękę z mojego ramienia i z przepraszająca mina odwrócił się w stronę swojego brata.

            Widziałam, jak Tom patrzy to na mnie, to na Billa z rozwartymi ustami. Był zdziwiony, a po chwili zmarszczył czoło i zacisnął wargi. Spojrzał na Czarnowłosego tak jakby… z wyrzutem? Wiedziałam, że cały jego dotychczasowy humor uleciał. Tylko dlaczego? Co takiego zrobił jego brat, a tak bardzo zdenerwowało Warkocza? Bill wykonał tylko przyjacielski gest. Przynajmniej ja to tak odebrałam. Z punktu widzenia osoby trzeciej mogło się to wydać trochę dwuznacznie.

            -Coś nas ominęło?- Georg, którego imię poznałam poprzedniego dnia, zadał dość inteligentne pytanie. Reszta wydawała się też nie być w temacie, ale może to i lepiej? Przynajmniej nie będę musiała się z niczego przed nimi tłumaczyć. Mam już wystarczająco własnych spraw na głowie, żeby wyjaśniać im jeszcze to. Była to wyjątkowo niezręczna sytuacja i dla mnie i dla bliźniaków.

            Bill zrobił się czerwony na twarzy i potrząsnął głową, żeby zakryć ją włosami. Chyba tez nie miał ochoty na wyjaśnienia, bo co miał im powiedzieć? „Tom się wściekł, bo odgarnąłem włosy Rosalie”. To był tylko taki przyjacielski gest! Po prostu chciał mi pomóc, a że wyszło, jak wyszło, to już nie jego wina. Chciał być miły.

            Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do Czarnego. Chyba tego nie zauważył, bo nadal minę miał lekko markotną. Westchnęłam.

            -Nic się nie stało. Po prostu ciężko mi opuścić dom na dwa miesiące.- powiedziałam pierwsze- lepsze kłamstwo, jakie przyszło mi do głowy.- Nigdy nie wyjeżdżałam na tak długo. W dodatku ta trasa. Strasznie się stresuję.

            -Nie masz czym!- Trey próbował mnie pocieszyć. Uśmiechnęłam się do niego blado. Miałam szczęście, że w show- biznesie trzeba umieć blefować. Gdyby nie lata praktyki, jak nic wpadłabym.

            Zauważyłam, że Emily przygląda mi się badawczo. Ten wzrok nie wróżył niczego dobrego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przypominam o podawaniu numerów gg, abym mogła was na bieżąco informować! ;D